1

Top 5 głupot, które matki robią dzieciom zimą

untitled-design5

Zima to szczególny czas dla rodziców małych dzieci, pełen wyzwań i zagadek. Jak ubrać? Czy wychodzić? Gdzie wychodzić? Pytania mnożą się wraz z malejącą na dworze temperaturą, nawet kiedy ta temperatura niska wydaje się tylko niektórym. Niestety w tym czasie można nieświadomie zrobić dziecku krzywdę i, mimo najszczerszych chęci, przedobrzyć lub przesadzić. Oto 5 głupot, które serdecznie odradzam.

Przegrzewanie dzieci

Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że przegrzanie dziecka może być nawet bardziej niebezpieczne niż ubranie go za lekko. Dziecko spocone przeziębi się znacznie szybciej niż dziecko suche, któremu jest minimalnie chłodniej. Trzymając się tej zasady proponuję nie zakładać dziecku żadnej „jednej warstwy więcej” niż sobie samym, tylko w miarę zdroworozsądkowo ubierać je tak, jak sądzimy, że nam byłoby komfortowo. Przykład? Jeżeli w temperaturze 0-5 stopni Celsjusza założymy maluchowi rajstopy pod spodnie, czapkę kominiarkę i puchową kurtkę, to w co ubierzemy go, kiedy zrobi się -10? No właśnie. Dobrze też pamiętać o rozebraniu małej śniegowej kulki, kiedy wchodzimy z nią do sklepu lub innego ciepłego pomieszczenia. Tam, gdzie nam samym w sekundę robi się gorąco, naszym dzieciom zrobi się tak w pół sekundy.

Nie wietrzenie pokoju

Pisałam już o tym we wpisie dotyczącym moich sposobów na odporność (KLIK). Temperatura komfortu cieplnego dziecka w domu służąca jednocześnie jego odporności i śluzówce to przedział pomiędzy 19 a 21 stopni Celsjusza. Nie mniej, nie więcej. Pomieszczenia, w których przebywa maluch należy wietrzyć w każdej porze roku, a w zimie, czyli w sezonie grzewczym, kiedy powietrze jest suche i rzadko się rusza, szczególnie.

Nie wychodzenie na spacery

Trzymanie dziecka w domu jest w zimie tak samo złe, jak przegrzewanie go, a już na pewno nie służy jego odporności, na której nam, rodzicom, zawsze bardzo zależy. Zima to świetny czas na spacery i do temperatury -10 możemy spokojnie oddawać się wszelkim aktywnościom na dworze, które na pewno nie zaszkodzą zdrowiu naszego milusińskiego. Zadbajmy, by było mu ciepło w stópki, by miał wygodne buciki, by nic go nie piło i zwracajmy uwagę na to, czy jego kark jest suchy i ciepły. Jeśli wszystko jest w porządku, możemy bez problemu wybrać się półgodzinny spacer nawet przy drobnym katarku. Oczywiście w przypadku podwyższonej temperatury lepiej zostać w domu, ale to już powie wam każdy lekarz.

Wożenie dziecka w foteliku w zimowej kurtce

Do niedawna sama nie wiedziałam, że to olbrzymi błąd, który może kosztować nas wiele. W przypadku mocniejszego zderzenia, jeżeli dziecko poleci do przodu, może wysunąć się i ze śliskiej kurtki, i z pasów, nawet najmocniej zaciśniętych. Wniosek jest jeden: w krótsze i dłuższe trasy warto zdjąć maluchowi kurtkę nawet kosztem większej ilości czasu, którą spędzimy na przygotowaniu do podróży, a potem wysiadaniu z samochodu. A komu nie chce się wierzyć, zapraszam do obejrzenia testów. Moim zdaniem nie wymagają komentarza.

Zostawianie dziecka samotnie w samochodzie

Trąbiłam już na ten temat w lecie, tym razem się powtórzę, bo wciąż zdarzają się tego typu historie i mają one niejednokrotnie tragiczne konsekwencje. Wydaje nam się, że samochód jest na tyle rozgrzany, że nic się nie stanie. Boimy się obudzić dziecko, a przecież musimy „tylko wyskoczyć na minutkę”. A figę. Skąd wiesz, że minutka nie zamieni się w godzinkę? Samochód na mrozie zamienia się w lodówkę, a organizm dziecka wychładza się znacznie szybciej niż organizm dorosłego. Nie wiem jak wam, ale mi wyobraźnia działa, kiedy czytam poniższe informacje:

Gdy temperatura ciała człowieka spada:

  • poniżej 36 stopni, pojawiają się dreszcze, sinieją wargi, tętno i oddech przyśpieszają, człowiek słabnie, ma zawroty głowy, jest zdezorientowany.
  • poniżej 34 stopni wszystkie te objawy nasilają się. Pojawia się także ból, skurcze mięśni, utrata poczucia czasu, apatia, zaburzenia świadomości.
  • poniżej 30 stopni człowiek traci przytomność poniżej 28 stopni zwalnia puls i oddech, człowiek ma niedotleniony mózg. Może dojść do zatrzymania krążenia.

źródło: babyonline.pl

Mam nadzieję, że w tę zimę uda nam się wszystkim zastosować te rady tak, żeby i nam, i naszym dzieciom, przyjemnie czekało się na wiosnę.


Może cię też zaciekawić:




List i wideo od św. Mikołaja – i dzieje się MAGIA!

list i wideo od MikołajaNa nadchodzące święta Bożego Narodzenia można reagować na wiele sposobów. Jedni w przedświątecznej gorączce biegają za prezentami, inni aż do ostatniej chwili ignorują temat i budzą się na 5 minut przed czasem, podczas gdy pozostali dają się oczarować świątecznej atmosferze i nie przywiązują wagi do przyziemnych spraw.

Co w tym czasie robią rodzice małych dzieci? Najczęściej po prostu próbują przetrwać, lawirując gdzieś między sklepowymi półkami uginającymi się od potencjalnych prezentów, a śliskim tematem istnienia św. Mikołaja. A ja wiem jedno. Jest tylko jeden sposób, by Święta z dzieckiem były niezapomniane.

Możemy zrobić bardzo wiele, by ten czas był dla nas łatwiejszy. Możemy angażować malucha, by pomagał nam w sprzątaniu, pozwalać mu obserwować jak przygotowujemy świąteczne potrawy, zorganizować wspólną wyprawę po choinkę, a potem wspólnie stworzyć ozdoby by ją ubrać. Jeżeli organizujemy wigilię i mamy maleńkie dziecko, koniecznie podzielmy się obowiązkami z pozostałą częścią rodziny, tak, aby nie wszystko było na naszej głowie.

A co z małym pytalskim? Jak opanować jego głód wiedzy, kiedy zapyta czym są Święta i kim jest ten brodaty jegomość? Po pierwsze warto dziecku delikatnie uświadomić, że Boże Narodzenie to nie tylko prezenty, a na świecie wiele jest biednych dzieci, które być może prezentu nie dostaną.

Dobrze jest pokazać maluchowi prawdziwą wartość Gwiazdki i kultywować z nim tradycje: wyczekiwać razem pierwszej gwiazdki, wkładać sianko pod obrus, czekać do północy zastanawiając się czy domowy zwierzak przemówi ludzkim głosem. Zacząć możemy już w Mikołajki, zostawiając wieczorem mleko i ciastka dla św. Mikołaja lub ustawiając kapcie w przedpokoju, żeby miał gdzie zostawić wyczekane, jak by nie było, prezenty.

No właśnie, a co z samym świętym? Istnieje, czy nie istnieje? Mówić, czy nie mówić? Zdecydowanie istnieje! Dzieci kochają wierzyć w dobre postacie, w pozytywną siłę i w powody, dla których warto być grzecznym. A dla nas, rodziców, jest to doskonała karta przetargowa na cały listopad i większość grudnia!

Jaki jest więc ten jeden, jedyny sposób, by Święta z dzieckiem były niezapomniane?

Ten sposób to spokój i czas, które damy dziecku jako najcenniejsze ze wszystkich prezentów. Spokój, kiedy uda nam się nie dać się ponieść nerwom świątecznego pędu za prezentami i świątecznych przygotowań. Spokój, kiedy nauczymy się pozwalać dziecku uczestniczyć we wszystkim, co tych dni dotyczy. Spokój, kiedy lepiej niż zwykle uda nam się policzyć do dziesięciu, bo będziemy mieć świadomość, że nie warto psuć świątecznej atmosfery.

I czas. To największa waluta i najcenniejszy prezent, którego nasze dziecko od nas oczekuje na co dzień, ale w Święta w sposób szczególny. Czas poświęcony tylko sobie nawzajem, w relacji rodzic – dziecko. Czas spędzony na spokojnych czynnościach, na wspólnej zabawie, na opowiadaniu sobie świątecznych historii, oglądaniu prezentów, wspólnej radości i śmiechu. Tego czasu nikt nam nie zabierze i to właśnie on stworzy w tym czasie najprawdziwszą magię.

A do tej magii możemy dołożyć przyziemne drobiazgi, które powoli już przed Świętami pozwolą naszemu dziecku poczuć ich klimat. Możemy słuchać świątecznych piosenek i kolęd, upiec razem pierniczki, czytać mu bajki o św. Mikołaju, opowiedzieć mu gdzie mieszka i co robi. Ja już dwa lata z rzędu znalazłam wspaniały sposób, żeby trochę zaczarować moje dziecko, które jeszcze niedawno zupełnie nie było świadome postaci niesamowitego pana z białą brodą i w czerwonym stroju, a dziś (ma ponad 4 lata) już od początku października nie mówi o niczym innym 😉 Postanowiłam pokazać mu, że jest ktoś, kto patrzy przez cały rok, czy jest grzeczny, a na koniec to wynagradza.

Dwa lata temu po raz pierwszy zamówiłam Ignasiowi list i film dedykowany mu specjalnie od samego św. Mikołaja, a w zeszłym roku powtórzyłam ten sukces i to samo planuję na ten rok. Pokazałam mu je na miesiąc przed Świętami, żeby miał świadomość na co czeka i kto bacznie czuwa nad tym, czy aby na pewno jest grzeczny. I o ile wiedziałam, że papierowa forma na pewno go zaciekawi, o tyle byłam w ciężkim szoku, kiedy zobaczyłam jego reakcję na film. Kiedy Ignaś zobaczył, że św. Mikołaj mówi wprost do niego, po imieniu, że ma jego zdjęcia, że ma go na swojej liście grzecznych dzieci i wie, jak wygląda jego dom i jego rodzice, po prostu oniemiał. Kazał sobie puszczać film kilka razy z rzędu i aż przysuwał się do ekranu żeby zajrzeć, gdzie się robi prezenty. Poniżej możecie zobaczyć nasz zeszłoroczny film, który zrobił taka furorę.

I podpowiem wam jeszcze jeden super trik, żeby totalnie wkręcić dziecko i uwiarygodnić historię. Napiszcie wspólnie z maluchem list do św. Mikołaja, ale zróbcie to na odwrocie jednego ze zdjęć, które potem wrzucicie do wideo. To może być zdjęcie dziecka lub zabawek, które chce dostać. U nas w zeszłym roku był istny szał, kiedy Ignaś zobaczył, że jego zdjęcie naprawdę dotarło do Mikołaja! 🙂

Taki film i list można zamówić na stronie internetowej Elfi:

  • Tutaj zamówisz FILM: KLIK

  • Tutaj zamówisz LIST: KLIK

Koszta są niewielkie, a radość dziecka jest naprawdę bezcenna. Film przychodzi na skrzynkę mailową od razu, natomiast list przychodzi po kilku dniach tradycyjną pocztą w pięknej błyszczącej, czerwonej kopercie, która od razu przykuwa uwagę dziecka i gwarantuje rodzicowi minimum 15 minut bezcennego spokoju. Jest tego naprawdę warta!A na te Święta życzę wam dużo czasu i spokoju.

Bo to właśnie one są potrzebne najbardziej i nam, rodzicom, i naszym dzieciom.

dscn6205

dscn6210

dscn6211

dscn6219

dscn6225

dscn6226

dscn6227

dscn6228

dscn6230

dscn6237

dscn6238

list i wideo od mikołaja




Jest jeden rodzaj matki, która jest moją bohaterką

ngspc_0033Jest jeden rodzaj matki, która jest moją bohaterką. Cichą bohaterką dnia codziennego, nienarzekającą, niewyróżniającą się z tłumu, z pozoru taką samą, jak wszystkie inne matki. Nie ma tego wypisanego na twarzy, na dłoniach, ani nigdzie indziej. Nie wybrała sama dla siebie takiego losu, to życie zdecydowało za nią.

To samotna matka.

Być może już od początku ciąży była sama, bez wsparcia ojca dziecka, może nawet bez wsparcia rodziny. Być może urodziła sama i już od okresu niemowlęcego była sama. Przez wszystko, co najtrudniejsze, przeszła sama. A teraz całe wychowanie i codzienność w pieluchach spoczywają tylko na niej.

Być może życie potoczyło się inaczej, może w związku coś się nie udało, może jest sama z miliona innych powodów, to nie ma dla mnie znaczenia. Ja, z mężem przy boku, ze wsparciem rodziny i znajomych, chylę czoła przed samotną matką.

Jesteś dla mnie, kobieto, siłaczką!

Kiedy sama jedziesz po zakupy i do lekarza, sama robisz wszystko w domu, sama codziennie karmisz, kąpiesz, ubierasz i usypiasz swoje dziecko, sama wstajesz do niego w nocy nie mogąc liczyć na szturchnięcie w żebra partnera i zwyczajne „Teraz twoja kolej”, sama bierzesz na siebie cały trud wychowania.

Kiedy nie możesz odpocząć, kiedy Ci ciężko, kiedy wiesz, że nie ma zmiłuj, bo nikt Cię nie zastąpi.

Kiedy masz wyrzuty sumienia, bo wiesz, że musisz być matką i ojcem w jednym i kiedy masz kompleksy, że Twojemu dziecku może czegokolwiek brakować, bo Twoje środki finansowe są ograniczone. Kiedy masz świadomość, że już nigdy Twój maluch nie będzie miał pełnej rodziny w klasycznym tego słowa znaczeniu.

Kiedy musisz być jednocześnie złym i dobrym policjantem, kiedy nie masz możliwości wyjść i dać upustu emocjom i brakowi cierpliwości, bo nie zostawisz dziecka samego. Kiedy czujesz się rozerwana, bo kochasz najbardziej na świecie, a musisz też pokazać charakter.

Kiedy upadasz i znowu się podnosisz, a nikt nie podaje Ci ręki.

Jesteś twarda jak nikt inny, jak żadna inna kobieta, jak żadna inna matka i wiem, że nie chcesz litości. Dostałaś od życia solidnie w kość i pokazujesz, że jak się nie ma wyboru, można góry przenosić.

U Ciebie nie ma miejsca na błąd, na słabość, na gorsze dni. Nie jesteś gorszą matką, a Twoje dziecko nie jest gorszym dzieckiem. W moich oczach oboje jesteście bohaterami i oboje macie prawo do szczęścia i normalności.

Jesteś fajterką. Kiedy mam słabszy dzień, myślę o Tobie i wiem, że Ty byś się nie poddała. Myślę o Tobie, kiedy mój mąż dźwiga za mnie zakupy, robi w domu drobne, ale potrzebne naprawy, kiedy zostaje sam z naszym synkiem, żebym mogła mieć czas dla siebie. W moim pojęciu nie mieści się, jak może tego wszystkiego w życiu zabraknąć. W Twoim zabrakło, a Ty wciąż idziesz do przodu, jak czołg, jak lodowiec. Niezmiennie silna i wytrwała.

Upychasz pelerynę superbohatera pod rozciągniętą bluzką i dresem, ale ona tam jest. Obie o tym wiemy.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Synku, co by było, gdybym nie mogła Cię mieć?

gl0000402lr

Synku, piszę dziś do Ciebie szczery list z głębi serca. Jestem wdzięczna losowi za to, że jesteś, że codziennie budzisz się i przybiegasz do nas do sypialni, żeby choć na chwilę zanurkować pod naszą kołdrę i zająć trzy czwarte naszych poduszek ogrzewając nas swoim ciepłym ciałkiem, a częściej wbijając nam w żebra lub plecy swoje okrągłe piętki. Za to, że bawimy się razem, śmiejemy się, wygłupiamy, że po prostu Cię mam. Synku, jesteś moim całym światem i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.

Są dni gorsze i lepsze. W te lepsze jest super, mam siłę, energię, a Ty masz humor, apetyt i uśmiech na buzi. W te gorsze czasem przejdzie mi przez głowę szybka, głupia myśl: Kiedyś to były czasy! Święty spokój! Po co mi to wszystko było?! I w tym momencie szybko gryzę się w język. Zadaję sobie jedno kluczowe pytanie.

Synku, co by było, gdybym nie mogła Cię mieć?

Co by było, gdybym nie zobaczyła na teście dwóch kresek, bijącego na monitorze małego serduszka, rozklejającego małe ślepka noworodka, a potem coraz szybciej rosnącego i przynoszącego mi radość i dumę chłopczyka?

Synku, moje życie bez Ciebie byłoby puste i pełne łez. Płakałabym przy każdym kolejnym niepowodzeniu, przy każdej kolejnej wiadomości, że nie ma Cię u mnie w brzuszku. Czekałabym na Ciebie dniami i nocami z krążącą nad głową niczym uporczywa mucha myślą: Dlaczego właśnie my?! Co robimy nie tak? Gdzie popełniamy błąd? W czym zawiniliśmy?

Czy mielibyśmy z Twoim tatą siłę, żeby starać się o Ciebie całymi latami? Czy miałoby to wpływ na nasze relacje? Czy każda kolejna porażka zwiększałaby dystans między nami, a może wręcz przeciwnie, zbliżałaby nas do siebie i mobilizowała do dbania o siebie nawzajem? Czy spróbowalibyśmy in vitro? A może pomyślelibyśmy o adopcji? Tak wiele jest pytań, na które nie znam odpowiedzi, bo przecież już z nami jesteś, nie muszę się tym martwić.

Jestem w stanie tylko sobie wyobrazić co byśmy czuli spotykając się ze znajomymi mającymi jedno lub kilkoro dzieci. Z jaką zazdrością patrzylibyśmy na ich szczęście, z jakim bólem porównywalibyśmy do nich siebie. Ich zgiełk do naszej ciszy. Ich śmiech do naszych łez. Ich zabawę do naszego spokoju.

Synku, to, że z nami jesteś, to najprawdziwszy cud i sens naszego życia. To cel i znaczenie każdego naszego dnia. To nasza codzienność i nasza misja, nasze powołanie.

Przeczytałam gdzieś kiedyś, że w płaczu rodziców, którzy nie mogą mieć dziecka, słychać płacz Boga (o. Mirosław Pilśniak, dominikanin). To tak wielka niesprawiedliwość, która sprawia, że wątpimy w siebie i kwestionujemy swoje człowieczeństwo. Pytamy się: dlaczego tyle jest dzieci w rodzinach patologicznych, tyle jest dzieci niechcianych i zaniedbanych, a to właśnie my nie możemy się doczekać tego wymarzonego skarbu? Na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Synku, zastanawiam się czasem co bym odpowiadała na pytania otoczenia dlaczego jeszcze nie mam dziecka? Jak bym zniosła  dociekania i wścibskie przytyki? Czy nauczyłabym się asertywności, czy też przebąkiwałabym coś półsłówkiem, a potem przez resztę dnia płakała w poczuciu bezradności?

Nie wiem tego wszystkiego i jest to najwspanialsza niewiedza, jakiej jest mi dane w życiu doświadczyć. Bo chociaż rodzicielstwo i wychowanie to najcięższe zadania, jakie człowiek w życiu dostaje, chociaż macierzyństwo to ból porodu, niejednokrotnie depresji poporodowej, rozpaczy nad własnymi porażkami i walki samej ze sobą, to na drugiej szali równoważą je miłość nieporównywalna do żadnego innego uczucia na tej ziemi, duma i satysfakcja, radość, spełnienie i bezwarunkowe szczęście.

Żaden człowiek nie zasługuje, by mu to odebrano.

Synku, dziękuję Ci za to, że jesteś.




Moje dziecko WRESZCIE przesypia noce. Twoje też będzie!

baby-1151351

Kiedy na świat przychodzi dziecko, każdy rodzic wie, że to początek nieprzespanych nocy. Pobudki na karmienie, pobudki bez powodu, nocne płacze, histerie, bujania, tulenia – wszyscy przez to przechodzimy. Wielu rodziców decyduje się na wspólne spanie z dzieckiem sądząc, że może to jakoś załatwi sprawę. Prawda jest taka, że chwytamy się wszystkich możliwych sposobów, byle tylko przymknąć oko na trochę dłużej.

Czas płynie, nasze dziecko rośnie i często bywa tak, że nawet się nie orientujemy, kiedy jest już naprawdę duże i samodzielne. Samo chodzi, samo je, wiele innych rzeczy robi samo, ale wciąż nie potrafi samo usnąć i samodzielnie przespać całej nocy.

Nasza historia była dość dramatyczna. Zaczęło się łagodnie, jak u wszystkich – nocne mleko, nocne bujanie, standard. W pewnym momencie, nie pytajcie jak, bo sama nie wiem, bujanie zamieniło się w czytanie bajek. Czytaliście kiedyś dziecku bajkę przez dwie godziny w nocy z opadającymi powiekami, ledwo patrząc na oczy, ale trzeźwiejąc przy każdym kolejnym płaczu i „baaaajaaaa! maaaamaaa! baaaajaaaa! cytaaaaj!”? Bo my tak. A może wstawaliście do dziecka po 10, 20 razy w ciągu jednej nocy, dając mu za każdym razem pić z butelki ze smoczkiem, przewijając je po 2, 3 razy w ciągu jednej nocy, zmieniając dwa razy zasikaną pościel i codziennie ją piorąc? Bo my tak. Spędziliśmy dwa tygodnie letnich wakacji wstawiając codziennie po 3 prania w pralce turystycznej z zasikaną pościelą. Tak to u nas wyglądało.

Nie mieliśmy już siły i nadziei na to, że się poprawi.

Właśnie wtedy, w tym najgorszym i najcięższym momencie, odkryłam Sleep Concept, czyli dwie konsultantki snu, które poprzez osobiste lub skype’owe konsultacje analizują problemy dziecka ze snem, a następnie, na podstawie swojej obszernej wiedzy i doświadczeń tworzą plan stworzony dla maluszka i jego rodziców, którego celem jest rozwiązanie wszelkich problemów ze snem. Niewiele myśląc napisałam do dziewczyn prosząc o pomoc, chociaż nie liczyłam na wiele, a moją główną obawą był wiek mojego dziecka. Kto nauczy dwulatka z konkretnymi przyzwyczajeniami przesypiać całe noce???

A jednak stał się cud. Wybraliśmy pakiet deluxe obejmujący nawet 3 godziny konsultacji i 30-dniowe wsparcie (SMS, skype, telefon, mail) w godzinach 9:00 – 22:00 , bo mieliśmy świadomość, że nasz problem jest na tyle duży, że tylko ta opcja będzie mogła go rozwiązać. Pełni obaw spotkaliśmy się z dziewczynami i jak na spowiedzi opowiedzieliśmy im o przyzwyczajeniach Ignasia. W grę nie wchodziło samo zasypianie. Przeanalizowaliśmy dosłownie wszystko: pory jego jedzenia i rodzaje posiłków, godziny drzemek, wystrój pokoju, łóżeczko, to w czym śpi i o której zasypia wieczorem. Nie mieliśmy pojęcia, jak wiele czynników wpływa na zdrowy sen małego dziecka i jak wiele możemy zrobić, żeby mu pomóc.

Diagnoza dziewczyn była bezlitosna, ale gotowi byliśmy na wszystko. Stworzyły długi i szczegółowy specjalny plan działania, uszyty na miarę dla Ignasia. Jego warunkiem było przede wszystkim całkowite odstawienie butelki ze smoczkiem, z dnia na dzień, powodowane wiekiem Ignasia, który już dawno powinien był zrezygnować z takiej butelki. Brak butelki przed snem, brak butelki w nocy, brak butelki w dzień. Przygotowanie się na to, że będzie ostra jazda bez trzymanki (i była!) zarówno przy usypianiu przez tatę, jak i przy usypianiu przez mamę. Dodatkowo bardzo wspomogła nas minimalizacja światła nocnego i maksymalne zaciemnienie pokoju (tu składam hołd mojemu mężowi, który nienawidząc montażu karniszy poświęcił się jeszcze ten jeden raz…).

Co było dla nas najtrudniejsze?

Po pierwsze musieliśmy pogodzić się z faktem, że butelka ze smoczkiem była najgorszym złem i uzależnieniem naszego dziecka, którego eliminacja była niezbędna. Dziewczyny bardzo rozsądnie podjęły tę decyzję za nas bardzo wspierając nas w całym procesie odstawiania i odzwyczajania od nocnego picia.

Po drugie potrzebowaliśmy TONY pokładów cierpliwości. Pierwsze noce z zasypianiem bez butelki i z pobudkami bez podania picia były po prostu ciężkie. Był ryk, była histeria, było wszystko, co najgorsze, a czego można się po takich zmianach spodziewać. Ale ze wsparciem dziewczyn i trzymając się cały czas ich wskazówek i naszego planu, wszystko przetrwaliśmy. A efekt jest PIORUNUJĄCY.

Z dziecka budzącego się w nocy nawet dwadzieścia razy, zasypiającego przy butelce ze smoczkiem i wypijającego w nocy nawet litr wody Ignaś stał się dzieckiem, które nie dość, że zasypia samo, przesypia całe noce i nie budzi się ani razu, to jeszcze w dzień pije pięknie z każdego kubka i każdej butelki (poza taką ze smoczkiem oczywiście!) i dużo mniej marudzi, bo jest po prostu wypoczęty. Po trzech nocach awantury i walki moje dziecko czwartą noc przespało w całości. Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy rano po przebudzeniu spojrzałam na zegarek i zreflektowałam się, że spędziłam tyle godzin w  jednym miejscu, którym było moje własne łóżko.

Dziewczyny ze Sleep Concept odwalają kawał dobrej roboty.

Uratowały mi życie kiedy nie miałam już nadziei na to, że wróci ono do normalności.

Opowiadając znajomemu Australijczykowi o tym, przez co przechodzimy, dowiedziałam się, że w Australii takie usługi są na porządku dziennym. Oddaję wam ten wpis do dyspozycji z głęboką nadzieją, że pomogę wielu wymordowanym nocami mamom i tatusiom podjąć decyzję o wykonaniu telefonu do dziewczyn ze Sleep Concept. Dla nas zmienił on wszystko.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Moje dziecko jest słodkie. Twoje też? I co z tego?

stocksnap_9x23x6dm8q

Kiedy zaszłam w ciążę, podjęłam bardzo trudną decyzję. Wiedziałam, że ciężko mi będzie konsekwentnie w niej wytrwać. Wiedziałam, że pokusa będzie wielka. Ale wiedziałam też, że tej jednej rzeczy po prostu nie mogę zrobić swojemu dziecku, bo moje sumienie, odpowiedzialność i wyobraźnia nie pozwoliłyby mi na to.

Mój synek jest słodki. Dla mnie jest najsłodszym i najpiękniejszym dzieckiem świata, przechodnie na ulicy oglądają się za nim z uśmiechem na twarzy, a ekspedientki w sklepach są rozłożone na łopatki. Chciałabym go wszystkim pokazywać, chwalić się nim na prawo i lewo, marzę o tym tak samo, jak każda matka. Jednak zdecydowałam, że jego twarz nie pojawi się w internecie bez jego zgody i postanowiłam, że chcę dać mu wolność decyzji w kwestii upubliczniania swojego wizerunku. Jednak o ile było mi łatwo, dopóki nie prowadziłam bloga, o tyle w momencie założenia go zaczęły mnie dopadać wątpliwości.

Zastanawiałam się co będzie, kiedy dostanę propozycję współpracy, której warunkiem byłoby pokazanie twarzy mojego dziecko, a pieniądze za tę współpracę miałyby niemałe znaczenie dla mojego domowego budżetu? Zastanawiałam się też, jak odbiorą mnie czytelnicy, co sobie pomyślicie, kiedy wejdziecie na bloga z założenia i z nazwy opowiadającego o macierzyństwie, rodzicielstwie i dzieciach, a ukrywającego przed wami twarz tego, który jest bohaterem i źródłem prawie wszystkich wpisów? Czy nie potraktujecie mnie podejrzliwie i nie stwierdzicie, że nie jestem godna waszego zaufania?

Właśnie wtedy, na samym początku blogowej działalności, rozejrzałam się po blogosferze. I okazało się, że blogi, które wówczas najchętniej czytałam, wcale nie pokazywały uroczych buziek na licznych przesłodkich zdjęciach. Co więcej, wręcz od tego stroniły. A kiedy do kompletu doszły sprawy, w których dorosłe już dzieci pozywają swoich rodziców w sądzie o nierozsądne rozporządzanie ich wizerunkiem na łamach mediów społecznościowych, postanowiłam zapytać moich ulubionych blogerów o powody tej decyzji. A potem poszłam o krok dalej i poprosiłam też o opinię radcę prawnego (znajdziecie ją na końcu wpisu) tak, abyście mieli pełny obraz sytuacji prawnej w Polsce.

Oddaję dziś głos moim autorytetom i ludziom, z których opinią w tym zakresie liczę się w stu procentach.

Ania Dydzik, autorka bloga nieperfekcyjnamama.pl

indeksKiedy założyłam bloga dałam ponieść się modzie na publikowanie zdjęć swoich dzieci. Jak każda mama uważam, że moje są cudowne, jedyne, wyjątkowe i śliczne. Uczyłam się fotografowania, obróbki zdjęć, inspirowałam się innymi stronami. Od samego początku nie byłam przekonana co do tego czy postępuję słusznie i wrzucając kolejne zdjęcie córki miałam mieszane uczucia. Blog prawie od samego początku cieszył się popularnością, a liczba osób czytających i obserwujących profil „Nieperfekcyjnej Mamy” rosła w zawrotnym tempie. Kiedy założyłam konto na stronie, która monitoruje statystyki facebookowe doznałam szoku. W przeciągu miesiąca treści z fanpage’a zobaczyło ponad 20 milionów ludzi. Zdałam sobie sprawę z tego, że nasze codzienne życie może zobaczyć każdy, na całym świecie. Ilu z nich do pedofile? Wiem, że nie liczba wyświetleń ma tu znaczenie, bo zboczeniec może znaleźć się w grupie już dwudziestu osób, ale te liczby były tak ogromne, że otworzyły mi oczy. W zasadzie każdy mógł pobrać sobie zdjęcie i zrobić z nim co chce. Nie ukrywam swoich córek przed światem. Pojawiają się ze mną na różnego rodzaju spotkaniach, wywiadach, w felietonie telewizyjnym. Nie chodzi o to, by zamknąć je w piwnicy i nie pokazywać światu, ale zdecydowałam, że nasze zdjęcia z wyraźnymi twarzami na facebooku czy instagramie to zbyt wiele dla kilkuletnich dziewczynek. Istnieje realne zagrożenie, że takie zdjęcia wpadną w niepowołane ręce. Poza tym, to co mnie wydaje się słodkie może być ośmieszające, gdy dzieci pójdą np. do szkoły. Takie zdjęcia są w internecie nieśmiertelne a dzieci rosną i w końcu stają się dorosłe. Raczej nie chciałabym, żeby moja mama chwaliła się mną w social mediach, gdy miałam kilka lat. Staram się myśleć o tym co może wydarzyć się w przyszłości. Nie chcę by miały mi cokolwiek za złe. Jasne, trochę na tym tracę. Nie reklamuję ciuchów dziecięcych, bo jak zrobić dobrą reklamę z dzieckiem bez twarzy? Ale przeliczając, bezpieczeństwo i przyszłość moich córek jest dla mnie ważniejsza niż torba ubrań i wynagrodzenie za wpis na blogu. I okazuje się, że można z sukcesem pisać bloga oraz prowadzić konto na instagramie bez dziecięcych twarzy.

Agnieszka Fleischer, autorka bloga prettypleasure.com i przepięknego konta na instagramie @agafleischer:

13325540_1235058429867785_6045894045623648128_nDo takiej decyzji skłonił mnie mój partner – Tata Chłopców. Jestem mu wdzięczna za to, że pozwala pokazywać nasz Dom. Dlatego jego prośba o niepokazywanie Maluchów po prostu została przyjęta i uszanowana jak tylko się pojawiła. Na początku było mi ciężko, bo przecież każda Mama chce się chwalić swoim Szczęściem. No ale obiecałam… I tak jak ze Starszym było mi ciężej, tak z młodszym to było tak oczywiste i naturalne, że właściwie się nad tym nie zastanawiałam. Teraz nieużywanie imion Chłopców i niepokazywanie ich buziek stało się niejako moim znakiem szczególnym. Wystarczy, że zapraszam czytelników do naszego domu, pokazywanie jego mieszkańców byłoby już zbyt dużym obnażaniem się.

Kasia Płaza, autorka bloga zapytajpolozna.pl:

indeksTaka decyzja już zapadła na etapie ciąży. Dla mnie zdjęcie USG mojej córeczki to pamiątka do schowania w albumie i dzielenia się z najbliższymi.

Moim zdaniem wkraczając w świat Internetu stawiamy granice ile w nim pokarzemy siebie, swoich bliskich i swojego domu.

Na początku blogowania nie wrzuciłam nawet swoich zdjęć. Z czasem opublikowałam swoją fotografię. Uwielbiam aplikacje Instagram, która pokazała mi jak tysiące ludzi wrzuca piękne zdjęcia, opisuje to co im w duszy gra. U jednych mamy wrażenie jakbyśmy byli gościem w codzienności, a inni dzielą się swoją pasją bądź wiedzą. Niektórzy łączą wszystkie te sfery i pokazują w różnym stopniu.

Odpowiadając na pytanie: Co sprawia, że podjęłam taką decyzję, to jest kilka czynników. Jednym z nich jest, to, że chciałabym by widoczność w Internecie była jej świadomą decyzją. Mam pewne granice i świadomie decyduję, że to i to chce publikować, a tego już nie. Także brak zdjęć mojego dziecka wynika z mojej granicy tego co pokazuję w Internecie. Chciałabym, żeby ta decyzja zaprocentowała tym, że gdy dorośnie będzie miała refleksję nad tym co będzie publikować w Internecie.

Bardzo ważną konsekwencją publikowania wizerunku dziecka jest zabranie jej anonimowości. Julia/ Moja córka nie jest moją własnością, jest odrębnym człowiekiem. Uważam, że ma prawo sama zadecydować kiedy chce być widoczna w Internecie i czy w ogóle zechce. Być może kiedyś sama do mnie podbiegnie i powie zróbmy sobie selfie i wstawmy na Facebooka, a być może nigdy nie będzie czuła takiej potrzeby. Natomiast chciałabym by to była jej decyzja, a nie moja. Poza tym za naście lat. Będzie dorosła i nie wiem jak by odniosła się do swoich zdjęć opublikowanych, gdy była mała.

Zapytałaś czy mój mąż popiera takie podejście. Jak najbardziej jest to spójne z naszym podejściem do publikowania zdjęć w Internecie. Oboje jesteśmy za tym by nie publikować zdjęć naszego dziecka. Oczywiście ona czasami się pojawia na Internetowych fotografiach, w kontekście mojej opowieści o macierzyństwie. Natomiast dalej na tych zdjęciach jej nie widać.

Ania Mazur, autorka bloga towsrodku.pl (wcześniej znana jako Anielno):

13528975_1114634785246770_8253861972149011857_nWizerunek mojego dziecka został ustawiony na offline pół roku po tym, jak pojawiło się na świecie. Wcześniej zdarzały mi się publikacje jego zdjęć na instagramie. Z jakiegoś powodu nie dawało mi to spokoju. Myślałam sobie o tym trochę, jak ująć to wszystko w słowa i doszłam do wniosku, że w moim przypadku istotny był CEL zamieszczania zdjęć w sieci. Próbowałam znaleźć jakiś istotny i odpowiedzieć sobie na proste pytanie. Po co to robię? Odpowiedzi nie znalazłam. Wiedziałam, że za jakiś czas otworzę bloga o wymiarze specjalistycznym i nie ma w nim miejsca na strefę kids w social mediach. W tamtym okresie, miałam bardzo zaangażowaną społeczność na instagramie. Jedno zdjęcie potrafiło wygenerować bardzo dużo komentarzy na temat Słodkiego Bobasa – źle się po tym czułam. Profil obecnie utrzymuję w tonacji prywatnej, dzielę się momentami z mojego życia, ale mam poniekąd wyznaczony cel jego prowadzenia i już nie działałam na nim tak aktywnie, jak kiedyś.

Niemniej, zastanawiałam się w jakich sytuacjach mogłabym publikować wizerunek dziecka i doszłam do tego samego wniosku co na początku, że cel jest dla mnie istotny. Kiedy musiałabym zorganizować zbiórkę na leczenie mojego dziecka, nie zawahałabym się użyć, ani jednego zdjęcia i relacjonowałabym wszystko z tego prywatnego okresu. Więc, czy aby na pewno chodzi o sam wizerunek? Upublicznianie wizerunku dziecka, jak widać, nie jedno ma imię.

W moim odczuciu, publikacja zdjęć wydawała mi się bez sensu. Nie czerpałam z tego satysfakcji – wręcz przeciwnie, czerpałam wyrzuty sumienia. Jednak fajnie jest, że ten świat jest różnorodny pod względem takich wyborów.

Mamo, jak mogłaś nie założyć mi konta na instagramie, jak byłam mała! – mam nadzieję, nie usłyszeć takim słów od swojego dziecka za kilka lat.

Ostatnio kręciłam filmik pokazujący trud osób, które starają się o dziecko. Na jednej z końcowych scen znajduje się obrazek rodzinny wraz z małą dziewczynką, która nie zawsze chciała współpracować w ten sposób, żeby nie było widać jej twarzy. Nie wiem, czy użyję tego fragmentu, ale jeżeli tak, to publikując ten film nie mam zamiaru wspominać, że jest to moje dziecko i zwracać na niego uwagę. Temat przemilczę. Chcę zwrócić uwagę na problem niepłodności, a nie na dziecko, bo upublicznianie wizerunku dziecka nie jedno ma imię.

Judyta Kokoszkiewicz, autorka bloga żudit.pl:

cropped-zudit_logoO tym, że nie pokażę twarzy, ani nie zdradzę imienia dziecka w blogowym świecie, wiedziałam od samego początku ciąży. Wszystko to z banalnego powodu – dziecko nie powie mi dziś, gdy jest kwilącym noworodkiem, czy by sobie tego życzyło. Sama przez bardzo wiele lat życia pozostawałam anonimowa w Internecie – gdy wpisywało się moje imię i nazwisko w wyszukiwarce, nie pojawiało się totalnie nic – i to było w tamtym czasie świetne! Dziwne, ale czułam się bezpiecznie, trochę, jakbym nie istniała tam, gdzie nie chcę istnieć. Dopiero po latach podjęłam świadomą decyzję, że powstanie blog, będzie na nim mnóstwo pięknych zdjęć i osobistych treści. To wymagało odwagi, wyjścia z ukrycia, pojawienia się w jakimś internetowym tłumie. Myśląc o tym, zastanawiam się, czy i moja mała córeczka nie miałaby ochoty być choć w tych w pierwszych latach życia anonimowa? Tego nie wiem, dlatego chcę, by sama kiedyś mi powiedziała: „mamo, nie wstawiaj nigdzie moich fotografii”: albo: „mamo, moim zdaniem okropnie tu wyszłam, nie pokazuj tego nikomu”. Inna sprawa – wszystkie wrzucane do Sieci zdjęcia bobasków, noworodków są owszem, cudowne dla ich rodziców i najbliższych, ale „zlewają się”, jeśli chodzi o odbiór obcych ludzi – przecież chyba każdy bobas wygląda tak samo: jest łysy i pomarszczony. I tu pojawia się kolejna kwestia: własne dziecko jest w mojej ocenie cudem świata i nie chcę, by obcy ludzie podglądali go jako „kolejnego łysego Ryszarda Kalisza”. Podobnego zdania o nieupublicznianiu wizerunku jest mój Karlos – jak mówi, za granicą już pojawiają się przypadki, w których dzieci pozywają do sądu własnych rodziców za upublicznianie ich wizerunku bez wyrażenia zgody samych zainteresowanych. Bardzo słusznie, myślę, że dziś nie ma takich pieniędzy z reklam, akcji promocyjnych czy eventów, które byłyby warte smutku czy wstydu mojego dziecka, gdy już podrośnie. Jednocześnie też – to wspaniale, że inni rodzice mają odwagę i pokazują swoje maluszki na blogach – bez tych zdjęć radosnych buziaków internetowy świat byłby bardzo smutny!

Natalia Tur, autorka bloga nishka.pl

Natalia, a raczej jej dzieci, były czynnikiem, który najbardziej dał mi do myślenia w momencie podejmowania decyzji o nie publikowaniu zdjęć wizerunku mojego synka z internecie. Sami przeczytajcie dlaczego:

Co sprawiło, że nie pokazujesz na blogu zdjęć swoich dzieci?

nishkaNajprostsza rzecz na świecie: dzieci mi tego zabroniły. 🙂 Były już bowiem na tyle świadome, że zdawały sobie sprawę z tego, że mają prawo odmówić. Z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że podjąwszy decyzje o założeniu bloga, który miał w dość dużej mierze opierać się na cytatach z ich wypowiedzi, spytałam je o zdanie i zgodę.

Jakie były Twoje powody i obawy?

Gdybym publikowała zdjęcia dzieci, myślę, że moją obawą byłoby to, że będą rozpoznawane na ulicy, czyli że zabrałabym im tym samym prywatność. Teraz nikt nie wie, ani jak wyglądają ani jak mają na imię moje dzieci. Jednak chcę podkreślić: że nie krytykuję rodziców którzy publikują zdjęcia dzieci – domyślam się, na pewno nie mają złych intencji. Ja po prostu poszłam inną drogą.

Jak się do tego odnoszą Twoje dzieci?

Moje dzieci są zadowolone z tego, że uszanowałam ich decyzję. Im bardziej popularny robi się blog, tym bardziej cieszą się, że kilka lat temu – prawie 4 poprosiły mnie o to.

Czy Twój mąż popiera takie podejście, czy jest mu to obojętne lub uważa, że to dziwny wymysł? ?

Mój mąż cieszy się, że nie publikuję zdjęć jego dzieci. Teraz, gdy mamy nowego synka – mimo, że ma dopiero 2,5 miesiąca i nie może zaprotestować, idzie ścieżką, którą wytyczyły mu starsze siostry: również nie pokazuję jego twarzy w internecie. Niechbym spróbowała! Starsze siostry czuwają i co jakiś czas przypominają mi, że nie mam do tego prawa. 🙂

Matylda Kozakiewicz, autorka bloga segritta.pl:

segMuszę zaznaczyć, że ja nie mam nic przeciwko ujawnianiu wizerunku dzieci publicznie. Serio. To ważne, bo można by pomyśleć, że skoro sama tego nie robię, to pewnie uważam, że inni też nie powinni. A tak nie jest. Uważam, że publikowanie wizerunku dzieci z rozwagą, w pozytywnym kontekście, bez ośmieszania lub zawstydzania jest zupełnie normalną praktyką i sama – gdybym nie była osobą publiczną – z pewnością bym to robiła.
Nie robię tego tylko dlatego, że traktuję Facebook, bloga i Instagram jak moje narzędzia pracy. To są w istocie kanały publikowania treści dla bloga Segritta, a razem z popularnym blogowaniem idzie też hejt, który niestety boli. I nie chcę, żeby tym hejtem dostało rykoszetem moje dziecko. Nie chcę, żeby ktoś go kiedykolwiek wyśmiał, obsmarował albo nawet naraził na nieprzyjemności w szkole tylko dlatego, że ktoś nie lubi jego mamy. Dlatego staram się chronić jego prywatność.

Ania Włodarczyk, autorka bloga strawberriesfrompoland.pl:

1479487_564599573615245_100178674_nKiedy pojawił się Olek, nawet przez moment nie zastanawiałam się, czy go pokazywać światu, oczywiste było dla mnie, że nie udostępnię jego wizerunku. Wynika to z faktu, że dbam o swoją i bliskich prywatność. Szanuję odrębność Olka i to, że w przyszłości mógłby nie być zadowolony z tego, że kiedyś publikowałam jego zdjęcia. Poza tym pokazywanie zdjęć dziecka (bliskich w ogóle) wydaje mi się bardzo intymne, po prostu. Mój mąż tę decyzję szanuje, ale nie zabiegał mocno o to, bym Ola nie pokazywała.

Kamil Nowak, autor bloga blogojciec.pl:

logo-nowe-blog-ojciecNa początku wizerunek dzieci sporadycznie pokazywałem. Niemniej im dłużej pisałem, tym do większej ilości ludzi docierałem, a w efekcie, trafiałem również na ludzi… niepoczytalnych? Chyba tak bym ich określił. Takich, którzy pisali mi, że takich jak ja powinno się zagazować lub życzyli mi innych przyjemności tego rodzaju tylko dlatego, że napisałem coś z czym się nie zgadzali. Ja oczywiście pisząc bloga wiedziałem, że takie coś może się zdarzyć i są to raczej pojedyncze wydarzenia, do których z zasady nie przykładam zbyt wielkiej wagi, ale nie chciałbym, aby kiedykolwiek ten hejt przeszedł na moje dzieci, więc stąd decyzja o niepublikowaniu ich wizerunku czy nawet imion. Jestem świadomy, że mój blog na tym traci, na co wiele osób mi zwróciło mi uwagę, ale przynajmniej śpię spokojnie.

A oto, co na temat publikowania wizerunku dzieci w internecie mówi polskie prawo. Autorką poniższej opinii prawnej jest Magdalena Pietkiewicz, radca prawny reprezentujący Kancelarię Pietkiewicz.

Wizerunek jest dobrem osobistym człowieka pozostającym pod ochroną prawa cywilnego (art. 23 Kodeksu cywilnego). Prawo do wizerunku przysługuje każdemu człowiekowi, także dziecku.

Zgodnie z art. 81 ust. 1 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. Dzieci, z uwagi na brak pełnej zdolności do czynności prawnych, nie mogą jednak same decydować o wykorzystaniu swojego wizerunku. Dlatego też wykorzystanie wizerunku osoby niepełnoletniej wymaga zgody jej opiekunów prawnych (rodziców). Podkreślić przy tym należy, że rodzice decydując o wykorzystaniu wizerunku swojej pociech (czy to przez siebie, czy też przez inne osoby) powinni uwzględnić również zdanie dziecka na ten temat. Dziecko bowiem, zgodnie z Konstytucją RP oraz Konwencją o prawach dziecka, ma prawo do wypowiadania się w każdej kwestii jego dotyczącej.

Osoba, której wizerunek został wykorzystany bez wymaganego zezwolenia, może dochodzić ochrony swoich praw na drodze sądowej. Każda osoba fizyczna może być stroną w procesie cywilnym. Jednak dziecko, do momentu uzyskania pełnoletności, nie ma zdolności procesowej, rozumianej jako możliwość podejmowania czynności procesowych. W praktyce oznacza to, że do momentu uzyskania pełnoletności i związanej z nią pełnej zdolności do czynności prawnych, co do zasady z roszczeniami wynikają z naruszenia prawa do wizerunku dziecka do sądu mogą wystąpić jego opiekunowie prawni (rodzice). Dziecko nie może tym samym wnieść samodzielnie pozwu przeciwko rodzicom o naruszenia prawa do jego wizerunku.

W świetle polskiego prawa możliwe jest jednak, aby dziecko, już po uzyskaniu pełnoletności i pełnej zdolności do czynności prawnych, wniosło przeciwko rodzicom pozew o naruszenie dóbr osobistych. W takiej sytuacji dziecko będzie mogło wystąpić przeciwko rodzicom z roszczeniem o zaniechania rozpowszechniania jego wizerunku oraz dopełnienie czynności potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia, w szczególności złożenie publicznego oświadczenia o odpowiedniej treści i formie (przeprosin). Jeżeli naruszenie prawa do wizerunku było zawinione, sąd może ponadto przyznać dziecku odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę lub zobowiązać do uiszczenia odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny. Ponadto jeżeli wskutek naruszenia prawa do wizerunku została wyrządzona dziecku szkoda majątkowa, może ono żądać jej naprawienia na zasadach ogólnych.

Jeśli zatem dziecko sprzeciwi się rozpowszechnianiu jego wizerunku, rodzice natychmiast powinni tego zaprzestać. W innym przypadku nie można wykluczyć, że  rodzicom przyjdzie spotkać się ze swą pociechą przed obliczem sądu. W tym miejscu na marginesie zauważyć należy, że co do zasady w każdej chwili możliwe jest odwołanie zgody na rozpowszechnienie wizerunku.

Mam nadzieję, że ten wpis pomoże wahającym się przyszłym i obecnym rodzicom w podjęciu tej ważnej dla ich dziecka i dla nich samych decyzji. Warto pamiętać, że zdjęcie raz wrzucone do sieci już nigdy nie ginie, a to, jaki wizerunek człowieka w niej pokazujemy, może zaważyć na całym naszym życiu.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!