1

Synku, co by było, gdybym nie mogła Cię mieć?

gl0000402lr

Synku, piszę dziś do Ciebie szczery list z głębi serca. Jestem wdzięczna losowi za to, że jesteś, że codziennie budzisz się i przybiegasz do nas do sypialni, żeby choć na chwilę zanurkować pod naszą kołdrę i zająć trzy czwarte naszych poduszek ogrzewając nas swoim ciepłym ciałkiem, a częściej wbijając nam w żebra lub plecy swoje okrągłe piętki. Za to, że bawimy się razem, śmiejemy się, wygłupiamy, że po prostu Cię mam. Synku, jesteś moim całym światem i nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.

Są dni gorsze i lepsze. W te lepsze jest super, mam siłę, energię, a Ty masz humor, apetyt i uśmiech na buzi. W te gorsze czasem przejdzie mi przez głowę szybka, głupia myśl: Kiedyś to były czasy! Święty spokój! Po co mi to wszystko było?! I w tym momencie szybko gryzę się w język. Zadaję sobie jedno kluczowe pytanie.

Synku, co by było, gdybym nie mogła Cię mieć?

Co by było, gdybym nie zobaczyła na teście dwóch kresek, bijącego na monitorze małego serduszka, rozklejającego małe ślepka noworodka, a potem coraz szybciej rosnącego i przynoszącego mi radość i dumę chłopczyka?

Synku, moje życie bez Ciebie byłoby puste i pełne łez. Płakałabym przy każdym kolejnym niepowodzeniu, przy każdej kolejnej wiadomości, że nie ma Cię u mnie w brzuszku. Czekałabym na Ciebie dniami i nocami z krążącą nad głową niczym uporczywa mucha myślą: Dlaczego właśnie my?! Co robimy nie tak? Gdzie popełniamy błąd? W czym zawiniliśmy?

Czy mielibyśmy z Twoim tatą siłę, żeby starać się o Ciebie całymi latami? Czy miałoby to wpływ na nasze relacje? Czy każda kolejna porażka zwiększałaby dystans między nami, a może wręcz przeciwnie, zbliżałaby nas do siebie i mobilizowała do dbania o siebie nawzajem? Czy spróbowalibyśmy in vitro? A może pomyślelibyśmy o adopcji? Tak wiele jest pytań, na które nie znam odpowiedzi, bo przecież już z nami jesteś, nie muszę się tym martwić.

Jestem w stanie tylko sobie wyobrazić co byśmy czuli spotykając się ze znajomymi mającymi jedno lub kilkoro dzieci. Z jaką zazdrością patrzylibyśmy na ich szczęście, z jakim bólem porównywalibyśmy do nich siebie. Ich zgiełk do naszej ciszy. Ich śmiech do naszych łez. Ich zabawę do naszego spokoju.

Synku, to, że z nami jesteś, to najprawdziwszy cud i sens naszego życia. To cel i znaczenie każdego naszego dnia. To nasza codzienność i nasza misja, nasze powołanie.

Przeczytałam gdzieś kiedyś, że w płaczu rodziców, którzy nie mogą mieć dziecka, słychać płacz Boga (o. Mirosław Pilśniak, dominikanin). To tak wielka niesprawiedliwość, która sprawia, że wątpimy w siebie i kwestionujemy swoje człowieczeństwo. Pytamy się: dlaczego tyle jest dzieci w rodzinach patologicznych, tyle jest dzieci niechcianych i zaniedbanych, a to właśnie my nie możemy się doczekać tego wymarzonego skarbu? Na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Synku, zastanawiam się czasem co bym odpowiadała na pytania otoczenia dlaczego jeszcze nie mam dziecka? Jak bym zniosła  dociekania i wścibskie przytyki? Czy nauczyłabym się asertywności, czy też przebąkiwałabym coś półsłówkiem, a potem przez resztę dnia płakała w poczuciu bezradności?

Nie wiem tego wszystkiego i jest to najwspanialsza niewiedza, jakiej jest mi dane w życiu doświadczyć. Bo chociaż rodzicielstwo i wychowanie to najcięższe zadania, jakie człowiek w życiu dostaje, chociaż macierzyństwo to ból porodu, niejednokrotnie depresji poporodowej, rozpaczy nad własnymi porażkami i walki samej ze sobą, to na drugiej szali równoważą je miłość nieporównywalna do żadnego innego uczucia na tej ziemi, duma i satysfakcja, radość, spełnienie i bezwarunkowe szczęście.

Żaden człowiek nie zasługuje, by mu to odebrano.

Synku, dziękuję Ci za to, że jesteś.




Moje dziecko WRESZCIE przesypia noce. Twoje też będzie!

baby-1151351

Kiedy na świat przychodzi dziecko, każdy rodzic wie, że to początek nieprzespanych nocy. Pobudki na karmienie, pobudki bez powodu, nocne płacze, histerie, bujania, tulenia – wszyscy przez to przechodzimy. Wielu rodziców decyduje się na wspólne spanie z dzieckiem sądząc, że może to jakoś załatwi sprawę. Prawda jest taka, że chwytamy się wszystkich możliwych sposobów, byle tylko przymknąć oko na trochę dłużej.

Czas płynie, nasze dziecko rośnie i często bywa tak, że nawet się nie orientujemy, kiedy jest już naprawdę duże i samodzielne. Samo chodzi, samo je, wiele innych rzeczy robi samo, ale wciąż nie potrafi samo usnąć i samodzielnie przespać całej nocy.

Nasza historia była dość dramatyczna. Zaczęło się łagodnie, jak u wszystkich – nocne mleko, nocne bujanie, standard. W pewnym momencie, nie pytajcie jak, bo sama nie wiem, bujanie zamieniło się w czytanie bajek. Czytaliście kiedyś dziecku bajkę przez dwie godziny w nocy z opadającymi powiekami, ledwo patrząc na oczy, ale trzeźwiejąc przy każdym kolejnym płaczu i „baaaajaaaa! maaaamaaa! baaaajaaaa! cytaaaaj!”? Bo my tak. A może wstawaliście do dziecka po 10, 20 razy w ciągu jednej nocy, dając mu za każdym razem pić z butelki ze smoczkiem, przewijając je po 2, 3 razy w ciągu jednej nocy, zmieniając dwa razy zasikaną pościel i codziennie ją piorąc? Bo my tak. Spędziliśmy dwa tygodnie letnich wakacji wstawiając codziennie po 3 prania w pralce turystycznej z zasikaną pościelą. Tak to u nas wyglądało.

Nie mieliśmy już siły i nadziei na to, że się poprawi.

Właśnie wtedy, w tym najgorszym i najcięższym momencie, odkryłam Sleep Concept, czyli dwie konsultantki snu, które poprzez osobiste lub skype’owe konsultacje analizują problemy dziecka ze snem, a następnie, na podstawie swojej obszernej wiedzy i doświadczeń tworzą plan stworzony dla maluszka i jego rodziców, którego celem jest rozwiązanie wszelkich problemów ze snem. Niewiele myśląc napisałam do dziewczyn prosząc o pomoc, chociaż nie liczyłam na wiele, a moją główną obawą był wiek mojego dziecka. Kto nauczy dwulatka z konkretnymi przyzwyczajeniami przesypiać całe noce???

A jednak stał się cud. Wybraliśmy pakiet deluxe obejmujący nawet 3 godziny konsultacji i 30-dniowe wsparcie (SMS, skype, telefon, mail) w godzinach 9:00 – 22:00 , bo mieliśmy świadomość, że nasz problem jest na tyle duży, że tylko ta opcja będzie mogła go rozwiązać. Pełni obaw spotkaliśmy się z dziewczynami i jak na spowiedzi opowiedzieliśmy im o przyzwyczajeniach Ignasia. W grę nie wchodziło samo zasypianie. Przeanalizowaliśmy dosłownie wszystko: pory jego jedzenia i rodzaje posiłków, godziny drzemek, wystrój pokoju, łóżeczko, to w czym śpi i o której zasypia wieczorem. Nie mieliśmy pojęcia, jak wiele czynników wpływa na zdrowy sen małego dziecka i jak wiele możemy zrobić, żeby mu pomóc.

Diagnoza dziewczyn była bezlitosna, ale gotowi byliśmy na wszystko. Stworzyły długi i szczegółowy specjalny plan działania, uszyty na miarę dla Ignasia. Jego warunkiem było przede wszystkim całkowite odstawienie butelki ze smoczkiem, z dnia na dzień, powodowane wiekiem Ignasia, który już dawno powinien był zrezygnować z takiej butelki. Brak butelki przed snem, brak butelki w nocy, brak butelki w dzień. Przygotowanie się na to, że będzie ostra jazda bez trzymanki (i była!) zarówno przy usypianiu przez tatę, jak i przy usypianiu przez mamę. Dodatkowo bardzo wspomogła nas minimalizacja światła nocnego i maksymalne zaciemnienie pokoju (tu składam hołd mojemu mężowi, który nienawidząc montażu karniszy poświęcił się jeszcze ten jeden raz…).

Co było dla nas najtrudniejsze?

Po pierwsze musieliśmy pogodzić się z faktem, że butelka ze smoczkiem była najgorszym złem i uzależnieniem naszego dziecka, którego eliminacja była niezbędna. Dziewczyny bardzo rozsądnie podjęły tę decyzję za nas bardzo wspierając nas w całym procesie odstawiania i odzwyczajania od nocnego picia.

Po drugie potrzebowaliśmy TONY pokładów cierpliwości. Pierwsze noce z zasypianiem bez butelki i z pobudkami bez podania picia były po prostu ciężkie. Był ryk, była histeria, było wszystko, co najgorsze, a czego można się po takich zmianach spodziewać. Ale ze wsparciem dziewczyn i trzymając się cały czas ich wskazówek i naszego planu, wszystko przetrwaliśmy. A efekt jest PIORUNUJĄCY.

Z dziecka budzącego się w nocy nawet dwadzieścia razy, zasypiającego przy butelce ze smoczkiem i wypijającego w nocy nawet litr wody Ignaś stał się dzieckiem, które nie dość, że zasypia samo, przesypia całe noce i nie budzi się ani razu, to jeszcze w dzień pije pięknie z każdego kubka i każdej butelki (poza taką ze smoczkiem oczywiście!) i dużo mniej marudzi, bo jest po prostu wypoczęty. Po trzech nocach awantury i walki moje dziecko czwartą noc przespało w całości. Nie wierzyłam własnym oczom, kiedy rano po przebudzeniu spojrzałam na zegarek i zreflektowałam się, że spędziłam tyle godzin w  jednym miejscu, którym było moje własne łóżko.

Dziewczyny ze Sleep Concept odwalają kawał dobrej roboty.

Uratowały mi życie kiedy nie miałam już nadziei na to, że wróci ono do normalności.

Opowiadając znajomemu Australijczykowi o tym, przez co przechodzimy, dowiedziałam się, że w Australii takie usługi są na porządku dziennym. Oddaję wam ten wpis do dyspozycji z głęboką nadzieją, że pomogę wielu wymordowanym nocami mamom i tatusiom podjąć decyzję o wykonaniu telefonu do dziewczyn ze Sleep Concept. Dla nas zmienił on wszystko.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Moje dziecko jest słodkie. Twoje też? I co z tego?

stocksnap_9x23x6dm8q

Kiedy zaszłam w ciążę, podjęłam bardzo trudną decyzję. Wiedziałam, że ciężko mi będzie konsekwentnie w niej wytrwać. Wiedziałam, że pokusa będzie wielka. Ale wiedziałam też, że tej jednej rzeczy po prostu nie mogę zrobić swojemu dziecku, bo moje sumienie, odpowiedzialność i wyobraźnia nie pozwoliłyby mi na to.

Mój synek jest słodki. Dla mnie jest najsłodszym i najpiękniejszym dzieckiem świata, przechodnie na ulicy oglądają się za nim z uśmiechem na twarzy, a ekspedientki w sklepach są rozłożone na łopatki. Chciałabym go wszystkim pokazywać, chwalić się nim na prawo i lewo, marzę o tym tak samo, jak każda matka. Jednak zdecydowałam, że jego twarz nie pojawi się w internecie bez jego zgody i postanowiłam, że chcę dać mu wolność decyzji w kwestii upubliczniania swojego wizerunku. Jednak o ile było mi łatwo, dopóki nie prowadziłam bloga, o tyle w momencie założenia go zaczęły mnie dopadać wątpliwości.

Zastanawiałam się co będzie, kiedy dostanę propozycję współpracy, której warunkiem byłoby pokazanie twarzy mojego dziecko, a pieniądze za tę współpracę miałyby niemałe znaczenie dla mojego domowego budżetu? Zastanawiałam się też, jak odbiorą mnie czytelnicy, co sobie pomyślicie, kiedy wejdziecie na bloga z założenia i z nazwy opowiadającego o macierzyństwie, rodzicielstwie i dzieciach, a ukrywającego przed wami twarz tego, który jest bohaterem i źródłem prawie wszystkich wpisów? Czy nie potraktujecie mnie podejrzliwie i nie stwierdzicie, że nie jestem godna waszego zaufania?

Właśnie wtedy, na samym początku blogowej działalności, rozejrzałam się po blogosferze. I okazało się, że blogi, które wówczas najchętniej czytałam, wcale nie pokazywały uroczych buziek na licznych przesłodkich zdjęciach. Co więcej, wręcz od tego stroniły. A kiedy do kompletu doszły sprawy, w których dorosłe już dzieci pozywają swoich rodziców w sądzie o nierozsądne rozporządzanie ich wizerunkiem na łamach mediów społecznościowych, postanowiłam zapytać moich ulubionych blogerów o powody tej decyzji. A potem poszłam o krok dalej i poprosiłam też o opinię radcę prawnego (znajdziecie ją na końcu wpisu) tak, abyście mieli pełny obraz sytuacji prawnej w Polsce.

Oddaję dziś głos moim autorytetom i ludziom, z których opinią w tym zakresie liczę się w stu procentach.

Ania Dydzik, autorka bloga nieperfekcyjnamama.pl

indeksKiedy założyłam bloga dałam ponieść się modzie na publikowanie zdjęć swoich dzieci. Jak każda mama uważam, że moje są cudowne, jedyne, wyjątkowe i śliczne. Uczyłam się fotografowania, obróbki zdjęć, inspirowałam się innymi stronami. Od samego początku nie byłam przekonana co do tego czy postępuję słusznie i wrzucając kolejne zdjęcie córki miałam mieszane uczucia. Blog prawie od samego początku cieszył się popularnością, a liczba osób czytających i obserwujących profil „Nieperfekcyjnej Mamy” rosła w zawrotnym tempie. Kiedy założyłam konto na stronie, która monitoruje statystyki facebookowe doznałam szoku. W przeciągu miesiąca treści z fanpage’a zobaczyło ponad 20 milionów ludzi. Zdałam sobie sprawę z tego, że nasze codzienne życie może zobaczyć każdy, na całym świecie. Ilu z nich do pedofile? Wiem, że nie liczba wyświetleń ma tu znaczenie, bo zboczeniec może znaleźć się w grupie już dwudziestu osób, ale te liczby były tak ogromne, że otworzyły mi oczy. W zasadzie każdy mógł pobrać sobie zdjęcie i zrobić z nim co chce. Nie ukrywam swoich córek przed światem. Pojawiają się ze mną na różnego rodzaju spotkaniach, wywiadach, w felietonie telewizyjnym. Nie chodzi o to, by zamknąć je w piwnicy i nie pokazywać światu, ale zdecydowałam, że nasze zdjęcia z wyraźnymi twarzami na facebooku czy instagramie to zbyt wiele dla kilkuletnich dziewczynek. Istnieje realne zagrożenie, że takie zdjęcia wpadną w niepowołane ręce. Poza tym, to co mnie wydaje się słodkie może być ośmieszające, gdy dzieci pójdą np. do szkoły. Takie zdjęcia są w internecie nieśmiertelne a dzieci rosną i w końcu stają się dorosłe. Raczej nie chciałabym, żeby moja mama chwaliła się mną w social mediach, gdy miałam kilka lat. Staram się myśleć o tym co może wydarzyć się w przyszłości. Nie chcę by miały mi cokolwiek za złe. Jasne, trochę na tym tracę. Nie reklamuję ciuchów dziecięcych, bo jak zrobić dobrą reklamę z dzieckiem bez twarzy? Ale przeliczając, bezpieczeństwo i przyszłość moich córek jest dla mnie ważniejsza niż torba ubrań i wynagrodzenie za wpis na blogu. I okazuje się, że można z sukcesem pisać bloga oraz prowadzić konto na instagramie bez dziecięcych twarzy.

Agnieszka Fleischer, autorka bloga prettypleasure.com i przepięknego konta na instagramie @agafleischer:

13325540_1235058429867785_6045894045623648128_nDo takiej decyzji skłonił mnie mój partner – Tata Chłopców. Jestem mu wdzięczna za to, że pozwala pokazywać nasz Dom. Dlatego jego prośba o niepokazywanie Maluchów po prostu została przyjęta i uszanowana jak tylko się pojawiła. Na początku było mi ciężko, bo przecież każda Mama chce się chwalić swoim Szczęściem. No ale obiecałam… I tak jak ze Starszym było mi ciężej, tak z młodszym to było tak oczywiste i naturalne, że właściwie się nad tym nie zastanawiałam. Teraz nieużywanie imion Chłopców i niepokazywanie ich buziek stało się niejako moim znakiem szczególnym. Wystarczy, że zapraszam czytelników do naszego domu, pokazywanie jego mieszkańców byłoby już zbyt dużym obnażaniem się.

Kasia Płaza, autorka bloga zapytajpolozna.pl:

indeksTaka decyzja już zapadła na etapie ciąży. Dla mnie zdjęcie USG mojej córeczki to pamiątka do schowania w albumie i dzielenia się z najbliższymi.

Moim zdaniem wkraczając w świat Internetu stawiamy granice ile w nim pokarzemy siebie, swoich bliskich i swojego domu.

Na początku blogowania nie wrzuciłam nawet swoich zdjęć. Z czasem opublikowałam swoją fotografię. Uwielbiam aplikacje Instagram, która pokazała mi jak tysiące ludzi wrzuca piękne zdjęcia, opisuje to co im w duszy gra. U jednych mamy wrażenie jakbyśmy byli gościem w codzienności, a inni dzielą się swoją pasją bądź wiedzą. Niektórzy łączą wszystkie te sfery i pokazują w różnym stopniu.

Odpowiadając na pytanie: Co sprawia, że podjęłam taką decyzję, to jest kilka czynników. Jednym z nich jest, to, że chciałabym by widoczność w Internecie była jej świadomą decyzją. Mam pewne granice i świadomie decyduję, że to i to chce publikować, a tego już nie. Także brak zdjęć mojego dziecka wynika z mojej granicy tego co pokazuję w Internecie. Chciałabym, żeby ta decyzja zaprocentowała tym, że gdy dorośnie będzie miała refleksję nad tym co będzie publikować w Internecie.

Bardzo ważną konsekwencją publikowania wizerunku dziecka jest zabranie jej anonimowości. Julia/ Moja córka nie jest moją własnością, jest odrębnym człowiekiem. Uważam, że ma prawo sama zadecydować kiedy chce być widoczna w Internecie i czy w ogóle zechce. Być może kiedyś sama do mnie podbiegnie i powie zróbmy sobie selfie i wstawmy na Facebooka, a być może nigdy nie będzie czuła takiej potrzeby. Natomiast chciałabym by to była jej decyzja, a nie moja. Poza tym za naście lat. Będzie dorosła i nie wiem jak by odniosła się do swoich zdjęć opublikowanych, gdy była mała.

Zapytałaś czy mój mąż popiera takie podejście. Jak najbardziej jest to spójne z naszym podejściem do publikowania zdjęć w Internecie. Oboje jesteśmy za tym by nie publikować zdjęć naszego dziecka. Oczywiście ona czasami się pojawia na Internetowych fotografiach, w kontekście mojej opowieści o macierzyństwie. Natomiast dalej na tych zdjęciach jej nie widać.

Ania Mazur, autorka bloga towsrodku.pl (wcześniej znana jako Anielno):

13528975_1114634785246770_8253861972149011857_nWizerunek mojego dziecka został ustawiony na offline pół roku po tym, jak pojawiło się na świecie. Wcześniej zdarzały mi się publikacje jego zdjęć na instagramie. Z jakiegoś powodu nie dawało mi to spokoju. Myślałam sobie o tym trochę, jak ująć to wszystko w słowa i doszłam do wniosku, że w moim przypadku istotny był CEL zamieszczania zdjęć w sieci. Próbowałam znaleźć jakiś istotny i odpowiedzieć sobie na proste pytanie. Po co to robię? Odpowiedzi nie znalazłam. Wiedziałam, że za jakiś czas otworzę bloga o wymiarze specjalistycznym i nie ma w nim miejsca na strefę kids w social mediach. W tamtym okresie, miałam bardzo zaangażowaną społeczność na instagramie. Jedno zdjęcie potrafiło wygenerować bardzo dużo komentarzy na temat Słodkiego Bobasa – źle się po tym czułam. Profil obecnie utrzymuję w tonacji prywatnej, dzielę się momentami z mojego życia, ale mam poniekąd wyznaczony cel jego prowadzenia i już nie działałam na nim tak aktywnie, jak kiedyś.

Niemniej, zastanawiałam się w jakich sytuacjach mogłabym publikować wizerunek dziecka i doszłam do tego samego wniosku co na początku, że cel jest dla mnie istotny. Kiedy musiałabym zorganizować zbiórkę na leczenie mojego dziecka, nie zawahałabym się użyć, ani jednego zdjęcia i relacjonowałabym wszystko z tego prywatnego okresu. Więc, czy aby na pewno chodzi o sam wizerunek? Upublicznianie wizerunku dziecka, jak widać, nie jedno ma imię.

W moim odczuciu, publikacja zdjęć wydawała mi się bez sensu. Nie czerpałam z tego satysfakcji – wręcz przeciwnie, czerpałam wyrzuty sumienia. Jednak fajnie jest, że ten świat jest różnorodny pod względem takich wyborów.

Mamo, jak mogłaś nie założyć mi konta na instagramie, jak byłam mała! – mam nadzieję, nie usłyszeć takim słów od swojego dziecka za kilka lat.

Ostatnio kręciłam filmik pokazujący trud osób, które starają się o dziecko. Na jednej z końcowych scen znajduje się obrazek rodzinny wraz z małą dziewczynką, która nie zawsze chciała współpracować w ten sposób, żeby nie było widać jej twarzy. Nie wiem, czy użyję tego fragmentu, ale jeżeli tak, to publikując ten film nie mam zamiaru wspominać, że jest to moje dziecko i zwracać na niego uwagę. Temat przemilczę. Chcę zwrócić uwagę na problem niepłodności, a nie na dziecko, bo upublicznianie wizerunku dziecka nie jedno ma imię.

Judyta Kokoszkiewicz, autorka bloga żudit.pl:

cropped-zudit_logoO tym, że nie pokażę twarzy, ani nie zdradzę imienia dziecka w blogowym świecie, wiedziałam od samego początku ciąży. Wszystko to z banalnego powodu – dziecko nie powie mi dziś, gdy jest kwilącym noworodkiem, czy by sobie tego życzyło. Sama przez bardzo wiele lat życia pozostawałam anonimowa w Internecie – gdy wpisywało się moje imię i nazwisko w wyszukiwarce, nie pojawiało się totalnie nic – i to było w tamtym czasie świetne! Dziwne, ale czułam się bezpiecznie, trochę, jakbym nie istniała tam, gdzie nie chcę istnieć. Dopiero po latach podjęłam świadomą decyzję, że powstanie blog, będzie na nim mnóstwo pięknych zdjęć i osobistych treści. To wymagało odwagi, wyjścia z ukrycia, pojawienia się w jakimś internetowym tłumie. Myśląc o tym, zastanawiam się, czy i moja mała córeczka nie miałaby ochoty być choć w tych w pierwszych latach życia anonimowa? Tego nie wiem, dlatego chcę, by sama kiedyś mi powiedziała: „mamo, nie wstawiaj nigdzie moich fotografii”: albo: „mamo, moim zdaniem okropnie tu wyszłam, nie pokazuj tego nikomu”. Inna sprawa – wszystkie wrzucane do Sieci zdjęcia bobasków, noworodków są owszem, cudowne dla ich rodziców i najbliższych, ale „zlewają się”, jeśli chodzi o odbiór obcych ludzi – przecież chyba każdy bobas wygląda tak samo: jest łysy i pomarszczony. I tu pojawia się kolejna kwestia: własne dziecko jest w mojej ocenie cudem świata i nie chcę, by obcy ludzie podglądali go jako „kolejnego łysego Ryszarda Kalisza”. Podobnego zdania o nieupublicznianiu wizerunku jest mój Karlos – jak mówi, za granicą już pojawiają się przypadki, w których dzieci pozywają do sądu własnych rodziców za upublicznianie ich wizerunku bez wyrażenia zgody samych zainteresowanych. Bardzo słusznie, myślę, że dziś nie ma takich pieniędzy z reklam, akcji promocyjnych czy eventów, które byłyby warte smutku czy wstydu mojego dziecka, gdy już podrośnie. Jednocześnie też – to wspaniale, że inni rodzice mają odwagę i pokazują swoje maluszki na blogach – bez tych zdjęć radosnych buziaków internetowy świat byłby bardzo smutny!

Natalia Tur, autorka bloga nishka.pl

Natalia, a raczej jej dzieci, były czynnikiem, który najbardziej dał mi do myślenia w momencie podejmowania decyzji o nie publikowaniu zdjęć wizerunku mojego synka z internecie. Sami przeczytajcie dlaczego:

Co sprawiło, że nie pokazujesz na blogu zdjęć swoich dzieci?

nishkaNajprostsza rzecz na świecie: dzieci mi tego zabroniły. 🙂 Były już bowiem na tyle świadome, że zdawały sobie sprawę z tego, że mają prawo odmówić. Z pewnością nie bez znaczenia był fakt, że podjąwszy decyzje o założeniu bloga, który miał w dość dużej mierze opierać się na cytatach z ich wypowiedzi, spytałam je o zdanie i zgodę.

Jakie były Twoje powody i obawy?

Gdybym publikowała zdjęcia dzieci, myślę, że moją obawą byłoby to, że będą rozpoznawane na ulicy, czyli że zabrałabym im tym samym prywatność. Teraz nikt nie wie, ani jak wyglądają ani jak mają na imię moje dzieci. Jednak chcę podkreślić: że nie krytykuję rodziców którzy publikują zdjęcia dzieci – domyślam się, na pewno nie mają złych intencji. Ja po prostu poszłam inną drogą.

Jak się do tego odnoszą Twoje dzieci?

Moje dzieci są zadowolone z tego, że uszanowałam ich decyzję. Im bardziej popularny robi się blog, tym bardziej cieszą się, że kilka lat temu – prawie 4 poprosiły mnie o to.

Czy Twój mąż popiera takie podejście, czy jest mu to obojętne lub uważa, że to dziwny wymysł? ?

Mój mąż cieszy się, że nie publikuję zdjęć jego dzieci. Teraz, gdy mamy nowego synka – mimo, że ma dopiero 2,5 miesiąca i nie może zaprotestować, idzie ścieżką, którą wytyczyły mu starsze siostry: również nie pokazuję jego twarzy w internecie. Niechbym spróbowała! Starsze siostry czuwają i co jakiś czas przypominają mi, że nie mam do tego prawa. 🙂

Matylda Kozakiewicz, autorka bloga segritta.pl:

segMuszę zaznaczyć, że ja nie mam nic przeciwko ujawnianiu wizerunku dzieci publicznie. Serio. To ważne, bo można by pomyśleć, że skoro sama tego nie robię, to pewnie uważam, że inni też nie powinni. A tak nie jest. Uważam, że publikowanie wizerunku dzieci z rozwagą, w pozytywnym kontekście, bez ośmieszania lub zawstydzania jest zupełnie normalną praktyką i sama – gdybym nie była osobą publiczną – z pewnością bym to robiła.
Nie robię tego tylko dlatego, że traktuję Facebook, bloga i Instagram jak moje narzędzia pracy. To są w istocie kanały publikowania treści dla bloga Segritta, a razem z popularnym blogowaniem idzie też hejt, który niestety boli. I nie chcę, żeby tym hejtem dostało rykoszetem moje dziecko. Nie chcę, żeby ktoś go kiedykolwiek wyśmiał, obsmarował albo nawet naraził na nieprzyjemności w szkole tylko dlatego, że ktoś nie lubi jego mamy. Dlatego staram się chronić jego prywatność.

Ania Włodarczyk, autorka bloga strawberriesfrompoland.pl:

1479487_564599573615245_100178674_nKiedy pojawił się Olek, nawet przez moment nie zastanawiałam się, czy go pokazywać światu, oczywiste było dla mnie, że nie udostępnię jego wizerunku. Wynika to z faktu, że dbam o swoją i bliskich prywatność. Szanuję odrębność Olka i to, że w przyszłości mógłby nie być zadowolony z tego, że kiedyś publikowałam jego zdjęcia. Poza tym pokazywanie zdjęć dziecka (bliskich w ogóle) wydaje mi się bardzo intymne, po prostu. Mój mąż tę decyzję szanuje, ale nie zabiegał mocno o to, bym Ola nie pokazywała.

Kamil Nowak, autor bloga blogojciec.pl:

logo-nowe-blog-ojciecNa początku wizerunek dzieci sporadycznie pokazywałem. Niemniej im dłużej pisałem, tym do większej ilości ludzi docierałem, a w efekcie, trafiałem również na ludzi… niepoczytalnych? Chyba tak bym ich określił. Takich, którzy pisali mi, że takich jak ja powinno się zagazować lub życzyli mi innych przyjemności tego rodzaju tylko dlatego, że napisałem coś z czym się nie zgadzali. Ja oczywiście pisząc bloga wiedziałem, że takie coś może się zdarzyć i są to raczej pojedyncze wydarzenia, do których z zasady nie przykładam zbyt wielkiej wagi, ale nie chciałbym, aby kiedykolwiek ten hejt przeszedł na moje dzieci, więc stąd decyzja o niepublikowaniu ich wizerunku czy nawet imion. Jestem świadomy, że mój blog na tym traci, na co wiele osób mi zwróciło mi uwagę, ale przynajmniej śpię spokojnie.

A oto, co na temat publikowania wizerunku dzieci w internecie mówi polskie prawo. Autorką poniższej opinii prawnej jest Magdalena Pietkiewicz, radca prawny reprezentujący Kancelarię Pietkiewicz.

Wizerunek jest dobrem osobistym człowieka pozostającym pod ochroną prawa cywilnego (art. 23 Kodeksu cywilnego). Prawo do wizerunku przysługuje każdemu człowiekowi, także dziecku.

Zgodnie z art. 81 ust. 1 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 4 lutego 1994 r., rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. Dzieci, z uwagi na brak pełnej zdolności do czynności prawnych, nie mogą jednak same decydować o wykorzystaniu swojego wizerunku. Dlatego też wykorzystanie wizerunku osoby niepełnoletniej wymaga zgody jej opiekunów prawnych (rodziców). Podkreślić przy tym należy, że rodzice decydując o wykorzystaniu wizerunku swojej pociech (czy to przez siebie, czy też przez inne osoby) powinni uwzględnić również zdanie dziecka na ten temat. Dziecko bowiem, zgodnie z Konstytucją RP oraz Konwencją o prawach dziecka, ma prawo do wypowiadania się w każdej kwestii jego dotyczącej.

Osoba, której wizerunek został wykorzystany bez wymaganego zezwolenia, może dochodzić ochrony swoich praw na drodze sądowej. Każda osoba fizyczna może być stroną w procesie cywilnym. Jednak dziecko, do momentu uzyskania pełnoletności, nie ma zdolności procesowej, rozumianej jako możliwość podejmowania czynności procesowych. W praktyce oznacza to, że do momentu uzyskania pełnoletności i związanej z nią pełnej zdolności do czynności prawnych, co do zasady z roszczeniami wynikają z naruszenia prawa do wizerunku dziecka do sądu mogą wystąpić jego opiekunowie prawni (rodzice). Dziecko nie może tym samym wnieść samodzielnie pozwu przeciwko rodzicom o naruszenia prawa do jego wizerunku.

W świetle polskiego prawa możliwe jest jednak, aby dziecko, już po uzyskaniu pełnoletności i pełnej zdolności do czynności prawnych, wniosło przeciwko rodzicom pozew o naruszenie dóbr osobistych. W takiej sytuacji dziecko będzie mogło wystąpić przeciwko rodzicom z roszczeniem o zaniechania rozpowszechniania jego wizerunku oraz dopełnienie czynności potrzebnych do usunięcia skutków naruszenia, w szczególności złożenie publicznego oświadczenia o odpowiedniej treści i formie (przeprosin). Jeżeli naruszenie prawa do wizerunku było zawinione, sąd może ponadto przyznać dziecku odpowiednią sumę pieniężną tytułem zadośćuczynienia za doznaną krzywdę lub zobowiązać do uiszczenia odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny. Ponadto jeżeli wskutek naruszenia prawa do wizerunku została wyrządzona dziecku szkoda majątkowa, może ono żądać jej naprawienia na zasadach ogólnych.

Jeśli zatem dziecko sprzeciwi się rozpowszechnianiu jego wizerunku, rodzice natychmiast powinni tego zaprzestać. W innym przypadku nie można wykluczyć, że  rodzicom przyjdzie spotkać się ze swą pociechą przed obliczem sądu. W tym miejscu na marginesie zauważyć należy, że co do zasady w każdej chwili możliwe jest odwołanie zgody na rozpowszechnienie wizerunku.

Mam nadzieję, że ten wpis pomoże wahającym się przyszłym i obecnym rodzicom w podjęciu tej ważnej dla ich dziecka i dla nich samych decyzji. Warto pamiętać, że zdjęcie raz wrzucone do sieci już nigdy nie ginie, a to, jaki wizerunek człowieka w niej pokazujemy, może zaważyć na całym naszym życiu.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Widziałam łzy matki, która straciła dziecko

mvi_1449-00_01_50_09-still005

Nie ma smutniejszych i cięższych łez niż te, które płyną z oczu matki, która straciła dziecko. Jej płacz zawsze będzie wołaniem o niemożliwe, jej żal zawsze będzie niewysłowiony, a rana w jej sercu już na zawsze pozostanie nieuleczona. Jednak te łzy mają wartość. Mimo że niepłodności nie widać, to właśnie po nich czasami poznamy matkę, która jest nią dotknięta. Ale tylko czasami.

Co można powiedzieć matce, która traci dziecko? Jak można ją pocieszyć? Niewiele da się zrobić i nie ma takich słów, które wynagrodzą jej cierpienie. Wystarczy przy niej być, to wiele dla niej znaczy.

15 października był dniem zimnym i wietrznym, naprawdę nieprzyjemnym. Tak się jednak złożyło, że to właśnie tego dnia był dzień dziecka utraconego. I tak się też złożyło, że to właśnie tego dnia po raz pierwszy w życiu zobaczyłam łzy matki, która straciła dziecko.

Niepłodności nie widać.

Możemy o niej mówić, możemy o niej informować, uczyć się, badać się pod jej kątem, ale nigdy nie zobaczymy jej gołym okiem. Kiedy staną przed Tobą dwie kobiety, jedna z dwójką, a druga z trójką dzieci, o której z nich powiesz, że jest niepłodna? Widzisz, ja też nie wiem.

Ciężko się mówi o tematach tak niewygodnych i krępujących, tym bardziej więc mówić o nich trzeba, głośno i wyraźnie. Właśnie dlatego zdecydowałam się poświęcić kilka godzin tego szczególnego dnia, tej zimnej i wietrznej soboty, żeby w kameralnym gronie blogerek i dziewczyn z redakcji gazety Chcemy być rodzicami mówić o tym, co ważne. I dowiedzieć się, jak mogę przekazać to moim czytelnikom.

Co mogę wam dziś zatem powiedzieć? Tym razem kilka podstaw, które, każda na swój sposób, dość mocno mnie zaskoczyły.

Że niepłodność męska i żeńska jest chorobą, którą się leczy i której definicja WHO obejmuje również brak poczucia komfortu w życiu.

Że niepłodność to nie to samo, co bezpłodność i tych pojęć absolutnie nie można ze sobą mylić, bo podczas gdy niepłodność oznacza, że można się leczyć i wciąż istnieją szanse na dziecko, bezpłodność tych szans nie daje i jest jak wyrok.

Że niepłodność możemy leczyć też zdrowym odżywaniem i zdrowym trybem życia, do czego powinien nas dodatkowo motywować fakt, że postępująca niepłodność u mężczyzn dotyczy tylko rasy kaukaskiej, czyli tej, która żyje w najbardziej cywilizacyjnie pędzącym świecie.

Że niepłodność dotyczy tylko kobiet jedynie w przypadku, kiedy mamy do czynienia z parą lesbijek. Jeżeli o dziecko stara się kobieta i mężczyzna, oboje powinni się zbadać i oboje powinni o siebie dbać, bo prawdopodobieństwo, że niepłodne będzie jedno z nich, wynosi równo 50%.

Że niepłodność dotyczy co piątej polskiej pary. Czyli jeżeli postawimy przed sobą 100 osób, czyli 50 par, to dwadzieścia z nich, czyli 10 par, będzie niepłodne. To daje do myślenia.

Że adopcja nie jest dla każdego i nie jest rozwiązaniem na wszystkie problemy związane z niepłodnością.  Nie jest lekiem na cale zło, nie jest lekiem w ogóle. Żeby być do niej gotowym, trzeba sobie przede wszystkim najpierw poradzić z faktem, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że nigdy nie będzie się miało biologicznych dzieci. Niektórzy nigdy nie będą na to gotowi.

I tak, metoda in vitro leczy niepłodność.

To tylko kilka informacji, które być może sprawią, że komuś łatwiej lub trudniej będzie podjąć decyzję o walce z niepłodnością. Jedno wiem na pewno: łzy matki, która straciła dziecko, łamią mi serce. Z wielkim trudem wypuściłam w niebo białe balony symbolizujące kolejne utracone dzieci. Mogę się tylko domyślać jak ciężka jest to walka i mogę się modlić, żeby nigdy mnie nie dotknęła, chociaż pewności nigdy nikt mi nie da.

Jeżeli szukasz informacji o niepłodności, bo ten problem dotyczy bezpośrednio Ciebie lub kogoś z Twojego otoczenia, z olbrzymią pomocą może Ci przyjść gazeta Chcemy być rodzicami, pokazująca wszystkie możliwe drogi do rodzicielstwa. Jeżeli wolisz zachować dyskrecję, możesz zamówić jej elektroniczną formę. Ja to zrobiłam, bo w życiu biorę pod uwagę wszystkie opcje.

I, jak nigdy, proszę: udostępnij ten wpis. Bardzo bym chciała, żeby dotarł do jak największej liczby ludzi, którzy starają się o ten największy cud świata, jakim jest dziecko.

pharma2

pharma4

pharma3




Jak w jedną chwilę i za darmo stać się lepszą matką

pa080774_fb

Długo nad tym myślałam i długo oceniałam siebie jako matkę, która wiecznie mogłaby coś zrobić, żeby być lepsza. Lepsza dla swojego dziecka, ale też lepsza dla siebie i otoczenia. My, matki, mamy tendencję do stawiania sobie poprzeczek bardzo wysoko i obwiniania się za każdy popełniony błąd. Chcemy być superbohaterkami i tajnymi agentkami do zadań specjalnych, a przecież nasze dzieci wcale tego od nas nie oczekują. Ideały nie istnieją, a bycie lepszą wcale nie musi oznaczać bycia perfekcyjną i dzisiaj chciałabym wam to uświadomić.

W tym celu przygotowałam pięć krótkich porad, które każda z was może zastosować już od teraz nie ponosząc nawet najmniejszych kosztów. Porady te pomogą wam na co dzień w byciu lepszymi mamami w swoich oczach. Bo w oczach waszych dzieci już nimi jesteście!

Ciesz się chwilą.

Przygotowałaś cały szczegółowy plan dnia, a on nie wypalił, bo Twoje dziecko chciało akurat pójść na huśtawkę lub mazać plakatówką za pomocą własnych rączek, i to najlepiej po ścianie? Ściany lepiej ochroń, ale resztą się nie przejmuj! Olej te wszystkie plany. Nie dziś, to jutro. Niech dla Ciebie ważne będzie tu i teraz, te małe i krótkie chwile z maluchem, który rośnie z dnia na dzień i ani się obejrzysz, a ten czas przeleci Ci przez palce. Róbcie noski-eskimoski, śpiewajcie, tańczcie, łaskoczcie się, skaczcie po łóżku i turlajcie się razem po dywanie. To wszystko sprawi, że wasza więź będzie wyjątkowa, a wasze wspomnienia będą pełne miłości. Nic więcej wam do szczęścia nie potrzeba!

Daj sobie prawo do gorszych chwil i wybaczaj sobie.

Straciłaś cierpliwość? Krzyknęłaś? Rzuciłaś czymś lub trzasnęłaś drzwiami? Masz do tego prawo. Żadna z nas nie aspiruje do bycia świętą i wzorcem niedoścignionym. Wszystkie jesteśmy ludźmi. Wszystkie mamy prawo do popełniania błędów. Musimy się nauczyć wybaczać je sobie i być wobec siebie wyrozumiałe. Możemy spróbować obiecać sobie, że więcej ich nie popełnimy, ale to raczej nierealne i im szybciej się przed sobą do tego przyznamy, tym lepiej dla nas. Zapominajmy szybko o tych potknięciach i idźmy dalej, bo nasze dzieci potrzebują nas uśmiechniętych i zadowolonych, a nie wiecznie rozczarowanych i płaczących gdzieś w kąciku nad tym, że coś nam się znowu nie udało. Ano nie udało się – ludzka rzecz.

Nie porównuj.

Nie porównuj swojego dziecka do innych dzieci, ani do opisów kolejnych etapów rozwojowych, które znalazłaś w jakiejś durnej książce albo na stronie internetowej. Niech każdy etap i każdy krok do przodu Cię cieszy, ale nie zastanawiaj się nad tym, kiedy ma nastąpić. Bez względu na to, czy będzie Ci się wydawało, że Twoje dziecko przekręca się na bok, pełza, raczkuje, chodzi, mówi szybciej czy później niż jego rówieśnicy. Na pewno znalazło na to idealny moment dla siebie i też na pewno nie obchodzi go, kiedy zrobili to inni. Who cares?!

Nie porównuj też siebie do innych matek. Każda z nas jest inna, ma inne dziecko, inne potrzeby, inną sytuację życiową i nie ma jednej miarki, którą dałoby się nas wszystkie zmierzyć. Bądź sama dla siebie wyznacznikiem i punktem odniesienia. Walcz z samą sobą i do samej siebie się porównuj. To najlepszy sposób, żeby być lepszą. Dzisiaj możesz być lepszą wersją wczorajszej siebie. Jutro możesz być lepszą wersją dzisiejszej siebie. A jeżeli się nie uda? Wróć do poprzedniego punktu i nalej sobie kieliszek wina. Jutro też jest dzień.

Nazywaj swoje uczucia i przepraszaj.

Nazywaj je przed samą sobą i mów też swojemu dziecku co czujesz, dlaczego jesteś zdenerwowana, dlaczego jesteś zmęczona czy smutna. Jeżeli uważasz, że Twoje uczucia źle na nie wpłynęły, szczerze je przeproś, przyznaj się do błędu, przytulcie się i dajcie sobie buziaka. To działa jak najlepszy kompres na zbolałą duszę matki, która wiecznie chce być lepsza, ale jej to nie wychodzi. Mamy to szczęście, że dzieci szybko zapominają i z łatwością nam wybaczają. Jasne, lepiej nie przeginać i nie nadużywać ich cierpliwości, ale dopóki mówimy im co się dzieje, co mamusia czuje i za co przeprasza, mamy spore szanse, że zostaniemy zrozumiane.

Miej czas dla dziecka i dla siebie.

Dziecko lubi, kiedy poświęca mu się czas. Będzie mu miło kiedy wyłączysz telewizję, odłożysz telefon i ułożysz z nim puzzle, narysujesz duży rysunek lub zbudujesz zamek z klocków. Spędzaj czas nie obok dziecka, a z nim. Zrób sobie postanowienie, że kiedy jesteście razem, koncentrujesz na nim całą uwagę i poświęcasz mu maksimum wysiłku. Na pewno to doceni i zauważy.

Ale nade wszystko miej czas dla siebie. Wbij sobie do głowy, że zrelaksowana i zadowolona mama, to zrelaksowane i zadowolone dziecko. Zostaw czasem swojego brzdąca pod opieką taty, babci, cioci lub innej osoby i spotkaj się z koleżanką, wyjdź do kosmetyczki, daj sobie swoje własne chwile, żeby nie zapomnieć, że jesteś nie tylko mamą. Zoptymalizuj swój czas tak, żeby mieć go wystarczająco na wszystko, co będziesz chciała zrobić. Nie zawsze wszystko się uda, ale istnieją dobre sposoby na to, żeby miało to chociaż szansę powodzenia.

pa0806881

To co, gotowa na to, żeby już teraz zmienić swoje życie i stać się lepszą mamą? Zastanawiasz się jak? A chociażby możesz zacząć od oszczędności czasu poprzez zakupy w sklepie internetowym, tak jak robię to ja. Nie tracę czasu na kolejki do kasy i nerwowe rozglądanie się gdzie znowu uciekło mi dziecko i co znowu zwinęło ze sklepowej półki. Kupuję dokładnie to, co chcę, bez narażania się na żebry typu Maaaamaaaa jaaaajoooo!!! (producentów jajek z niespodzianką i osoby odpowiedzialne za układanie je na najniższych półkach w sklepie serdecznie z tego miejsca pozdrawiam) i zbędne wydatki tylko dlatego, że wypatrzyłam na półce akurat coś, czego nie ma na mojej liście zakupów.

pa0807741

Na to wszystko pozwala mi sklep frisco.pl, który już jakiś czas temu poleciła mi koleżanka, a dzisiaj tak samo ja polecam go wam, z czystym sumieniem i po wielu zakupach, które w nim zrobiłam. Frisco nie tylko przychodzi z odsieczą, kiedy nie macie jak wyjść z domu, bo wasze dziecko jest chore lub kiedy marzą wam się świeże bułki w sobotni poranek, a wszyscy jeszcze jesteście w piżamach i z nieumytymi zębami. Olbrzymią zaletą zakupów w tym sklepie jest to, że możecie je zrobić bardzo szybko i dosłownie wszędzie, na telefonie lub tablecie, podczas wizyty u kosmetyczki, w tramwaju lub autobusie, czy chwilę przed rozpoczęciem seansu w kinie. Nie tracicie czasu na pokonywanie sklepowych kilometrów i sił na dźwiganie zgrzewek wody czy innych gabarytowych zakupów. Dostawa jest na terenie Warszawy i w okolicach pod same drzwi.

pa080761_fb

pa080875

pa080954

Zakupy we frisco.pl to też pewność, że wszystko przyjedzie dokładnie takie, jak byście fizycznie wybierały w sklepie. Pieczywo będzie chrupiące, a warzywa i owoce świeże. Sklep dba o to, żeby klienci byli w pełni zadowoleni z jak najlepszej jakości.

To co, od teraz dajemy sobie szansę na bycie lepszymi? Ja na pewno tak!

pa080844

Wpis powstał we współpracy z frisco.pl. Miłym towarzystwem i świetnymi zdjęciami wspomogła mnie Ania z bloga brzozoweczka.pl.




5 filmów, które powinna obejrzeć każda mama

movies-like-life-as-we-know-it

Ponieważ nie znalazłam jeszcze w internecie takiej listy, a z chęcią sama podzielę się filmami, które jako matka obejrzałam więcej niż raz z ogromną przyjemnością, przygotowałam dzisiaj cztery filmy i jeden serial, które polecam wam zwyczajnie jak matka matce. Nie są mega-giga-ambitne, bo nie takie mają spełniać zadanie. To filmy, które mają grać na naszych macierzyńskich emocjach, bawić, wzruszać i działać nastrojowo i refleksyjnie.

Zapraszam na moją subiektywną listę do uronienia matczynej łezki z lampką wina w sobotni wieczór.

 

Och, życie

To historia Holly i Erika, którzy dość niespodziewanie dowiadują się, że ich znajome małżeństwo zginęło w wypadku zostawiając im pod opieką swoją malutką córeczkę. Sęk w tym, że Holly i Eric parą nie są, a ich charaktery i tryb życia są skrajnie różne. Ona – uporządkowana, wręcz pedantyczna szefowa kuchni. On – playboy i imprezowicz, który w życiu nie ma nic stałego. Zakończenie filmu jest jak zwykle dość oczywiste, ale tu najważniejsze jest to, co dzieje się po drodze. Mamy i sytuacje do bólu prawdziwe związane z kolejnymi etapami życia dziecka, pieluchami, kupami, nauką jedzenia i chodzenia, mamy też wszelkie wyrzeczenia, jakie wychowanie dziecka za sobą niesie, porażki, sukcesy i związaną z nimi gigantyczną radość i satysfakcję. Na tym filmie śmiałam się i płakałam na zmianę, i za każdym razem oglądałam go z taką samą, niekłamaną przyjemnością.

7359176-3

mv5bntg1odm4mzgwnf5bml5banbnxkftztcwmzg3nzmwmw-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmtmzmdgyndc2mv5bml5banbnxkftztcwnjg3mzc4mw-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmteynzi1otcyotdeqtjeqwpwz15bbwu3mdmzmdgzotm-_v1_sx1777_cr001777758_al_

mv5bmjiynjg3otkwnl5bml5banbnxkftztcwnzawodm5mw-_v1_sx1500_cr001500999_al_

 

Jak urodzić i nie zwariować

Polski tytuł nie oddaje do końca angielskiego oryginału What to expect when you’re expecting, bo to film o każdym rodzaju rodzicielstwa. Mamy tu historię adopcji, grupę wsparcia dla ojców, dwie ciężarne – jedną totalnie rozwaloną swoim stanem i zmęczoną każdym jego aspektem, i jedną trenerkę i telewizyjną gwiazdę, która do końca ciąży jest aktywna i chce pracować. Mamy też historię ciąży z zaskoczenia po klasycznej jednej nocy spędzonej razem. Każda historia jest inna i każda na swój sposób po części zabawna, a po części bardzo prawdziwa. Każda pokazuje radości, smutki, rozczarowania i nadzieje płynące z oczekiwania dziecka, z macierzyństwa i z ojcostwa. I oczywiście tutaj także czasem poleci łezka wzruszenia.

7466484-3

mv5bmta3mjmwnjm5mjzeqtjeqwpwz15bbwu3mdyyodi2njc-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmty2mzmxmze3nf5bml5banbnxkftztcwntc3mjy2nw-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bodk3mdk2nzu3ov5bml5banbnxkftztcwnzkxmje1nw-_v1_sx1777_cr001777888_al_

 

Marley i ja

Przyznaję się bez bicia, że kiedy włączyłam ten film, bo nic innego akurat nie leciało w telewizji, myślałam, że to głupkowata komedia, jak to zwykle bywa z filmami z Owenem Wilsonem. Jednak Marley i ja to historia wielu lat powstawania rodziny, której towarzyszy niezwykle energiczny i generujący wiele problemów labrador Marley. Początkowo ma on być rekompensatą braku dzieci, później staje się niezastąpionym towarzyszem i przyjacielem, źródłem pocieszenia, śmiechu, świadkiem smutków, sukcesów i radości. Psiak jest totalnym chaosem, ale wpływa na losy wszystkich członków powiększającej się rodziny, scala ją i jednoczy. I nie, to nie jest kolejna głupawa komedia, tylko film, który ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Brzmi to być może sztampowo i niezbyt ciekawie, jednak namawiam was bardzo mocno do obejrzenia go.

7238860-3

 

 

 

 

Marley makes important contributions to the building of a snowman, as John (Owen Wilson) and Jenny (Jennifer Aniston) look on.

Jennifer Aniston and Owen Wilson enjoy the company of their four-legged co-stars on the set of MARLEY & ME.

Marley hungrily eyes the breakfast that John (Owen Wilson) is preparing for 5-year-old son Connor (Ben Hyland).

 

Wielki Mike. The blind side.

Oscarowa i przegenialna Sandra Bullock w opartej na faktach roli matki adopcyjnej bezdomnego, czarnoskórego nastolatka z problemami, która swoją siłą i determinacją pomaga mu wyrosnąć na gwiazdę footballu. Nie zliczę, ile razy oglądałam ten film i jak wielkie zrobił na mnie wrażenie. Uwielbiam go miłością absolutną, bo mamy tu rodzinę i relacje międzyludzkie, na których wszyscy powinniśmy się wzorować. Mamy wsparcie rodzeństwa i fajne relacje małżeńskie, mamy powoli nawiązującą się przyjaźń i miłość. Nie wiedziałam, które zdjęcia wybrać, więc musicie mi wybaczyć, że jest ich tak wiele, bo bardzo chciałam oddać klimat filmu. To jest wasz absolutny obowiązek z tej listy. Zaopatrzcie się w dużą paczkę chusteczek.

7327662-3

mv5bmtmwndkwmty4n15bml5banbnxkftztcwntkzmjg3mg-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmtqzmjaxmtm5n15bml5banbnxkftztcwnzi2nzq5mg-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmtyznduwmtm4ml5bml5banbnxkftztcwmdi2nzq5mg-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bnzm4nzezmtk1mf5bml5banbnxkftztcwndg2nzq5mg-_v1_sx1500_cr001500999_al_

mv5bmtc1mjg1nti3ml5bml5banbnxkftztcwmji2nzq5mg-_v1_sx1500_cr001500999_al_

 

Kochane Kłopoty

To tak naprawdę nie film, a 7-sezonowy serial nakręcony w latach 2000 – 2006, angielska wersja tytułu to Gilmore Girls. Piszę o nim na świeżo, ponieważ oglądałam go już w całości dwa razy będąc w liceum i na studiach, a w tej chwili jestem po moim trzeci (pierwszym jako matka) razie dzięki temu, że na Netflixie dostępne są wszystkie sezony jako zapowiedź planowanej na 25 listopada kontynuacji. Tyle tytułem wstępu. Dziewczyny Gilmore to samotna matka i jej nastoletnia córka, które łączy bardzo bliska więź i przyjacielska relacja w głównej mierze dzięki temu, że dzieli je tylko 16 lat różnicy. Jak łatwo się domyślić, ciąża nie była planowana, a bogaci rodzice starszej gilmorówny nie byli nią zachwyceni, co ma bardzo mocny wpływ na całość relacji rodzinnych. Lorelai i Rory Gilmore, główne bohaterki, piją hektolitry kawy, jedzą śmieciowe jedzenie i cieszą się życiem mimo wszelkich problemów. Między nimi nie zawsze jest różowo, bo Rory dorasta i dojrzewa, a Lorelai nie zawsze godzi się z jej wyborami, lawirując gdzieś pomiędzy olbrzymią potrzebą bycia przyjaciółką córki i macierzyńskimi obowiązkami. W to wszystko gładko wplecione są kolejne związki obu dziewczyn oraz edukacyjne i życiowe wybory Rory. Warto wspomnieć też o nie zawsze łatwej relacji Lorelai z rodzicami, którzy mimo swoich szorstkich i przykrych reakcji powodowanych konwenansami i zupełnie innym od córki postrzeganiem świata, są mimo wszystko ciepłą i bawiącą nas nieraz do łez wspaniałą parą. To serial na wiele wieczorów pod kocem i z herbatą w dużym kubku.

7190235-3

mv5bmtezotu1mde4mjveqtjeqwpwz15bbwu4mdy1otqzmdix-_v1_sy1000_cr0015341000_al_

mv5bmtg4otk1odiynl5bml5banbnxkftztgwodu5ndmwmje-_v1_sy1000_sx1500_al_

mv5bnjm0ndg1njmyov5bml5banbnxkftztgwndu5ndmwmje-_v1_sy1000_sx1500_al_

mv5bnty2ntiwoduxnv5bml5banbnxkftztgwmju5ndmwmje-_v1_sy1000_cr0015341000_al_

mv5boda1otq4nzawn15bml5banbnxkftztgwotu5ndmwmje-_v1_sy1000_sx1500_al_

 

To jak? Do którego filmu przekonałam was najbardziej? Które oglądaliście lub zamierzacie obejrzeć? Ja na pewno każdy, jeszcze przynajmniej po razie!

 

Zdjęcia pochodzą ze strony imdb.com, a plakaty ze strony filmweb.pl.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!