1

Rozpieszczanie pod kontrolą – jak oszczędzać, żeby nie ucierpiało na tym dziecko?

jak oszczędzać przy dziecku

Oszczędzanie w przypadku posiadania dziecka bardzo często rodzi u rodziców poczucie winy. Czy rzeczywiście rezygnacja z zakupu kolejnej zabawki jest jednoznaczna z cierpieniem malucha? Zdecydowanie nie! O wiele większą krzywdę można mu wyrządzić przesadnym rozpieszczaniem. Pytanie tylko – jak znaleźć złoty środek?

Od czego i jak zacząć rodzinne oszczędzanie?

Oszczędzanie to niewątpliwie słaba strona Polaków. Jak pokazują statystyki, oszczędzamy stosunkowo niewiele i bardzo nieregularnie. A wiedza o tym, jak z domowego budżetu wygospodarować pieniądze na dowolny cel potrafi czasem ułatwić życie i uniknąć niepotrzebnych stresów.

Od czego więc zacząć oszczędzanie? Odpowiedź nie jest prosta, bo jak wiadomo sukces zawsze stanowi wypadkową wielu różnych czynników.

Niewątpliwie konieczne jest uświadomienie sobie samej potrzeby oszczędzania. Odraczanie konsumpcji to doskonały sposób na zabezpieczenie się na wypadek nagłej utraty zatrudnienia, choroby czy innego wydarzenia, które zmusi nas do rezygnacji z pracy zarobkowej. Tzw. poduszka bezpieczeństwa, a więc środki pozwalające na przeżycie kilku miesięcy bez uzyskiwania dochodów, gwarantuje utrzymanie płynności finansowej, daje poczucie bezpieczeństwa oraz korzystnie wpływa na poziom pewności siebie. Co więcej, dysponując takim zabezpieczeniem znacznie łatwiej podjąć decyzję o zmianie pracy czy uruchomieniu własnej działalności gospodarczej.

Oszczędzanie to również doskonały sposób na realizację marzeń, wymagających zaangażowania większych środków, budowanie kapitału na spokojne życie po emeryturze czy sfinansowanie edukacji dzieci.

A kiedy już uświadomimy sobie, że oszczędzanie jest koniecznością, warto zatroszczyć się o właściwe planowanie. Pierwszym krokiem powinno być gruntowne przeanalizowanie domowego budżetu – zarówno strony przychodowej, jak i kosztowej. Mając świadomość tego, jak duże są nasze dochody, stałe wydatki i jak kształtują się poszczególne grupy kosztów zmiennych (np. żywność, rozrywka, odzież itd.), nieporównywalnie prościej będzie nam planować i identyfikować obszary, które można optymalizować. By sukcesem zakończyć misję pt. „rodzinne oszczędzanie” warto wyznaczyć sobie konkretny cel i działać zgodnie z opracowanym planem. Systematyczność w połączeniu z determinacją to dwa podstawowe czynniki sukcesu.

Jak rozpieszczać dziecko z głową?

Pojawienie się dziecka na świecie to niewątpliwie ogromna radość, ale również spore wydatki. Część jest uzasadniona, jednak wielu rodziców ma tendencję do rozpieszczania swoich pociech. Bo przecież każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej – próbuje przychylić mu nieba i zapewnić wszystko, co najlepsze. Niestety, takie działanie często prowadzi do przekroczenia cienkiej granicy pomiędzy rozsądnym kupowaniem a przesadnym rozpieszczaniem.

Jak tego uniknąć? Sposobów jest kilka. Warto przede wszystkim otwarcie rozmawiać z dzieckiem o pieniądzach. Im szybciej dziecko pozna wartość pieniądza oraz różnicę między „chcę” a „potrzebuję”, tym lepiej. Konieczna jest otwartość w kwestiach finansowych oraz dawanie dziecku dobrego przykładu.

Każdy maluch musi wiedzieć, że pieniądze stanowią pochodną pracy, obowiązki domowe są czymś naturalnym, a dawanie daje znacznie większą przyjemność niż branie. Krzewienie takich wartości w młodym człowieku powoli na wychowanie malucha, który nie będzie egoistą czy leniwym egocentrykiem, ale szczęśliwym człowiekiem gotowym do bezinteresownej pomocy. Co więcej, łatwiej będzie mu racjonalnie gospodarować posiadanymi środkami.

Innym powodem rozpieszczania dzieci jest brak asertywności rodziców. Maluch musi wiedzieć, że w życiu nie zawsze dostaje się to, co chce. Im wcześniej zostanie mu to uświadomione, tym łatwiej będzie uniknąć dramatycznych scen rozpaczy w sklepie zabawkowym czy ze słodyczami. Ułatwi mu to też wejście w dorosłość i odnalezienie się w realnym życiu. Odmawianiu zakupu kolejnej zabawki czy gry absolutnie nie powinno towarzyszyć poczucie winy – raczej poczucie przekazywania maluchowi ważnych wartości.

Bardzo istotne jest ponadto wspólne spędzanie czasu z dzieckiem i uczestniczenie w jego rozwoju. Z jednej strony okazujemy mu w ten sposób miłość i stajemy się jego mentorem, zaś z drugiej unikamy rozpaczliwych prób zwrócenia na siebie uwagi rodziców. To właśnie nadmierna koncentracja na pracy i rzeczach materialnych bardzo często stanowi powód niewłaściwego zachowania naszego dziecka. A zagłuszanie własnego poczucia winy i tęsknoty drogimi prezentami to najgorsza strategia. W dodatku o bardzo krótkim okresie działania…

Najczęstsze błędy popełniane przy oszczędzaniu w rodzinie

Gdzie zatem szukać realnych oszczędności, by jednocześnie nie mieć poczucia, że nasz maluch coś w ten sposób traci? Nim przyjrzymy się bliżej wydatkom o charakterze zmiennym, warto sprawdzić w pierwszej kolejności koszty stałe. Zwykle dają one stosunkowo duże pole do manewru. O czym mowa? O rachunkach za media, telefon, Internet, telewizję itd. Konkurencja na rynku jest dziś ogromna, dlatego też zmiana dostawcy może okazać się bardzo korzystna. Nawet stosunkowo niewielkie oszczędności w skali miesiąca, mogą w ujęciu rocznym złożyć się na pokaźną sumę.

Kolejny istotny obszar stanowią wszelkiego rodzaju produkty finansowe. By przejść do fazy oszczędzania, konieczne jest uprzednie uporanie się ze wszelkimi zobowiązaniami. Rzeczywiste oprocentowanie kredytów czy pożyczek jest przynajmniej kilkukrotnie większe aniżeli oprocentowanie netto najkorzystniejszych lokat. Warto zatem w pierwszej kolejności pozbyć się wszelkich zobowiązań (począwszy od najbardziej kosztownego), a dopiero później zacząć myśleć o oszczędzaniu. Spore spustoszenie w portfelu mogą stanowić także kosztowne rachunki bankowe oraz wydane do nich karty. Zmiana banku może nie tylko wyeliminować niepotrzebne koszty, ale również pozwolić na wypracowanie niewielkiego bonusu. Promocji bankowych jest dziś naprawdę wiele, więc i im warto się przyjrzeć.

A z jakich wydatków związanych z dzieckiem zrezygnować? Zamiast kupować maluchowi kolejną zabawkę, grę komputerową czy elektroniczny gadżet, warto zarazić go jakąś pasją, od najmłodszych lat skłaniać do aktywności fizycznej i wspólnie spędzać czas, oddając się kreatywnym rozrywkom, które nie pociągają za sobą żadnych wydatków. Wspólne gotowanie, naprawa domowych sprzętów, praca w przydomowym ogrodzie czy rodzinne wyjście na basen lub do parku bardzo często gwarantuje większą frajdę aniżeli nowa gra czy zabawka.

Autorem wpisu gościnnego jest Jakub Górecki, ekonomista z pasji i wykształcenia. Na co dzień redaktor bloga o oszczędzaniu MySaver.




Dlaczego tak cholernie ciężko jest prowadzić bloga

Postanowiłam zamknąć bloga. Pisanie przestało mi sprawiać przyjemność, nie miałam czasu na ogarnianie facebooka i instagrama, chciałam mieć więcej czasu dla rodziny. Mój ciężki kryzys twórczy trwał nieprzerwanie z drobnymi zrywami w zasadzie od końcówki grudnia zeszłego roku i przestałam już dawać sobie jakiekolwiek szanse na to, że do tego wrócę. Powiedziałam sobie, że jeżeli do końca 2017 roku się nie podźwignę, zawieszę to na kołku.

Prowadzenie bloga jest cholernie ciężkim zajęciem. Zwykły, szary czytelnik może mi w tym momencie zadać pytanie: dlaczego „prowadzenie”, a nie „pisanie”? Ano, dlatego, że poza zwykłym napisaniem wpisu dobry bloger (a za takiego chciałabym się uważać i marzyłabym, aby za takiego uważali mnie moi czytelnicy) dba o cała masę innych rzeczy: chce mieć dobre zdjęcia, chce się merytorycznie przygotować do napisania tekstu, chce mieć dobre pozycjonowanie w wyszukiwarce Google, chce mieć zaangażowanych fanów na facebooku i followersów na Instagramie. Innymi słowy łaknie i pragnie lajków, komentarzy i udopstępnień, i sen z oczu spędza mu wizja ich braku. Serio.

Marzy o nich do tego stopnia, że cały ten proces, cała ta otoczka pisania wpisu, które niegdyś było dla niego czystą przyjemnością, zaczyna podkopywać jego motywację, podcinać mu skrzydła i, w ostatecznym rozrachunku, sprawiać, że przestaje mieć ochotę na napisanie choćby jednego zdania. Tak to przynajmniej u mnie działało i miesiącami nie byłam w stanie się wyzwolić z tego dziwacznego impasu.

Do tego wszystkiego dochodziło, niczym bzycząca nad uchem mucha, uczucie, że…

…nigdy już nie napiszę tekstów na miarę moich najlepszych.

Potworne uczucie.

Byłam w tym roku na dwóch olbrzymich konferencjach blogowych: Blog Conference Poznań i See Bloggers. Jednak, kto śledzi mnie od jakiegoś czasu i choć trochę mnie zna, ten wie (bo mędziłam na ten temat na prawo i lewo), że w kwestii blogowania miałam dwa największe marzenia: jednym z nich było znalezienie się w rankingu Tomka, a drugim udział w Blog Forum Gdańsk, którego renomę znałam jeszcze zanim zaczęłam w ogóle prowadzić bloga. I o ile zeszłoroczną porażkę (nie dostałam się) przyjęłam z godnością, o tyle tegoroczny sukces przyjęłam bez godności: cieszyłam się jak małe dziecko!

Ale zaraz potem przyszła refleksja.

Chwila moment, przecież tegorocznym motywem przewodnim BFG jest przekraczanie granic. Po kiego szlaka mi przekraczanie granic?! Żadna ze mnie blogerka podróżnicza, rzadko przekraczam granice, no, ale dobra. Zaprosili, to jadę.

I nagle okazało się, że pojechałam tam, żeby przekroczyć własne granice. Żeby przestać myśleć o zamykaniu bloga, a zacząć się zastanawiać jak dać mu nowe życie. Żeby, wychodząc poza ramy samego blogowania, posłuchać o rzeczach ważnych i ważniejszych. O tym, jak ludzie blogują o swoich problemach tak poważnych, jak depresja. O sytuacji imigrantów w Polsce widzianej pełnymi łez oczami ojca małego dziecka pochodzenia hinduskiego, który przestał jeździć komunikacją miejską i nauczył się mieć grubą skórę, ale przecież dziecka tego nie nauczy. O tym jak się podnosić po porażkach i jak wyciągać z nich wnioski na przyszłość tak, aby przekuć je w sukces.

blog forum gdańsk

Ale dwie rzeczy na Blog Forum Gdańsk absolutnie wbiły mnie w fotel i zmieniły moje myślenie o 180 stopni. Jedna z nich były warsztaty z twórczego pisania z Konradem Kruczkowskim haloziemia i Anną Śmigulec, dziennikarka Dużego Formatu. Pozwoliły mi one spojrzeć na pisanie z innej perspektywy, podszkolić mój własny pisarski warsztat i posłuchać, jak to robią najlepsi. Nie do przecenienia!

Co do drugiej rzeczy, miałam do niej nastawienie: no pewnie, że idę! Będą heheszki! A mocno się zaskoczyłam, i to pozytywnie. Tą rzeczą, a raczej osobą, była Janina prowadząca kultowego już bloga janina.daily. Janina jest mistrzynią ciętego, inteligentnego żartu, a jej humorystyczne riposty po prostu uwielbiam, bez względu na kontekst. Natomiast to, co podczas BFG Janina zrobiła dla mnie, nie było w ogóle śmieszne. To właśnie ona, swoim zadaniem polegającym na pisaniu przez cztery minuty o tym, dlaczego chciałabym być truskawką sprawiła, że zdałam sobie sprawę, że to ja sama dla siebie jestem ograniczeniem. Że jeżeli tylko chcę, mogę usiąść i pisać cokolwiek. Nie przejmując się czy czcionka jest odpowiednia, czy ludziom się spodoba, czy SEO będzie dobre. Dała mi niewiarygodną siłę i olbrzymią motywację.

blog forum gdańsk

Jeszcze jeden aspekt Blog Forum Gdańsk bardzo mi się spodobał, ale tego akurat się spodziewałam. BFG jest wydarzeniem kameralnym. Dużo więc rozmawiałam, poznałam kilka nowych osób, a to zawsze jest olbrzymia wartość dodana takich konferencji. Natomiast tutaj nie gubiłam się w tłumie i to było fantastyczne uczucie.

Zapytacie pewnie, co teraz zrobię, skoro tak duże marzenie jak pojechanie na Blog Forum Gdańsk już się spełniło? Będę marzyć dalej. Bo teraz dopiero wiem, że warto. I chcę tam być co rok.

Fotografia „Blogaki”: Kaja Wolnicka

Fotografia ze ścianki: Małgorzata Kotkowicz




Bielactwo – moja historia, przyczyny i leczenie

bielactwo przyczyny i leczenie

Bielactwo, z łaciny vitiligo. Choroba Michaela Jacksona i modelki Winnie Harlow (na zdjęciu tytułowym). I moja. Choroba bardzo powszechna, zwłaszcza, kiedy, tak jak ja, zwraca się na nią wzmożoną uwagę. I zaskoczenie w oczach ludzi, kiedy mówię, że  tak, miałam. I wyleczyłam.

Poniższy wpis kieruję do wszystkich mam, których dzieci może to dotyczyć, ponieważ zwłaszcza u dzieci (zwykle po 10. roku życia) bielactwo leczy się najskuteczniej.

Czym jest bielactwo?

Ludzkim językiem bielactwo to mlecznobiałe plamy na powierzchni skóry o nieregularnym kształcie, które nie opalają się na słońcu. U mnie zaczęło się od małych kropek na prawej dłoni, które stopniowo rosły (zablokowane później przez leczenie) i rozprzestrzeniły mi się wyżej na rękę, ramię, szyję i brodę. Fachowym językiem bielactwo to niedobór melaniny, czyli barwnika nie tylko skóry, lecz także tęczówek oczu i włosów. To stopniowa depigmentacja skóry. Co ciekawe, zwykle depigmentacja ta jest symetryczna, obejmuje obie strony ciała, natomiast u mnie objęło to tylko i wyłącznie prawą stronę. Dlaczego? Mam pewnie podejrzenia.

Co jest przyczyną bielactwa?

Tak naprawdę główne przyczyny są dwie. Bielactwo można odziedziczyć w genach lub może być ono efektem stresu pourazowego. U mnie wyglądało to w ten sposób, że, kiedy byłam dzieckiem, rok po roku najpierw spadł na mnie czajnik z gotującą się wodą i miałam poparzoną całą prawą nogę, a następnie złamałam na nartach prawą rękę w taki sprytny sposób, że przez miesiąc chodziłam w gipsie od pasa po szyję. Mam wrażenie, że dla mojego organizmu było to dość sporo. Możliwe też, że spadła mi wtedy odporność (co dla bielactwa ma spore znaczenie) i reakcja była taka, że białe plamki pojawiły się najpierw na prawej dłoni, następnie na prawej stronie ramienia, szyi i po prawej stronie brody.

Na czym polega leczenie?

Leczenie jest długie i wymaga dużej systematyczności. Polega na naświetlaniu lampą PUVA, często w połączeniu ze smarowaniem zmian preparatami intensyfikującymi efekt i pobudzającymi pracę melaniny. Dodatkowo można stosować na zmiany przed wyjściem na słońce preparaty roślinne. U mnie był to dziurawiec. Leczenie nie było zbyt bolesne, ale nie było tez przyjemne, zwłaszcza, że wiązało się z częstymi poparzeniami skóry na powierzchni białych plamek. Jednak, o dziwo, poparzenia są bardzo dobrym objawem, ponieważ świadczą o tym, iż skóra reaguje, a barwnik został pobudzony do działania.

W leczeniu bielactwa ważna jest szybka reakcja na jego pierwsze objawy, czyli błyskawiczna wizyta u dermatologa, ponieważ im szybciej zaczniemy naświetlania, tym mniejsza będzie szansa, że białe plamki się powiększą i rozprzestrzenią.

Jaki jest efekt leczenia?

Leczenie przechodziłam jako nastolatka, można więc sobie łatwo wyobrazić co to dla mnie oznaczało. Fakt, iż plama umiejscowiła się na twarzy, miejscu bardzo widocznym dla otoczenia, nie dodawał mi pewności siebie. Podziwiam bardzo mocno moją mamę za wytrwałość w wożeniu mnie do szpitala na naświetlania i w nieustannym nakłanianiu mnie do wystawiania twarzy na słońce. Wtedy miałam tego serdecznie dość, bo takie wystawienie przeważnie kończyło się poparzeniem, natomiast na dzień dzisiejszy, właśnie dzięki mojej mamie, mój problem z bielactwem nie istnieje. Plamy na całej dłoni, ramieniu i szyi zniknęły, są koloru reszty ciała, natomiast plama na brodzie jest bardzo mało widoczna i po nałożeniu makijażu nie widać jej w ogóle, zwłaszcza w okresie zimowym, kiedy nie jestem opalona. Przy opaleniźnie plamka robi się delikatnie różowa.

Bielactwo nie wpłynęło na mnie w żaden istotny sposób, poza kompleksami wieku nastoletniego. Jednak w ostatecznym rozrachunku wiem, że leczenie miało duży sens dla mojego zdrowia fizycznego i psychicznego. Jestem szczęśliwa, że ta choroba już mnie nie dotyczy.

Źródło zdjęcia tytułowego: medium.com.

Podobne wpisy:




Za tę jedną rzecz Twój mąż ZAWSZE Ci podziękuje

za co mąż dziękuje

My, mamuśki, jesteśmy wiecznie zagonione i zestresowane. Mam wrażenie, że cała odpowiedzialna część rodzicielstwa spada na nas, podczas gdy tatusiowie wiecznie mają ubaw.

To my pilnujemy wszystkich terminów, spotkań w przedszkolu, wizyt u lekarza, dawek lekarstw, dopasowania ubioru dziecka do pogody, itp., itd. To my czuwamy w nocy. To my dbamy, żeby lodówka była pełna, a brzuchy najedzone. To nam zależy, żeby ubrania były wyprane i żeby nikomu w szufladzie na majtki nie zabrakło majtek. W tym samym czasie nasi partnerzy udają, że śpią, kiedy w nocy trzeba wstać do dziecka, doskonale się bawią, kiedy nadchodzi pora wieczornego wyciszania się i snu, nie słuchają nas, kupują dzieciom słodycze i często po prostu nie ogarniają.

Co się w tym czasie dzieje w nas?

W matkach, kobietach zestresowanych, zmęczonych, starających się to wszystko trzymać w kupie, rośnie frustracja. Co wtedy robimy? Wylewamy ją na ojców naszych dzieci. Mamy do nich pretensje, że są beztroscy, że obowiązki nie są podzielone po równo, że oni zawsze mają lepiej, że mają lżej.

Następny etap po zarzutach to przeważnie wymagania.

Może byś wreszcie zrobił TO, TO i TO?!

Ta śrubka leży tu nieprzykręcona od pół roku!

Ile Cię jeszcze będę musiała prosić o jedno i to samo?!

Której z nas chociaż raz się tak nie ulało? W którym domu nie było chociaż jednej kłótni o podział obowiązków nad dzieckiem? Tym, gdzie nie było, zazdroszczę. Tym, gdzie było, przybijam piątkę. To się zdarza, wiadomo. Dziecko generuje w dorosłym człowieku takie emocje, o które wcześniej nawet się nie podejrzewał. Padają słowa, których nie chcemy. A potem żałujemy.

Ale czy nie jest trochę tak, że my, mamusie, jesteśmy gdzieś tam w głębi do całej tej odpowiedzialności, ogarniania, zarządzania domowym ogniskiem zaprogramowane? Że tak naprawdę chcemy tego i nie wyobrażamy sobie bez tego życia? Przecież historia pokazuje, że to oni chodzili na polowania, a my w tym czasie ogarniałyśmy jaskinię. To oni chodzili na wojnę, a my w tym czasie zostawałyśmy z dziećmi w domu.

Wiem, że to mało feministyczny pogląd, nie każdemu się spodoba. Trudno. Ale to właśnie te przemyślenia sprawiły, że znalazłam sposób na to, żeby uniknąć takich spięć i kłótni. Nie zawsze działa, bo jeszcze sama nie umiem go zawsze stosować, ale się uczę. Wiecie, co robię? Odpuszczam mu.

Gryzę się w język.

Nie mówię tego, co mogłabym powiedzieć. Nie zarzucam i nie obwiniam. Po prostu odpuszczam.

Nie jest łatwo, bo czasami aż się cisną na usta kolejne pociski. Ale któregoś razu mój mąż zorientował się, że nauczyłam się przemilczeć kolejny kryzys. I wiecie co? Podziękował mi za to. I spożytkował ten czas, kiedy mogliśmy się kłócić, ale tego nie robiliśmy. Zrobił taką pierdołę, ale śmiać mi się z niej chciało strasznie.

Jakiś czas temu sprezentowałam mu trymer do brody. Długo go o tę brodę męczyłam. Że za długa, że kuje, że nie lubię. Żeby ją zgolił. Już prawie był skłonny, żeby to zrobić, ale odpuściłam. A jak odpuściłam, to nawet ją polubiłam! No i stąd wziął się trymer, bo niech chociaż chłopak wygląda jak człowiek.

No więc on wziął ten trymer, zamknął się w łazience, modzi tam coś, modzi, w końcu wychodzi i mówi:

Patrz, Kochanie! Nie dość, że tacy jesteśmy zgodni, to jeszcze jakiego masz przystojniaka!

No i właśnie tacy oni są. Możemy drzeć z nimi koty, walczyć, naprostowywać ich do swoich reguł, a przychodzi jedna chwila i jesteśmy rozłożone na łopatki.

Sztuka odpuszczania jest trudna do opanowania. Ale ten moment, kiedy nam się udaje, a nasz związek na tym zyskuje, wart jest wszystkich wysiłków. Czasem pomaga też trymer. 😉

Swoją drogą, trymer to Braun 7in1 Face & Body Trimming Kit i, jak twierdzi mój mąż, takiego dobrego nigdy nie miał. A brodę nosi od 5 lat, uwierzycie?! W każdym razie (ja się na tym nie znam) podobno cuda robi, podcina wąsy, modeluje brodę, no i, zgodnie z tym, co sama usłyszałam z jego ust i co potwierdzam, bo widziałam, od razu brodacz robi się przystojniejszy.

Wpis powstał we współpracy z marką Braun.




Zabiegana mamo, nie masz czasu? Znajdę go dla Ciebie!

Wpis powstał we współpracy z marką Storytel.

Kiedy urodziłam dziecko, niesamowicie zaskoczyła mnie jedna rzecz i myślę, że nie byłam w tym osamotniona. Otóż okazało się, że nagle, z bliżej nieznanych mi przyczyn, nie mam czasu dosłownie na nic poza ogarnianiem dziecka, domu i (czasem) siebie.

To uczucie niesamowitego uwiązania i ograniczenia wolności towarzyszyło mi jeszcze długo… Ale w międzyczasie miałam swoje zrywy wybijania się na niepodległość i udowadniania sobie i innym, że kto, jak kto, ale ja znajdę czas dla siebie! Wrócę do dawnych zainteresowań i aktywności! Znów będzie tak, jakby dziecko absolutnie nie pochłaniało mojego czasu!

Bzdura. Nie da się. A już na pewno nie na 100%.

Co najbardziej na tym ucierpiało i cierpi do dziś? Czytanie.

Książki były w moim życiu zawsze. Odkąd pamiętam, w moim rodzinnym domu regały wypchane były wszelkiego rodzaju pachnącymi starym papierem tomiszczami. A ja, pacholęciem będąc, paluszkiem, powolutku, powolutku, sobie te tomiszcza z tego regału wyłuskiwałam. A jak wyłuskałam jedno, to już potem reszta szła jak z płatka.

Potem przyszedł etap „Tato! Cytaj!” i maglowany na wszystkie strony „Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka”. I kiedy już tata przebrnął ze mną przez ten jakże wymagający od niego cierpliwości i wytrwałości etap, nadszedł wspaniały dzień, w którym zaczęłam czytać sama.

Bywało tak, że szło mi pod górę, zwłaszcza przy lekturach takich jak „Krzyżacy”, których mordowałam chyba ze 3 miesiące, albo „Dywizjon 303”, który tata musiał mi, jak za dawnych lat, przeczytać na głos, bo po każdym samodzielnie przeczytanym zdaniu dosłownie zasypiałam. Ale bywały też piękne chwile z „Lalką” Bolesława Prusa i kilkoma innymi lekturami, a przede wszystkim z całą „Jeżycjadą” Małgorzaty Musierowicz, która to, czytana namiętnie wieczorami pod kołdrą (bo trzeba już było spać, ale „jeszcze tylko jedną stronę! Do końca rozdziału!”) przyprawiła mnie o okulary, które noszę po dziś dzień.

Tyle tytułem wstępu. Wstyd się przyznać, ale od ponad trzech lat, czyli odkąd mam dziecko, można na palcach jednej ręki policzyć przeczytane przeze mnie książki. Czytałam głównie poradniki o blogowaniu i o dzieciach, natomiast ostatnią beletrystyką, której tknęłam, była cała „Gra o tron” przeczytana, kiedy byłam w ciąży.

Myślałam, że ta sytuacja się poprawi, kiedy po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy. Nakupiłam ebooków, zapełniłam nimi czytnik (bo papierowe książki noszone w torebce za bardzo ją obciążały) i starałam się czytać w autobusie, a potem wieczorem w domu. Z tym, że w autobusie nie zawsze udawało się usiąść, a wieczorami wiadomo. Po prostu miałam ochotę zamknąć oczy.

Te ebooki nadal cierpliwie czekają na moim Kindlu i szczerze mówiąc nie wiem, kiedy się doczekają. Brak czasu im nie sprzyja, a zmęczenie tylko pogarsza tę sytuację.

I kiedy już całkiem zwątpiłam i pogodziłam się ze stagnacją mojego rozwoju intelektualnego, z pomocą przyszła mi firma Storytel, która zaprosiła mnie do przetestowania swojego rozwiązania.

Czym jest Storytel?

To strona internetowa i aplikacja na komórkę, która umożliwia słuchanie audiobooków na dowolnym urządzeniu, o dowolnej porze i w dowolnej ilości, zarówno będąc podłączonym do internetu, jak i offline (dzięki pobraniu audiobooka), za stałą miesięczną opłatę 29,90 zł, jednak nie od razu. Po zarejestrowaniu się na stronie, można to rozwiązanie na początku przez dwa tygodnie przetestować za darmo i przekonać się, czy nam ono pasuje.

Jakie ma zalety?

Każdy podobny do mnie pożeracz książek doceni tę kwotę. Ciężko jest za nią kupić choćby jedną książkę papierową, a niejednokrotnie i e-book. Nie wspominam już nawet o sytuacjach, w których kupujemy książkę, a po kilku stronach okazuje się, że jednak nie do końca nam ona odpowiada. No trudno, zapłaciliśmy, więc męczymy się i czytamy do końca. Storytel natomiast pozwala nam z niej z łatwością zrezygnować i przejść do innych tematów.

W bazie Storytel znaleźć można tysiące audiobooków, więc każdy znajdzie coś dla siebie – nie tylko dorosły, lecz również dziecko. Co więcej, mamy tam również książki w języku angielskim, co pozwala nam w wolnych chwilach szlifować język obcy. Zawsze obiecywałam sobie, że będę czytać po angielsku i zawsze ciężko było mi to zrealizować. Teraz już nie muszę, bo po prostu sobie słucham, nieświadomie wyłapując nowe zwroty.

Gdzie i kiedy można słuchać?

Wszędzie i zawsze, to zależy od was. Ja słucham w autobusie i w metrze, na rowerze, w domu podczas gotowania, w podróży, kiedy gdzieś idę. Czytać nie mogłabym idąc lub biegnąc, a słuchać mogę niemal w każdej sytuacji. Pamiętam, kiedy chodząc z wózkiem na spacery marzyłam o czytaniu książek na ławeczce, zazdrośnie patrząc na inne mamy, które tak robiły. Ja nie mogłam, bo ledwo posadziłam pół półdupka, moje dziecko od razu otwierało oko i nieznoszącym sprzeciwu tonem kazało mi zasuwać. Storytel jest więc doskonałym rozwiązaniem dla takich mam, jaką ja wtedy byłam.

Jeżeli tak jak mi brakuje wam książek i szukacie na nie czasu, Storytel będzie wam pasować. Ja już mam zakolejkowaną cała listę i nic, tylko słuchać. Polećcie mi też koniecznie jakieś ciekawe tytuły! Teraz mam na nie duuużo czasu. 🙂

 




Jest tylko jedna rzecz, której każdy ojciec potrzebuje do szczęścia

cechy dobrego ojca

Na co dzień i od święta, w gazetach, w prasie i w internecie, w rozmowach między znajomymi i w wywiadach wychwala się, analizuje i przerabia pod każdym kątem macierzyństwo. Mówi się jakie te matki biedne, jakie dzielne, jakie odważne, ile mają siły, cierpliwości i wytrwałości. O ojcach mówi się mało albo wcale.

Przypominamy sobie o nich albo wtedy, kiedy potrzebujemy mieć chwilę wytchnienia od dziecka, albo kiedy zbliża się dzień ojca. Nie będę niestety inna, bo dzień ojca już dziś, a ja jak zwykle o tej porze przypomniałam sobie, jak dawno o ojcostwie nie pisałam.

A przecież ojciec, tak jak matka, pełni swoją rolę 24 godziny na dobę, a nie tylko wtedy, kiedy jest nam potrzebny albo kiedy zbliża się jego święto. Przeżywa te same radości, smutki, wzloty i upadki, co matka.

Wstaje w nocy, zmienia pieluchy, karmi, pomaga jak może. Nie śpi, kiedy dziecko choruje i wymaga ojcowskiej siły i opieki. Tak samo jak matka bywa przeokrutnie zmęczony i bezsilny.

Jednocześnie jednak przeżywa ojcostwo na swój własny, osobisty sposób.

Bez skrępowania i zażenowania może znów być dzieckiem – wrócić do ulubionych do zabawek (zwłaszcza gdy ma syna), przypomnieć sobie ulubione zabawy z własnego dzieciństwa, oglądać i czytać stare i nowe bajki (Tata Ignasia po prostu je uwielbia!).

Cieszą go wspólne spacery i aktywności, zwłaszcza te na świeżym powietrzu. Może się wykazać kiedy dziecko dorasta do roweru i hulajnogi, do grania w piłkę i pływania na basenie. Taki tata to skarb, bo poprzez swoje własne upodobania jest w stanie wspierać rozwój własnego dziecka.

Co za tym idzie – równie mocno jak mama, tata cieszy się z postępów robionych przez dziecko. Każda kolejna umiejętność jest jego dumą i radością, a każde wyzwanie jest dla niego ambicją i celem do osiągnięcia, których przecież tak bardzo mężczyzna potrzebuje.

Jest obrońcą i nauczycielem. Daje poczucie bezpieczeństwa, stanowi silny męski wzorzec, wspiera i przytula kiedy jest potrzeba. Dobry ojciec jest skałą i podporą zarówno dla swojego dziecka, jak i dla jego mamy.

Co jeszcze? Docenia małe rzeczy, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że to, co kiedyś było wielkie, dziś jest małe i nieważne, i odwrotnie. To dziecko pokazuje mu skalę priorytetów i wywraca jego męski świat do góry nogami.

Co więc możemy dla niego zrobić nie tylko od święta, nie tylko wtedy, kiedy akurat czegoś od niego potrzebujemy, ale na co dzień, pamiętając o jego potrzebach? Czego każdy ojciec potrzebuje tak samo jak matka, bo tak samo jest człowiekiem i tak samo poświęca dla dziecka bardzo wiele? Co takiego jest mu potrzebne, chociaż on sam o tym nie powie i chociaż nie przeczytacie o tym w żadnym poradniku?

Chwila wytchnienia.

Nie tylko matka bywa zmęczona i nie tylko ona lubi mieć chwilę odpoczynku tylko dla siebie, by móc o siebie zadbać. Dla mamy będzie to oznaczało maseczkę na twarzy, pomalowanie paznokci lub kąpiel z eterycznymi olejkami. Dla taty mogą to być równie proste przyjemności takie jak spotkanie z kolegami na piwie, samotne wyjścia do kina czy oddanie się ulubionemu hobby, np. majsterkowaniu, graniu na Playstation czy sklejaniu modelu.

Oskarżamy wiecznie ojców o nieobecność, o niewystarczające zainteresowanie życiem dziecka i naszym, ale mam wrażenie, że jednocześnie za mało doceniamy tych, którzy faktycznie się angażują bez względu na to, czy są ojcami biologicznymi, czy nie. A nie chcę wierzyć, że takich jest mniej! Nie wierzę, że zaangażowany tata, będący równorzędnym partnerem dla matki swojego dziecka i wzorem dla tegoż dziecka, tata, dla którego codzienne obowiązki i aktywności przy dziecku to nie „pomoc”, lecz rzeczywistość i normalność, to dziś rzadkość.

A jeżeli to nie rzadkość, to wniosek jest jeden: taki tata również potrzebuje chwili dla siebie, chwili odpoczynku. Pamiętajmy o tym, składając mu dziś życzenia i dziękując za jego obecność.

 

Takiego partnera i ojca dziecka życzę każdej mamie!