1

„Chlopiec nawalil kupe w pampersa” czyli jak trafić w sieci na Motheratorkę?

shutterstock_157057736

Zagłębiając się ostatnio w statystyki mojego bloga zorientowałam się, że mam dostęp do haseł, po których moi czytelnicy trafiają do mnie z wyszukiwarki Google. Bardzo wiele się z nich o was dowiedziałam i wiem już między innymi, że najczęściej trafiacie do mnie szukając instrukcji do zrobienia własnej tablicy sensorycznej lub recenzji kapci marki Attipas (ale nie czytajcie teraz tej recenzji, bo muszę ją zaktualizować!). Ale poza hasłami, dzięki którym faktycznie widać, na które wpisy trafiliście, miałam też mnóstwo śmiechu czytając hasła, które nie zawsze miały ze mną coś wspólnego.

Dziś postaram się rozwiać wszelkie wątpliwości! Zachowałam oryginalną pisownię, więc nie dziwcie się, że czasem nie do końca wiadomo o co chodzi 😉

rozczarowanie plcia dziecka

Cóż mogę powiedzieć? Też chciałam mieć córeczkę! A teraz nie zmieniłabym na nic innego mojego czorta płci męskiej!

 

blog matki mother

Dobrze, że nie moHer! Za mohera bym się obraziła!

 

śpiochy z czym połączyć

Nie wiem. Nie lubię ich i skorzystałam może raz.

 

dlaczego tata jest lepszy od mamy

Też się nad tym nieustająco zastanawiam…

 

sommar torba termiczna oponie ijea

Yyyy? Że torba termiczna na oponie? Podbita oponą? I yeah!

 

joanna sirak

W tym miejscu pozdrawiam Asię 🙂 Równa babka!

 

za co kocham miasto wagowiec

Naprawdę nie wiem za co można je kochać, nigdy tam nie byłam. Ale może najwyższa pora się wybrać?

 

spor malzonkow wybor imienia

Tylko mi się tam nie kłócić! Jak się dziecko urodzi to dopiero będziecie mieli prawdziwe problemy i powody do kłótni!

 

„propaganda dobrych serc, czyli rzecz o reklamie społecznej”, rozdział „co to jest reklama społeczna”

Lubię reklamy społeczne i pisałam o nich pracę magisterską, więc bardzo mi to schlebia, ale żeby aż tak?!

 

przustawko do reki

Mogę tylko zgadywać czym jest tajemnicze przustawko. Coś jakby wypustka? Z przepustem? No nie wiem.

 

super anty

Aż taka jestem zła?!

 

jestem nerwowa czy dziecko odziedziczy to po mnie?

Oby nie!

 

chlopiec nawalil kupe w pampersa

Niezmiernie mi przykro, ale obawiam się, że takich sytuacji będzie jeszcze wiele przez najbliższe 2 – 3 lata…

 

marze o coreczce

Ja też!

 

sztaluga kaszka z mlekiem

Kaszka z mlekiem na sztaludze? Że niby taka martwa natura?

 

blog parentingowy zanety z kielc

Znam dwie Żanety – blogerki, ale żadna nie jest z Kielc. Mamalife? Nieprzykładna?

 

kocham was moje panie po do pobrania

Ja też was kocham, moje panie, ale nie chcę was pobierać!

 

brudny pampers dziecka

Że co z nim nie tak? Proponuję prosto do śmietnika!

 

Mam nadzieję, że pośmialiście się razem ze mną! A dla śpiochów mam nagranie z dzisiejszego poranka, czyli mój debiut w telewizji, w programie Pytanie na Śniadanie. Serdecznie zapraszam! Nagranie znajdziecie tutaj: KLIK. Pierwsze koty za płoty!




Powiedz sobie: STOP. Masz tylko jedno życie!

stop-634941_1920

Czy zdarzyło wam się kiedykolwiek, że wasze życie momentalnie obróciło się o 180 stopni, a wszystkie wasze dotychczasowe plany i marzenia zmieniły się w jednej chwili? Że wszystkie priorytety nagle zamieniły się miejscami, a wszystko, co wydawało wam się ważne, nagle ważne nie jest? Że codziennie spieszyliście się do pracy, uczestnicząc w dzikiej gonitwie za karierą, za pieniędzmi, za Bóg wie czym, a tymczasem wasze zdrowie powiedziało wam: Stop. Zatrzymaj się. Masz tylko jedno życie! To właśnie jest moja historia.

Ja, kobieta, żona, matka, blogerka, tłumaczka, nauczycielka, pracownik korporacji, zagubiłam się. Mój organizm jasno i wyraźnie dał mi do zrozumienia, że nie daje już rady, że to dla niego za dużo, że moja rodzina, mój mąż, moje dziecko, moi rodzice, potrzebują mnie zdrowej. Że pogoń nie ma sensu, bo ważny jest spokój, moja radość życia, mój czas dla siebie i dla najbliższych, bo liczy się tu i teraz.

Nie umiem żyć powoli. Mieszkam w szybkim mieście, gdzie sprawy załatwia się szybko, gdzie tempo życia jest szybkie i stresujące, gdzie nie pamięta się o tym, żeby czasem się zatrzymać i zastanowić nad tym, co najważniejsze. Aż w końcu ktoś nie zrobi tego za nas. Żyjemy w czasach, które pozwalają na zadumę tylko w chwilach, kiedy wydarza się jakaś tragedia. Które pozwalają na wolniejsze tempo tylko wtedy, kiedy zmuszeni jesteśmy zrezygnować z tego, co nam je narzuca.

Tegoroczna jesień jest dla mnie trudna. Kiedyś opowiem o tym więcej, ale na razie mam za sobą wrzesień, który dał mi bardzo dużo do myślenia. Zatrzymałam się. Spojrzałam na siebie z góry, z boku. I wiem jedno: nie pozwolę, żeby ktoś inny planował za mnie moje własne życie. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek narzucał mi co mam robić i jak mam robić. Nie pozwolę, żeby zabójcze tempo wyssało ze mnie radość i pewność siebie. Chcę, żeby role, które pełnię w życiu: kobiety, żony i matki, były pełnowartościowe, wnosiły coś więcej, dawały mi satysfakcję i spokój.

Rok temu, na trzydzieste urodziny, założyłam sobie plan, który zawierał bardzo konkretne cele. Nie wszystkie je spełniłam, ale mam jeszcze dużo czasu. Miesiąc temu skończyłam 31 lat i tym razem wiem jedno: to idealny moment, na podsumowania czego w życiu chcę, a czego nie chcę.

Chcę ludzi.

Chcę w moim życiu dobrych, mądrych, życzliwych ludzi, którzy dadzą mi siłę i motywację. Którzy dadzą mi miłość i przyjaźń, dobre słowo kiedy trzeba i kubeł zimnej wody na głowę, kiedy tego potrzebuję. Wartościowych ludzi. Wiem, że nie będzie ich wiele, ale życie nauczyło mnie, że nie ilość się liczy w tym przypadku. Przez te 31 lat odsiałam już w życiu wiele osób, które nazywałam przyjaciółmi. Osób, dla których byłam kozłem ofiarnym, które wiedziały lepiej ode mnie, co jest dla mnie dobre, które miały interes w tym, żeby się ze mną przyjaźnić lub po prostu wykorzystywały mnie do swoich celów. Nie chcę takiej negatywnej energii, już najwyższa pora ją od siebie odepchnąć, odciąć się od ludzi, z którymi znajomość jest albo jednostronna, albo płytka. Zbyt wiele kosztuje mnie to nerwów i czasu, który mogłabym spożytkować na pozytywy, na pójście dobrą ścieżką.

Chcę spokoju.

Spokój to ostatnio słowo – klucz w moim życiu. Zdałam sobie sprawę jak mało go miałam i jak cholernie go potrzebuję. Nie robię tego, czego nie muszę zrobić. Poświęcam siebie i swój czas na to, co jest dla mnie naprawdę ważne. Chodzę z dzieckiem na spacery, celebruję nasze małe chwile i zwycięstwa, cieszę się z tego, jak pięknie mój synek się rozwija, jakie robi postępy, jak ładnie już do mnie mówi, sam je, układa puzzle. To te wszystkie małe rzeczy są teraz fundamentem mojego spokoju. To ten spokój jest fundamentem mnie i mojego życia – teraz to wiem. I robię postępy. Uczę się cierpliwości. Uczę się spokojnej relacji mama – dziecko i żona – mąż. Uczę się rozmawiać. To może wydawać się dziwne i śmieszne, bo być może powinnam to wszystko wiedzieć już wcześniej, a jednak ta wiedza spłynęła na mnie dopiero teraz.

Chcę być panią samej siebie.

W pewnym momencie zorientowałam się, że straciłam kontrolę nad sobą i nad swoim życiem. Moje wybory i decyzje podryfowały w kierunku, z którego przestałam być zadowolona. Moje priorytety zamieniły się miejscami. A przecież to nie tak miało być. To nie po to byłam odważna, żeby potem tego żałować. To nie dlatego rzucałam się na głęboką wodę, żeby potem tonąć. Muszę być silna i szczera wobec samej siebie. Jeżeli coś mi nie wyszło, jeżeli coś koncertowo spieprzyłam, to muszę to przyznać. Muszę na głos powiedzieć, że złapałam zbyt wiele srok za jeden ogon, a teraz czas zrezygnować z tego, co zbędne, a wziąć się za to, co ma sens. Zdaję sobie sprawę, że to ogólniki i mało znaczące hasła, ale obiecuję, że z czasem wszystko wyjaśnię. Póki co, mogę powiedzieć jedno: podjęłam decyzję, że już nikt nigdy nie będzie mi narzucać co mam robić i jak mam się zachowywać. I to jest bardzo dobra decyzja.

Chcę być zdrowa.

To takie oczywiste. Takie trywialne. Każdy człowiek tego chce. Ale matka chce tego bardziej niż wszyscy inni ludzie na tej ziemi, bo ma dla kogo żyć, i to żyć bardzo długo. W dobrym zdrowiu – fizycznym i psychicznym. W pogoni za nie wiadomo czym straciłam poczucie czasu, zaniedbałam badania i zapomniałam o sobie. Teraz to nadrabiam. Sprawdzam stan mojego zdrowia, robię niezbędne badania, chodzę na kontrole, stosuję się do zaleceń lekarzy. Dotarło do mnie, że mam tylko jedno życie i jeżeli je zaniedbam, nikt mi go nie zwróci. Znowu – śmieszne i oczywiste. Ale niestety większość z nas o tym zapomina. Wierzcie mi: nie warto.

Nie chcę stresu.

Stres mnie zjada i wpływa na wszystkie płaszczyzny mojego życia, na moją codzienność i moje funkcjonowanie. Sprawia, że boli mnie brzuch, że nie mogę spać, że kłócę się o byle głupotę. Nie zdaję sobie z tego sprawy, ale stres niszczy mnie od środka i wpływa destrukcyjnie na wszystko, co dla mnie cenne. Długo tego nie wiedziałam. Długo śmiałam się z tych, którzy mówili mi, że coś jest nie tak, że się zmieniłam. A to nie ja się zmieniłam, to zmienił mnie stres. Przerażający demon naszych czasów. To on jest skutkiem pogoni za pieniędzmi, za coraz lepszą pracą, skutkiem zapominania o sobie, o swojej rodzinie, o odpowiednim tempie życia. O wolnym tempie życia, które jako jedyne gwarantuje nam brak stresu. Nie mogę pozwolić, żeby to wszystko zjadło mnie od środka. Dzisiaj wiem, że to ja sama sobie mogę regulować poziom stresu. A jeżeli faktycznie tak jest. to świadomie wybieram jego brak. I bardzo mi z tym dobrze.

Nie chcę smutku.

Depresja matki to nie tylko depresja poporodowa. To także smutek związany z tym, że bardzo wiele czasu musi ona spędzić oderwana od dziecka, rezygnując z tego wspólnego czasu, poświęcając tę jedyną na świecie relację na rzecz innych, dużo mniej ważnych pierdół. To rozerwanie jest źródłem tym większego smutku, im starsze jest dziecko i im większą przyjemność sprawia obcowanie z nim, zabawa, obserwacja jego kolejnych etapów rozwojowych. Nie chcę smutku, który wypływa z gigantycznego poświecenia, jakim jest rezygnacja z pięknych chwil z moim dzieckiem. Nie chcę smutku, który jest skutkiem oddalania się mojego dziecka ode mnie tylko dlatego, że mamusi nie ma w domu. Zamiast tego chcę czerpać radość z naszego wspólnego czasu, z naszych rozmów i naszych zabaw. Smutek zabiera mi życie. A tych pięknych chwil już nigdy nikt mi nie zabierze.

Czy zdarzyło wam się kiedykolwiek, że wasze życie momentalnie obróciło się o 180 stopni, a wszystkie wasze dotychczasowe plany i marzenia zmieniły się w jednej chwili? Zastanówcie się nad tym bardzo poważnie. Pomyślcie, co dla was i dla waszych dzieci jest tak naprawdę najważniejsze. Nie gońcie. Nie denerwujcie się. Nie płaczcie. Ja już to wszystko zrobiłam za was. Popatrzcie na mnie: stoi przed wami szczęśliwa, świadoma swojej wartości kobieta. Matka. Posłuchajcie mnie i zatrzymajcie się. Macie tylko jedno życie.

img_20160925_105642




Pierwsze urodziny – wielka chwila!

DSCN3530

Jeszcze rok temu miałam męża, dziecko i pracę. Miałam spokojne życie. I mimo że ten spokój był pozorny, bo przy rocznym dziecku, pełnoetatowej pracy i czasem dość wymagającym mężu (no dobra, w rzeczywistości jest mega wyrozumiały i łagodny jak baranek!) roboty bywa co nie miara, postanowiłam coś jeszcze zmienić. Coś, czego mi brakowało, co stanowiłoby dodatkowy element tej układanki, a jednocześnie moją odskocznię i moją pasję.

To właśnie tak narodził się pomysł, żeby coś w życiu zmienić, żeby w tej codzienności pojawiło się coś jeszcze, co da mi motywację i siłę do działania, co da mi jeszcze więcej satysfakcji niż to, co miałam do tej pory. W ten sposób narodziło się moje drugie dziecko: mój blog.

Czym jest dla mnie to miejsce?

Tu dzielę się wszystkim, co związane z moim macierzyństwem, z radościami i smutkami, z frustracjami i powodami do zadowolenia. Tu staram się dawać rady i dzielić moim niewielkim, ale czasem przydatnym doświadczeniem, polecać to, co się w moim matczynym życiu przydało i co ułatwiło mi życie.

Nie piszę tego dla siebie, bo gdybym chciała tak robić, opróżniłabym jedną z szuflad w szafie i do niej wkładałabym zapisane dzień po dniu kartki papieru. Wszystko, co tu jest, wszystkie wpisy, recenzje, komentarze, kategorie, zdjęcia, zakładki, wtyczki facebooka i instagrama są tylko i wyłącznie dla was, moich czytelników. Każdy z tych elementów przemyślałam tak, żeby było wam tu dobrze i wygodnie, żebyście tu wracali, dzielili się ze mną swoimi spostrzeżeniami, pisali do mnie, lajkowali i udostępniali moje wpisy, zostawali ze mną na blogu i fanpage’u. Bez was to miejsce nie ma sensu. Bez waszych głosów i znaków, że wam się podoba to, co robię, nie wiem czy tu jesteście i co o tym myślicie.

Blog to mozolna praca.

Ten rok upłynął mi na pisaniu, myśleniu nad tym w jakie to wszystko ubrać słowa, co polecać i co powiedzieć, jak to ująć żebyście nie uciekli po pierwszym zdaniu. Mam wrażenie, że dość często mi się to udawało. Te 365 dni spędziłam na uczeniu się jak prowadzić bloga, na czytaniu książek o tym, jeżdżeniu na konferencje i spotkania, czytaniu masy artykułów i w końcu na wielkiej metamorfozie wyglądu i stylu. Nie chodzę na kompromis, mówię wam wprost co myślę i czasem za to obrywam, a czasem mnie chwalicie, co jest dla mnie po prostu niesamowite. Nie zliczę ilości głosów, które przez ten rok mówiły do mnie: jesteś jak ja, jesteś w mojej głowie, to dobrze, że mówisz o tym na głos, brakuje w sieci takich blogów.

Dużo mnie to kosztowało.

Każde kolejne wyznanie, im bardziej bolesne, im bardziej prywatne, tym trudniejsze było dla mnie, żeby się nim z wami podzielić. Moim papierkiem lakmusowym był mój mąż. Teraz się z tego śmieję, ale im bardziej był przeciwny publikacji danego tematu, tym lepiej na niego reagowaliście i tym bardziej dziękowaliście mi za niego! Za najlepsze wpisy możecie więc podziękować właśnie jemu! 😉

Ta rocznica, każdy znak od was, 7500 osób na facebooku i ponad 1500 na instagramie, 165 983 osób, które od 31 lipca 2015 zawitały na blogu, 355 354 odsłon tego bloga, tytuł jednej z nadziei polskiej blogosfery, to wszystko dla mnie olbrzymia nagroda i motywacja do działania. Chcę lepiej i więcej, chcę się rozwijać i być coraz lepsza w tym, co robię.

Co przyniesie mi kolejny rok?

Nie wiem. Życie jest piękne, a przede mną na pewno wiele dobrego. Będę dalej szła tą ścieżką, którą idę teraz. Być może nieraz sama siebie zaskoczę, być może wy, moi czytelnicy, mnie zaskoczycie. Być może życie mnie zaskoczy. Na to liczę!

Za kilka dni kończę 31 lat. Nie świętuję tej okazji huczną fetą, ale dam wam o tym znać, prześlę symboliczny kawałek tortu i zdmuchnę świeczkę. Czego sobie życzę? Żebyście w codziennym pośpiechu i pędzie znaleźli dla mnie chwilę. Dali znać co u was, zajrzeli do mnie, byli moim wsparciem.

Na pewno na blogu pojawią się w pewnym momencie zmiany. Już teraz myślę o dodaniu nowych kategorii, o wprowadzeniu nowych tematów, ale to jeszcze nie ten moment, jeszcze nie wiem jak to ubrać w słowa.

Moimi wielkimi marzeniami blogowymi na ten drugi rok, ale i na kolejne lata są sukcesy takie jak udział w Gali Twórców Roku, który będziecie mogli mi zapewnić swoimi głosami tylko wy, moi czytelnicy, udział w Blog Forum Gdańsk 2017 i obecność w jednej z trzech dziesiątek corocznego rankingu, który tworzy Tomek Tomczyk na swoim blogu jasonhunt.pl, choćby nawet na dziesiątym miejscu tej brązowej. To marzenia, o których może nie powinnam mówić głośno, ale, hej, nigdy nie wierzyłam w przesądy. Wierzę, że się uda.

Dziękuję wam za ten rok. Dziękuję też sobie. I już się cieszę na kolejny.

Będziecie tu ze mną?

DSCN6140




To wszystko dla Ciebie!

Untitled design (35)

Cześć, usiądź wygodnie i uważnie przeczytaj, bo mam Ci do powiedzenia coś ważnego. Dziś po raz pierwszy odważyłam się napisać wprost do Ciebie, mojego czytelnika. To Ty jesteś tu najważniejszy, dlatego już najwyższa pora, żeby wyraźnie to podkreślić. Wszystko, co tu tworzę, tworzę dla Ciebie. Żeby miło Ci się czytało, żebyś miał z tego korzyść, żebyś tu wracał z przyjemnością.

Początki

Początki wbrew pozorom nie były trudne, najtrudniejsze było wymyślenie oryginalnej i chwytliwej nazwy. Zastanawiałam się nad nią dobre pół roku, myślałam o nazwach w stylu „Mamy cośtam” lub „Mamowe cośtam”. W końcu skapitulowałam, bo nie byłam w stanie sama siebie do nich przekonać. Któregoś dnia mój wspaniały mąż ze smykałką językową wymyślił mi moją Motheratorkę i następnego dnia blog już istniał. Stałam się Motheratorką, a ona mną.

Nie spodziewałam się i nie zakładałam tego, że w ciągu niecałego roku wszystko tak ładnie się rozwinie. Że będziesz tu wracać, czytać moje teksty i niejednokrotnie mówić mi, że czytam w Twoich myślach, że masz tak samo, że to dobrze, że nie boję się poruszać trudnych tematów. Takie informacje od Ciebie sprawiają mi dużą przyjemność i dają ogromną motywację do dalszej pracy, więc proszę, jeśli tylko masz ochotę – nie bój się do mnie napisać, powiedzieć mi co myślisz, podpowiedzieć ciekawych tematów. Czekam na Twoje wiadomości i komentarze!

Zmiany

Jeśli jesteś ze mną dłużej to wiesz, że niedawno blog przeszedł ogromną zmianę wizualną. Zmienił się szablon i logo, a to wszystko po to, żebyśmy oboje, Ty i ja, czuli się tutaj lepiej. Teraz jest dużo bardziej przejrzyście, dużo przyjemniej i dużo bardziej profesjonalnie. Tę metamorfozę przygotował dla mnie Jakub Kędziora, z którym przez kilka tygodni wspólnie wymyślałam całą identyfikację wizualną. Co to daje Tobie? Łatwiej mnie teraz kojarzysz, kiedy widzisz na facebooku moje charakterystyczne M z serduszkiem, a tu na blogu możesz sprawnie i wygodnie się poruszać. Mam nadzieję, że ułatwia Ci to dotarcie do wielu ciekawych wpisów.

Wpisy

Zatrzymajmy się na chwilę przy wpisach, bo to największa część mojej pracy. To, co widzisz na blogu, to jej efekt. Chcę tworzyć wartościowe treści dobrej jakości, więc proces ich powstawania jest często bardzo długi. Zaczyna się w mojej głowie, potem często urywki zdań i całe fragmenty lądują w notatniku w telefonie czasami na przestrzeni kilku dni, a czasem nawet miesięcy. Na koniec siadam przy komputerze, często późną nocą i łączę wszystko w całość, którą Ci potem przekazuję. Staram się pisać jak najwięcej i jak najczęściej, bo wiem, że na to czekasz. Staram się odpowiadać na Twoje komentarze i wiadomości, bo wiem, że tego potrzebujesz. Jeżeli czasami zapomnę – daj mi wtedy kopa i wybacz,  bo czasu mam jak na lekarstwo. Pewnie wiesz, że jestem mamą pracującą na etacie, więc liczę na Twoją wyrozumiałość.

Hejt

Praktycznie go tu nie ma i w tym miejscu chciałabym Ci za to bardzo podziękować. Widzę, że mój czytelnik to osoba, która nie traci czasu na coś, co nie ma sensu, a jednocześnie ma ochotę stworzyć tu ze mną sympatyczną atmosferę i otwarty dialog. To niesamowite! Jednocześnie chcę, żebyś wiedział, że jestem otwarta na krytykę, jeśli tylko jest ona konstruktywna. Powiedz mi: Hej, wydaje mi się, że to i to jest nie tak, może zrobisz to w taki sposób? Nie mów mi tylko co Ci się nie podoba, ale poradź też, jak mogłabym to zmienić. Takie uwagi są dla mnie naprawdę bardzo cenne.

Obecność

Zaczynałam od niczego. Pierwszymi moimi czytelnikami była rodzina i znajomi, a dzisiaj na fanpage’u i instagramie w sumie jest ze mną 7000 osób! Każda z tych osób ma dla mnie olbrzymią wartość, bo to ona przychodzi tu czytać to, co dla niej piszę. Chciałabym każdą z tych osób w jakiś sposób zobaczyć, to moje największe marzenie. Największym sukcesem byłoby 7000 komentarzy, ale wiem, że nie zawsze Ci się chce, że nie masz czasu, że może boisz się odezwać. Nie obawiaj się tego, bo bez Ciebie to wszystko jest bez sensu, to Ty sprawiasz, że mi się chce. Jeśli nie wiesz co napisać, możesz po prostu dać znać: Hej, jestem tu! Dobrze piszesz, rób tak dalej!.

Facebook

To trudny temat, bo wiem, że nie każdy mój post do Ciebie dociera. Czasem więc płacę za post sponsorowany, żebyś mógł go zobaczyć. Pewnie nie wiesz, że facebook obcina zasięgi i nie wyświetla wszystkim wszystkiego, bo zresztą kto by chciał to widzieć. Ale możemy sobie nawzajem pomóc – jeżeli będziesz klikać „lubię to” pod moimi postami, jeżeli będziesz je udostępniać tak, aby widzieli je również Twoi znajomi, facebook częściej będzie Ci je pokazywał, bo uzna, że są dla Ciebie interesujące. A skoro tu ze mną jesteś, to chyba znaczy, że są, prawda?

Przyszłość

Bardzo dużo robię w kierunku rozwoju blogowego. Jeżdżę na warsztaty, spotkania i konferencje blogowe, których nie opisuję tu na blogu, bo wiem, że dla Ciebie liczy się ich efekt, a nie przebieg. Razem ze zmianą wyglądu bloga przeniosłam się z platformy blogger na wordpressa, co bardzo ułatwia mi pracę na blogu. Nie jestem mistrzem fotografii i grafiki, ale staram się, żeby w tym względzie również było tu estetycznie. Mam nadzieję, że to widzisz?

Co nas czeka dalej? Ja nie zamierzam przestać pisać, bo mimo że wkładam w bloga ogrom pracy i wysiłku, a często robię to po godzinach i w nocy, to daje mi on mnóstwo satysfakcji. Mam nadzieję, że zostaniesz tu ze mną jak najdłużej. Jeżeli dzięki temu wpisowi zjawiłeś się tu po raz pierwszy, też super! Rozejrzyj się tu, przeczytaj kilka moich wpisów i daj mi znać, czy Ci się podoba. Będzie mi bardzo miło.

Dziękuję!

To nie jest dużo. Odezwij się do mnie czasem, skomentuj, polub, udostępnij. Co wolisz. Każdy Twój gest pokaże mi, że jesteś. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne! Dziękuję Ci za to wszystko z całego serca. To przyjemność pisać dla Ciebie i widzieć Twoją reakcję. Nie zawsze jest łatwo, ale kiedy widzę, że poświęcasz swój czas, żeby czytać to, co dla mnie jest takie istotne, lepiej mi na sercu.

Usiądź więc wygodnie, rozgość się u mnie i rozejrzyj. To co, porozmawiamy?




Sałatka caprese w nowym wydaniu – mój hit!

Co roku mniej więcej o tej porze mam fazę na klasykę włoskich sałatek, najprostszą i najsmaczniejszą, jaką znam, czyli caprese. Ostatnimi dniami korzystam z dostępności najtańszych w sezonie pomidorów malinowych i zajadam się nową wersją caprese, którą zmodyfikowałam w kwestii sosu. Zawsze jadałam ją klasycznie, z samą oliwą, do tego sól i pieprz. Tym razem odważyłam się coś zmienić i nie mogę zapomnieć tego smaku!

Początek taki jak zawsze, kroję mozzarellę, kroję pomidora, nakładam jedno na drugie. W tym czasie grzeję sobie piekarnik i podgrzewam nakrojoną i posmarowaną masłem kajzerkę lub bagietkę (no dobra, czasami kupuję gotowca z czosnkiem w Lidlu lub Biedronce). No i robię sos:
  • 1/4 szklanki oliwy
  • 1 łyżeczka musztardy sarepskiej
  • 2 łyżeczki płynnego miodu
  • 1 ząbek wyciśniętego przez praskę czosnku
  • szczypta soli
  • szczypta pieprzu
Mieszam łyżeczką, nie trzeba tego trząchać jak na przykład sosu vinaigrette. Następnie całość wylewam równomiernie łyżeczką na pomidory, rzucam na wierzch bazylię.
I ZAJADAM!!!
Niebo w gębie, mówię wam. Lubię jak sosu jest dużo, wręcz nadmiarowo, bo wtedy mogę swobodnie maczać w nim bułkę. Smak jest nieziemski! Macie w domu składniki? Róbcie! Nie macie? Marsz do sklepu!
I smacznego!



2 zeta dziennie na zdrowie!

Untitled design (33)
Kto kiedykolwiek musiał wydać pieniądze na cokolwiek związanego z własnym dzieckiem ten wie, że powiedzenie „Na dziecku będę oszczędzać?!” nie jest czczą gadaniną i wymysłem marketingowców. Tak po prostu jest. Idę na zakupy dla dziecka – kupuję rzeczy dla dziecka i jeszcze trochę rzeczy dla dziecka. Idę na zakupy dla siebie – dla siebie nic nie znajduję, ale o, proszę, ile ciekawszych rzeczy dla dziecka!

Ale nie chodzi o same zakupy. W temacie zdrowia mam tak samo. Potrafię miesiącami zapominać o własnych terminach u lekarza, nie realizować recept na leki, których potrzebuję, ale kiedy to dotyczy Ignasia, potrafię pojechać do lekarza na drugi koniec miasta, wykupić pół apteki i pamiętać o absolutnie każdym terminie nawet go nie zapisując.

Zdrowie mojego dziecka i mojej rodziny to dla mnie priorytet. Ignaś chodzi od roku do żłobka, więc tym bardziej narażony jest na ataki wszelkiego badziewia pochodzącego ze strony jego rówieśników (przez badziewie rozumiem oczywiście wszelkiej maści bakterie i wirusy). Co robiłam w zimie? Co w mojej mocy. Pod okiem lekarza faszerowałam go syropkami i probiotykami na uodpornienie, a w lutym wysłałam go na 10 dni nad polskie morze. Muszę przyznać, że efekt był piorunujący, dlatego w tej chwili planujemy kolejny, tylko już teraz miesięczny pobyt z wystawieniem na zbawienne działanie jodu, ale mój plan jest tym razem zakrojony dużo szerzej. Chcę maksymalnie skorzystać z dobrodziejstwa sezonu na wszelkie możliwe owoce, dosłownie wyciskając z nich jak najwięcej tego, co najcenniejsze: soku i witamin.

DSCN5811

DSCN5846

DSCN5825

DSCN5797

DSCN5820

Kto kiedykolwiek próbował wciskać dziecku owoce ten wie, że skończy się na jednym winogronku i dwóch truskawkach, a w wyjątkowych przypadkach poobgryzanym dookoła jabłku.

30A7004000000578-3420341-Parents_understand_Facebook_page_School_Mum_shared_this_meme-a-1_1454023318087

Właśnie dlatego kiedy Philips zaproponował mi przetestowanie wyciskarki Avance Collection HR1897/30 nie wahałam się ani minuty, a mój mąż aż podskoczył z radości, bo właśnie planował jej zakup. A on jak planuje zakup konkretnego produktu to ani chybi przekopał całą konkurencję, zrobił tabelki porównawcze i stwierdził, że ten model nie ma sobie równych. A więc wszystko, co przeczytacie dalej, to wyniki jego skrupulatnych analiz.

Przede wszystkim zależało nam na tym, żeby móc przemycić Ignasiowi składniki, których na co dzień nie toleruje on na swoim talerzu, takie jak pietruszka (fu! mama! fu!) czy brokuł (FUUU!) lub takie, których w żaden inny sposób nie da się podać, jak chociażby jarmuż. W tym momencie wyciskarka jest idealną opcją.

Inna sprawa, że w gorące dni mojemu dziecku, zresztą dokładnie tak samo jak mi, delikatnie mówiąc nie dopisuje apetyt, za to pić mogłoby za dwóch. W tym momencie wyciskarka jest na wagę złota, ponieważ soki, które z niej powstają są zazwyczaj gęstsze, a co za tym idzie bardziej sycące niż z sokowirówki. I chociaż wartość odżywcza soków z wyciskarki i z sokowirówki jest podobna (najnowsze badania pokazują, że soki z obydwu urządzeń zawierają średnio tyle samo witamin i przeciwutleniaczy), na korzyść tej pierwszej przemawia fakt, że można za jej pomocą robić gęste soki z miękkich owoców, które są bogatsze w drogocenny błonnik, odpowiedzialny za walkę z nowotworami, cukrzycą, miażdżycą, otyłością i chorobami serca. To jest dla mnie dobry argument.

Zdaję sobie sprawę, że sokowirówka również poradziłaby sobie elegancko z miękkimi owocami, natomiast jak dla mnie korzyść wynikająca z dużej wartości błonnika jest nie do przebicia. To, co dodatkowo mnie przekonało, to możliwość zrobienia musu z banana czy papai, z którymi poradzi sobie tylko wyciskarka. Wśród zdjęć na dole znajdziecie przepis na pyszny naturalny jogurt z bananami, którego wykonanie nie byłoby możliwe przy użyciu sokowirówki.

DSCN5767

DSCN5835

DSCN5816

DSCN5796

DSCN5788

DSCN5783

Jeżeli chodzi o ten konkretny model, Tata Ignasia wyczytał o nim całkiem sporo. Po pierwsze dzięki technologii Micro Masticating wyciska ona do 90% zawartości owoców i warzyw (według producenta taki wynik daje wyciskanie soku z 1000 g winogron, jabłek, czarnej porzeczki, truskawek, pomidorów, arbuzów, pomarańczy i granatów). To ważne, bo dzięki temu wiemy, że pieniądze, które wydajemy na składniki soków nie idą (dosłownie) w błoto. Nie spodziewajmy się jednak, że sprzęt ten wyciśnie 90% z twardych warzyw takich jak marchewka czy burak, co jest absolutnie normalne, ponieważ oczywiście składniki te zawierają mniej wody.

Po drugie, co dla mnie bardzo istotne, bo we wszelkich kwestiach technicznych jestem jak blondynka z dowcipów, wyciskarka Philipsa jest bardzo prosta w składaniu, rozkładaniu i obsłudze, co widać na filmiku. Ma dosłownie kilka elementów, które pasują do siebie jak puzzle, i tylko dwa przyciski: włączania i rewersu. Banalne!

Jest też bardzo praktyczna. Zajmuje niewiele miejsca – ma 11 cm szerokości, ma antypoślizgowe podkładki, a wszystkie elementy po rozłożeniu mieszczą się w pojemniku na odpady. To mocno ułatwia życie, bo nasze kuchnie i tak są już przeważnie zawalone masą dużych sprzętów.

Mój mąż wiedział również, że w kwestii mycia czegokolwiek ręcznie nie ma ze mną rozmowy, bo to z góry skazane jest na porażkę. Wybrał więc model, którego płukanie zajmuje 1 minutę, podczas której człowiek nieznoszący zmywania nie zdąży się zirytować. Skąd wiem? Testowałam!

Ostatnia kwestia to cena, która zaczyna się już od niecałych 1200 zł, możecie zresztą sprawdzić tutaj: KLIK. Jeżeli przeliczycie to na soki, które kupujecie na co dzień i na korzyści zdrowotne, które są nie do przecenienia, to zdecydowanie można, a nawet trzeba sobie pozwolić na taki wydatek. Zresztą to, co sama zawsze radzę i stosuję przy droższych gadżetach – warto wykorzystać jakąś okazję, urodziny, imieniny, święta, żeby poprosić rodzinę o zrzutkę na jeden, ale większy i bardziej wartościowy prezent. A ten w moim odczuciu należy do najbardziej wartościowych.

Philips daje też w pakiecie z wyciskarką bardzo fajną książkę z przepisami na soki i nie tylko (ja zdążyłam zrobić już nawet lody i zupę!), której przedsmak znajdziecie poniżej w kilku ciekawych przepisach, które z niej wybrałam. Pozostałe są równie ciekawe i pyszne, ale to już musicie sprawdzić sami!

1%2F2 ogorka2 szklanki szpinaku1 lyzka miodu100 ml wody mineralnej (4)

1%2F2 ogorka2 szklanki szpinaku1 lyzka miodu100 ml wody mineralnej (3)

1%2F2 ogorka2 szklanki szpinaku1 lyzka miodu100 ml wody mineralnej (2)

1%2F2 ogorka2 szklanki szpinaku1 lyzka miodu100 ml wody mineralnej (1)

1%2F2 ogorka2 szklanki szpinaku1 lyzka miodu100 ml wody mineralnej

DSCN5886

DSCN5857

DSCN5841

Wpis powstał we współpracy z marką Philips.