1

Tania, szybka i zdrowa przekąska dla malucha? To możliwe!

Untitled design (50)

Sezon na owoce w pełni, zresztą warzywa też mają teraz lepszy smak, pełen słońca i ciepłego deszczu. A że odkąd pamiętam moje dziecko uwielbia wyciskać sobie do buzi wszystko, co ma formę tubki, postanowiłam znaleźć sposób, aby trochę mniejszym kosztem niż sklepowe gotowce, a przy okazji z pominięciem aspektu ulepszaczy smaku i konserwantów zaserwować mu w ten sposób własnoręcznie przyrządzone musy. Efektem moich poszukiwań jest sympatyczna i niewielka maszynka, która przy niewielkim małym finansowym i czasowym pozwala przygotować atrakcyjne w formie i kolorze cudowności. Mowa o wyciskarce do musów typu „napełnij i wyciśnij”, czyli Fill’n’Squeeze.

O co tak naprawdę chodzi?

Pudełko z zestawem podstawowym Fill’n’Squeeze zawiera pojemnik o pojemności 500 ml do napełniania saszetek, nakrętkę na pojemnik, tłok z silikonową nakładką, 5 sztuk wielorazowych saszetek oraz instrukcję obsługi. Przyrząd do miksowania owoców i warzyw musimy mieć na wyposażeniu kuchni, ale chyba każda z nas, matek małych dzieci, posiada mikser lub blender – przynajmniej dla mnie od początku był to absolutny must have!

DSCN5860

Jak to wygląda w praktyce?

Bardzo prosto. Bierzemy dowolne owoce, do których możemy dołożyć na przykład jogurt, płatki owsiane czy jakikolwiek innych składnik, który nasze dziecko uwielbia lub który chcemy mu sprytnie przemycić, miksujemy, nakładamy do pojemnika do napełniania, z drugiej strony zakładamy saszetkę i wtłaczamy do niej za pomocą tłoka nasz mus. I, jak mawia ostatnio często moje dziecko: ta dam! Cała filozofia.

DSCN5872

Jakie możemy mieć wątpliwości?

Po pierwsze mycie saszetek. Jest naprawdę banalne: tuż po zjedzeniu wystarczy je opłukać dodając do środka niewielką ilość płynu do mycia naczyń. Możemy je też sterylizować, a kiedy stwierdzimy, że jednak nie nadają się już do ponownego użycia, możemy kupić zapas dodatkowych saszetek. Pojemnik można bez problemu myć w zmywarce.

Po drugie jakie są ograniczenia wiekowe dla małego użytkownika? Tak naprawdę żadne. Możemy zacząć już od momentu rozszerzania diety, miksując najpierw na przykład ugotowaną marchewkę i ziemniaka, a podając za pomocą łyżeczki, którą możemy dokupić do zestawu i zamocować ją zamiast nakrętki. Górnej granicy wiekowej nie ma, ponieważ saszetki z owocowym musem będą atrakcyjne nawet jako deser dla dziecka w wieku szkolnym, a w sumie to nawet kto dorosłemu zabroni takiej atrakcji?

Po trzecie skąd będziemy wiedzieć ile już jest w środku musu i ile dziecko tak naprawdę zjadło? Ano saszetka jest przezroczysta i znajduje się na niej miarka, która najbardziej ułatwi nam życie przy niemowlakach, kiedy najbardziej lubimy wiedzieć ile dokładnie jedzenia wylądowało w małym brzuszku.

Po czwarte w jaki sposób mamy to przechowywać? Saszetkę z gotowym musem możemy włożyć na 24 godziny do lodówki, co bardzo ułatwia nam sprawę, kiedy maluch zje na przykład połowę, a następną część będzie wolał dokończyć w ramach innego posiłku. Saszetki możemy też mrozić i przechowywać w ten sposób na dłuższy czas. Następnie możemy je odmrozić w mikrofalówce lub podgrzewaczu do butelek. Znajduje się na nich także miejsce, gdzie ścieralnym markerem możemy napisać datę włożenia do zamrażalnika, co przypomni nam potem od jakiego czasu się w nim znajdują.

Koszt zestawu to ok. 120 zł, jednak licząc ile gotowych saszetek kupujemy dzieciom w ciągu roku (ja kupuję mnóstwo!) i patrząc na niskie ceny owoców, które teraz mamy, łatwo możemy dojść do wniosku, że jednak jest to opłacalna inwestycja. A dla tych, którzy mają dostęp do darmowych owoców z domowego ogródka czy z działki Fill’n’Squeeze będzie prawdziwym wybawieniem dla portfela.

Mam nadzieję, że was przekonałam, bo sama korzystam z tego fantastycznego wynalazku już dłuższy czas i nie zapowiada się na to, żebym szybko przestała. Znałyście takie cudo? Dałyście się namówić? Dajcie znać!

DSCN5865

DSCN5862

DSCN5876 (1)




7 rzeczy, którymi niepotrzebnie przejmują się młode matki

DSCN6115

Mówi się, że w ciąży kobieta zaczyna się martwić o dziecko i nie przestaje tego robić już do końca życia, przy czym te zmartwienia wraz z czasem ewoluują i się zmieniają. Jednak prawda jest taka, że to my, młode matki, a szczególnie matki, które rodzą swoje pierwsze dziecko, celujemy w największej ilości najczęściej mimo wszystko bezsensownych zmartwień. Każda z nas dałaby zapewne wiele, żeby ich uniknąć, jednak mam wrażenie, że co byśmy nie robiły, one i tak nas dopadną. Co tu kryć, dopadły i mnie, więc staram się być dzisiaj mądrzejsza. Ale to, że jestem ich świadoma, wcale nie oznacza, że udaje mi się ich uniknąć.

Karmienie

Piersią czy butelką? Słoiki czy ekologia? Zabawiać czy dać zgłodnieć? BLW czy totalna kontrola rodzica? Bez przerwy martwimy się o to, jak mają jeść nasze dzieci, kłócimy się o to z innymi, nie przyjmujemy żadnych rad, bo same chcemy być najmądrzejsze. Tymczasem okazuje się, że nasze maluchy nic sobie z tego nie robią, jedzą w taki sposób i takie jedzenie, na które naprawdę mają ochotę, i bez względu na to, czy jedzą bardzo dużo, czy bardzo mało, jakimś cudem zwykle udaje im się przetrwać dzieciństwo i stać się pochłaniającymi wszystko i wszędzie nastolatkami. A wtedy, kiedy lodówka opróżnia nam się w kilka chwil poza naszą kontrolą, z chęcią wróciłybyśmy do błogiego okresu niejadka. Niedoczekanie!

Bajki

W telewizji, na youtube’ie, w telefonie, na tablecie. Martwimy się, czy puszczanie dziecku bajek nie ograniczy jego inteligencji, nie zawęzi zainteresowań, nie zrobi z niego wpatrzonego w ekran półgłówka. Powiem tak: od kilkunastu minut bajki dziennie jeszcze nikomu nie stała się krzywda. Z tego, co obserwuję po moim dwulatku, z równym zaangażowaniem i przyjemnością ogląda on bajki, słucha, jak mu czytam do snu, sam wyciąga książeczki i sięga po analogowe zabawki typu samochody, hulajnoga czy piasek kinetyczny, który absolutnie uwielbia. A już największą atrakcją jest wyjście na plac zabaw, huśtawka i wspinaczki. A więc naprawdę, nie ma się czym martwić. Bajki to tylko kolejny, miły element dzieciństwa i tak proponuję je traktować.

Praca

W momencie, kiedy w życiu młodej matki pojawia się mały człowiek, razem z nim pojawiają się wątpliwości co do pracy. Mamy, które pracowały, zastanawiają się, czy wracając do pracy nie wyrządzą swojemu dziecku krzywdy. Bo pojawi się tęsknota, bo dziecko źle to zniesie, bo nic mu nie zastąpi mamy. No pewnie, że nie zastąpi. To może zostać w domu? A jeśli zostać, to na ile lat? I co zrobić, kiedy nagle dziecko urośnie, nie będzie już w ciągu dnia kim się zajmować w domu, a w CV pojawi się pokaźna luka? A nie daj Boże zdarzenia losowe sprawią, że zabraknie utrzymującego dom męża i taty. Tak źle, i tak niedobrze. Najlepiej zrobić to, co się uważa za stosowne i pogodzić się z konsekwencjami. Tu żadna ścieżka nie będzie łatwa.

Brak rozrywek intelektualnych

Twoje dziecko ma rok i nie dopasowuje jeszcze kształtów? Ma dwa lata i nie układa jeszcze puzzli? Nie masz czasu codziennie mu czytać, albo, o zgrozo, nie lubi tego? Otoczenie i media nieustająco atakują nas naciskami na to, aby maksymalnie stymulować umysł dziecka, podsuwać mu inteligentne zabawki, stawiać przed nim wyzwania i przede wszystkim poświęcać mu maksimum swojego czasu (czyt. wisieć nad nim) koncentrując się tylko na wysublimowanych zabawach. Wiecie co? Mam to gdzieś. Uwielbiam, kiedy moje dziecko bawi się samochodami, przez godzinę wchodzi do kartonu i wychodzi z niego, chodzi po domu z mopem albo obija się o ściany na jeździku. Uwielbia to. Mam mu tego zabronić na rzecz wydumanych korepetycji? Na to jeszcze będzie czas. Na razie wolę, żeby dziecko było dzieckiem.

Nieobecność przy ważnych wydarzeniach

To jest spore zmartwienie. Każda matka marzy o tym, żeby zobaczyć pierwszy krok swojego dziecka, usłyszeć jego pierwsze, a potem każde kolejne nowe słowo, widzieć każdą jego nową umiejętność, a potem zawsze być obecną na jego wszystkich przedstawieniach w żłobku, przedszkolu i szkole. Nie da się. Straciłam pierwszy dzień matki w żłobku, bo moje dziecko było chore. Straciłam masę jego pierwszych razów, bo pracowałam. Wiem, że wspaniale byłoby być przy tym obecną, ale wiem też, że jeszcze nieraz będzie mi dane doświadczyć pięknych chwil. Bo to nie pojedyncze zdarzenia się liczą, lecz sumaryczne wspomnienia, które razem tworzymy. Więc nie warto dokładać sobie do nich zbędnych zmartwień.

Podnoszenie głosu

Niech rzuci kamieniem ta, która nigdy nie straciła cierpliwości i nie podniosła głosu na swoje dziecko. Wszystkie jesteśmy tylko ludźmi, ale martwi nas to i żałujemy tych chwil tuż po tym, jak się wydarzają. Musimy umieć sobie wybaczyć, bo będą one miały miejsce jeszcze nieraz i wyrzuty sumienia nie dadzą nam żyć. Pewnie, że nie powinno tak być. Dziecko nie rozumie naszych nerwów i nie zasługuje na nie. Ale żadna z nas nie jest doskonała, mamy swoje słabości. Walczmy z nimi, ale nie pozwólmy im, aby zatruły nam życie. Nie warto.

Oddawanie dziecka pod opiekę

Marzymy o wolnej chwili. O zwykłym spacerze w samotności, wyjściu do kosmetyczki, kawie z przyjaciółką, kinie z mężem, powrocie do pracy. Każda z nas chce mieć trochę czasu dla siebie i to nie jest egoizm, to nam się zwyczajnie należy. Ale żeby mogło się to udać, musimy się przestać martwić, że zostawiamy dziecko pod opieką jego tacie, babci, opiekunce, żłobkowi czy przedszkolu. Pewnie, że czasem pojawi się płacz i tęsknota, ale im szybciej nauczymy się chociaż trochę myśleć tylko o sobie i swoich potrzebach, i przekonamy się, że maluszkowi też dobrze robi, kiedy czasem chwilę pobędzie bez nas, tym zdrowsza będzie nasza relacja. Z nim i z nami samymi.

A jakie wy dołożycie do tego zmartwienia, których najchętniej byście się pozbyły? Wyrzućcie je z siebie, wszystkim będzie nam lepiej!




10 gadżetów na wakacje z dzieckiem

Untitled design (47)

Wakacje, czas start! W piątek szkolne dzieciaki zakończyły już swoją coroczną udrękę (mój Boże, ileż bym dała, żeby znowu mieć dwa miesiące wakacji…), w tym tygodniu działalność kończą żłobki i przedszkola (przynajmniej u nas żłobkowe ciocie mają miesiąc oddechu właśnie w lipcu), a więc lada moment polskie wybrzeże i zagraniczne kurorty zaleją tłumy rodzin z dziećmi. Jest to więc idealny moment, abym znów poleciła gadżety, które wybrałam na ten rok na wakacje z moim dzieckiem.

Mówię „znów”, ponieważ w zeszłym roku, mając trochę ponad roczne dziecko również poleciłam kilka rzeczy, które mi się przy nim bardzo przydały podczas naszego wakacyjnego wyjazdu (wpis można znaleźć tutaj: KLIK). W tym roku, tak jak w zeszłym, jedziemy nad Bałtyk po zbawienny jod, więc to, co polecam, przyda się najbardziej podczas rodzimych wycieczek. Mam jednak nadzieję, że rodzice pławiący się w luksusach zagranicznych all inclusive (to nie jest złośliwość, autentycznie wam zazdroszczę!) również znajdą tu coś dla siebie.

Pralka turystyczna

Na początek gadżet dziwny i być może bardziej przydatny na campingu, niemniej jednak dowiedziawszy się, że w pensjonacie, do którego się wybieram, nie będzie do dyspozycji pralki (szok, ale to miejsce ma wiele innych zalet), postanowiłam zainwestować w to cudo. Moje dziecko spędzi nad morzem w sumie miesiąc, więc mając do wyboru inwestycję w zapas ubrań na ten czas lub pranie wszystkiego po nocach ręcznie w umywalce, nie wahałam się zbyt długo. Jest to zwykła wirówka o pojemności 3 kg z jednym 15-minutowym programem. Odwirowanie polega na włożeniu wypranej zawartości do oddzielnego koszyczka i ponownym uruchomieniu po odprowadzeniu wody. Zajmuje niewiele miejsca i jestem w stanie poświęcić na nią trochę miejsca w samochodzie za cenę umiarkowanego świętego spokoju.

i-botti-xpb-30-40Lodówka turystyczna

Korzystaliśmy z niej już w zeszłym roku i w tym roku również na pewno zabierzemy ją za sobą. Lodówka turystyczna jest niezastąpiona kiedy chcemy gdzieś dalej przewieźć przygotowane dla dziecka zapasy jedzenia, a potem kupione w nadmorskiej przystani świeże ryby. Świetnie sprawdza się też na miejscu jako powiększenie maleńkich lodóweczek, które zwykle zastajemy w pensjonatowych pokojach. Lodówkę w zeszłym roku wybierał mój mąż i kierował się w tym wyborze kilkoma czynnikami: po pierwsze ważne jest, aby lodówkę można było podłączyć zarówno w samochodzie (12V), jak i do zwykłego domowego gniazdka (220V). Po drugie istotna jest pojemność (ok. 30L). Na końcu patrzyliśmy na cenę i wypadkowa tych trzech czynników widoczna jest poniżej.

i-atlantic-lodowka-elektryczna-samochodowa-12v-230v-30l-hot-cold

Strój na plażę

O ile w zeszłym roku przy mało ruchliwym brzdącu jeszcze tak bardzo nie musiałam się tym martwić, o tyle tegoroczny pobyt nad morzem bardziej skłania mnie do refleksji nad tym, żeby mojemu dorosłemu, ponad dwuletniemu synowi dać dobrą ochronę przeciwko promieniowaniu słonecznemu. Rewelacyjny kombinezonik i czapeczkę członka Legii Cudzoziemskiej zakupiłam za niewielkie pieniądze w Decathlonie. Na zmianę do kombinezonu zaopatrzyłam młodego w wypróbowaną już w zeszłym roku pieluszkę do pływania Close Parent i debiutujące dla nas w tym roku Crocsy. Wstydu nie będzie!

1. (9)

 

Koc piknikowy

Taki koc jest moim absolutnym hitem z zeszłego roku. Nie tylko, jak sama nazwa wskazuje, nadaje się na piknik, ale też rewelacyjnie izoluje od gorącego lub mokrego piachu. Można na nim siedzieć bez względu na to, czy mamy piękną słoneczną pogodę, czy chłodniejszy dzień po sztormie (a przecież wtedy jodu jest najwięcej!). Im większy, tym lepszy, a jeszcze składa się w wygodny pakuneczek w formie torby. Moim zdaniem jest to must have każdego rodzica.

 

i-spokey-koc-piknikowy-180x210-cm-837146

Wodna zabawa

O ile wydaje mi się, że dwulatek to jeszcze za młody adept sportów wodnych, aby zakładać mu rękawki i wrzucać na przysłowiową głęboką wodę, o tyle jestem fanką baseników rozporowych, których nie trzeba dmuchać, a które na plaży mogą nam dać długie godziny świętego spokoju, przy czym dość płytka woda nagrzeje się w nim dużo szybciej niż lodowate fale Bałtyku. A kiedy spokój zostanie zakłócony przez znudzonego basenikiem i piaskiem domagającego się większych wrażeń pływaka, można go wyekspediować z tatusiem nad brzeg morza (ideałem by był taki z małymi falami) wraz z pompowanym pontonikiem, na którym będzie mógł udawać pirata lub żeglarza. Ahoj, przygodo! A mamusia? A mamusia ma w tym czasie jeszcze więcej spokoju. I o to Polska walczyła.

1. (10)

Aktywność ruchowa

Moją bolączką jako pracującej mamy jest fakt, że nie mam na co dzień za wiele czasu na zabawy z dzieckiem na świeżym powietrzu. Zamierzam więc wykorzystać urlop na rozwijanie w nim zamiłowania do sprzętów sportowych takich jak hulajnoga czy rowerek biegowy, co na pewno rozwinie jego równowagę i sprawność fizyczną, a przy okazji da masę frajdy. Jeździk to już jego chleb powszedni, bo pomyka nim po domu, będzie więc świetnym rozwiązaniem jako zamiennik wózka na spacery. Do tego jeszcze wypasiony kask (czyż nie jest absolutnie przeuroczy?!) i możemy śmigać.

1. (11)

 

Tablet

Nie będę się zbyt długo nad tym rozwodzić. Nie jest to najbardziej pedagogiczne z istniejących rozwiązań, ale kiedy już nic nie pomaga na totalną nudę w samochodzie, kiedy już nie przychodzą nam do głowy żadne kolejne zabawiacze, kiedy marzymy o pięciu minutach ciszy i spokoju, tablet z bajką będzie naszym wybawieniem. Nie jestem hipokrytką, używam tego rozwiązania i gorąco je wam polecam. Nikomu nie stanie się krzywda. Naprawdę.

i-modecom-freetab-7800-ips-ic

Komarom mówimy precz

Te dwa rozwiązania autentycznie uratowały mi już nieraz życie. Przy nowo narodzonym maluszku idealną sprawą jest nakładka na wózek, która praktycznie może zastąpić nam moskitierę. Przy większym dziecku, kiedy nie mamy moskitiery w oknie, a temperatura na zewnątrz zmusza nas do otwarcia go, świetna jest bezpieczna dla dziecka wtyczka do kontaktu (oczywiście najlepiej byłoby włożyć ją w miejscu poza zasięgiem małej łapki). Jedna uwaga: wtyczka może być włożona tylko przy otwartym oknie. Warto mieć to na względzie.

1. (12)

 

Ponczo kąpielowe

O tym gadżecie niewiele trzeba mówić, bo przy temperaturach, które przybiera latem Bałtyk, nie ma lepszego rozwiązania dla zziębniętej kulki nieszczęścia, która przybiegając znad brzegu z sinymi ustami i drgawkami na pytanie jaka jest woda zawsze odpowie nam, że jak to jaka? Ciepła! Nie wierzmy kulce. Załóżmy jej ponczo i dajmy drożdżówę. Bankowo będzie głodna.

 

i-nabaiji-ponczo-kapielowe-zebro-baby-turkusowy

Higiena

Na koniec gadżety ekstremalnie tanie i ekstremalnie praktyczne. Nic tak bardzo nie przyda nam się na plaży przy małym pieluszkowiczu, jak woreczki na brudne pieluchy. Szczególnie, jeżeli kosz na śmieci jest tylko przy wyjściu, a my oczywiście w poszukiwaniu spokoju jesteśmy od tego wyjścia spory kawałek. Dla dziecka starszego (zresztą chyba dla każdego) przydadzą się również antybakteryjne chusteczki, które pomogą nam uniknąć przedostania się do buzi wraz z jedzeniem wszelkiego rodzaju syfów z plażowego piasku. Motheratorka approved!

1. (13)

A wy co najchętniej zabierzecie ze sobą na wakacje? Pewnikiem pół domu, tak jak ja!

We wpisie zawarte są linki afiliacyjne.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




5 prostych powodów dlaczego tata jest zawsze fajniejszy od mamy

Untitled design (43)

Jutro dzień ojca i podczas gdy ojciec mojego dziecka dywaguje na temat dylematów, które gnębią współczesnego fathera, ja postanowiłam ugryźć temat z innej strony. Z jakiegoś powodu naszego synka ogarnia głupawka właśnie wtedy, kiedy jego tata jest obok. Jakaś niewidzialna siła sprawia, że to tata jest podziwiany i uwielbiany, że to z nim spędzanie czasu jest na miarę złota. Co u licha jest ze mną nie tak, że ten nieszczęsny tatuś jest zawsze fajniejszy?! No, może nie zawsze… Ale ku mojemu ubolewaniu dość często.

1. Tata gra w piłkę jak dziecko

Czy widzieliście kiedyś w jaki sposób ojcowie grają w piłkę ze swoimi synami? Jak się rzucają, kiwają, robią zwody mając przy tym doskonały ubaw? Czy widzieliście kiedyś jakąś mamę, która robiłaby to w tak nieskrępowany sposób? Mama zawsze albo boi się, że jej klapek spadnie, albo że jej spódnicę podwieje. Tata w grze w piłkę z powrotem staje się w 100% dzieckiem, czym zaskarbia sobie totalnie względy młodego adepta futbolu. Z mamą fajnie jest pójść na huśtawkę (chociaż to tata buja wyżej!) lub na spacer, ale na boisku zwycięzcą jest zawsze pater familias.

2. Tata ogląda bajki jak dziecko

Wiecie, jaką bajkę ogląda moje dziecko w ramach dobranocki? Taką, która podoba się tacie! To tata stwierdza, że Masza jest fajna, a Peppa nudna, że Tomek i przyjaciele nie dorasta do pięt bajce Stacyjkowo, a Kot Prot na wszystko odpowie w lot znacznie lepiej niż Kucyki Pony. A bajki długometrażowe? Kiedy okazało się, że Ignaś skupia już na nich swoją uwagę, jego tata zaczął wybierać swoje co lepsze kąski, które oglądał jeszcze zanim pierworodny pojawił się na świecie. I to nie mama przebiera nogami w miejscu, żeby na wszystkich premierach filmów animowanych siedzieć w pierwszym rzędzie…

3. Tata majsterkuje jak dorosły

Jedyna rzecz, którą tata najlepiej robi po dorosłemu, jest majsterkowanie. Zaczęło się od niewinnego pokazywania zawartości skrzynki na  narzędzia, a teraz już razem przykręcają śruby śrubokrętem, skręcają meble i naprawiają co potrzeba. I nie ma lipy! Każdy musi mieć swoje narzędzie i każdego praca się tak samo liczy i naprawdę nie jestem w stanie stwierdzić, który jest bardziej skupiony i zaangażowany w to, co robi. Tutaj nie ma szans, mama nawet nie ma co stawać do konkurencji. Jest przegrana na starcie.

4. Tata jest wyluzowany jak dziecko

To tata zawsze mówi mamie: odpuść, wyluzuj. To on jest czynnikiem, który sprawia, że my, matki, powstrzymujemy się przed założeniem i tak już ubranemu na cebulkę brzdącowi jeszcze jednej warstwy ubrań. To tata częściej pozwala buszować po kuchni i w szufladach. To on pozwala się bez skrępowania pobrudzić, wejść w błoto lub w kałużę, wspiąć się samodzielnie na najwyższe drabinki (podczas gdy mama gdzieś na boku po cichu dostaje w tym czasie kolejnego zawału…), podrzuca wysoko w powietrze i robi takie akrobacje, że aż dech zapiera. Czy mamie brakuje kreatywności? Chyba nie o to chodzi. Ktoś w tym wszystkim musi w końcu zachowywać się jak osoba pełnoletnia!

23145_podrzucanie-dziecka

5. Tata jest spontaniczny jak dziecko

W większości przypadków to nie mama ma spontaniczne pomysły. To tata, niczym duże dziecko, w tej samej chwili coś wymyśla i po chwili to realizuje. Szybki wypad na miasto o 18:00? Czemu nie! Nieplanowany wyjazd za miasto? Bierzemy trzy pieluchy i t-shirt na zmianę i już nas nie ma! Mama zbyt wiele by chciała przemyśleć, zbyt wiele spakować i w rezultacie przespałaby moment. Doprawdy, bezsensowna strata czasu.

Widzicie tę dziwną zależność? W czterech przypadkach na pięć dominuje dziecięca natura taty. A do kogo innego dziecko będzie naturalnie lgnąć, jak nie do drugiego dziecka? No proste. Ale czasem tata jest też dorosły i to jest w nim jeszcze fajniejsze. A przy tym okazuje tyle miłości, cierpliwości i wsparcia, że nie da się go nie lubić. I mama wymięka, ale też musi się do tego przyznać: jest w stanie znieść tę porażkę. No niech już będzie.




Co gryzie współczesnego ojca?

DSCN3787

Są takie chwile w życiu ojca, gdy nachodzą go iście ojcowskie myśli, ocierające się wręcz czasami o refleksje natury etyczno-moralno-folozoficzno-wychowaczej. Jako że zbliża się Dzień Ojca, zasiadłem z fajką w ulubionym fotelu i wodząc wzrokiem po kolekcji jelenich poroży zamierzyłem się wypłynąć na głębię ojcowskich rozważań. Na szczęście zamierzyć się nie oznacza od razu gdzieś tam płynąć. Młodemu ojcu wystarczy, że się zamierzy, ledwo nogi zamoczy na płyciźnie ojcowskich dylematów, a już ma wyzwanie.

 

Ojciec-porywacz

Jako że większość ojców to faceci, a faceci lubią wyzwania, bywa, że ojciec rzuci się na głęboką wodę i postanowi sam wybrać się z maluchem w miejsce publiczne. Osobiście taki napad bohaterstwa miałem kilka wieczorów temu, kiedy przypadł mi w udziale zaszczyt nabycia drogą kupna kilku strategicznych produktów do domu. Postanowiłem, że zabiorę potomka ze sobą. Typowy męski wypad, pod pachą sześciopak, jakaś popitka, coś na ząb i panienki (czyt. zgrzewka wody mineralnej, mleko modyfikowane, jajko niespodzianka, ekspedientki rozanielone nielatem). Wychodzimy na pewniaka, a tu małego nagle łapie tęsknica i woła na cały głos „mama, mama!”, a po chwili „baba, baba!”. Ani pierwszej, ani dwóch pozostałych nie ma. No ewidentnie go opuściły, a jak faceta opuszczają naraz trzy kobiety jego życia, to się smuci. A że mój syn jest prawdziwym facetem, to łez się nie wstydzi (po prawdzie nie wstydzi się nawet usmarkać z rozpaczy, ale to tylko dowodzi skali jego męskości). Ludki z boku popatrują i co widzą? Jakiś brodaty typ taszczy zapłakanego maluszka wołającego bliskich. Zastanawiam się wtedy ilu obserwatorów sceny roi sobie: Chyba porywacz. Bogdan patrz – no ten tam. Porywacz. No jak nic ci mówię! Uprowadził dzieciątko, które desperacko wzywa bliskich. Jakby był jego ojcem, to by mu dziecko tak płakało? Porwie i sprzeda na organy. Bogdan, weź rzesz dzwoń na policję.

 

Ojciec cioci

Czekam dnia kiedy będę musiał udowadniać ojcostwo na jakimś parkingu. Na razie wprawkę w temacie daje żłobek/przedszkole, które legitymują ojców, którzy dość sporadycznie odbierają swoje pociechy. I to jest ok.

– Dzień dobry, ja po tego i tego.

– A dzień dobry, poproszę dowodzik, bo jeszcze nie wszystkich kojarzę z pierwszej grupy.

– A nie ma problemu, proszę.

Ąę ę… elegancja, maniery, super. Ubieram wiec sobie maluszka, pytam jak tam minął dzionek. (- Tata) Czy rysował sobie, czy jadł ładnie. (- Tata, no halo tata). Czy fajnie się bawił z dziećmi, czy chce po drodze do domu zajść na huśtawkę? Jednak za plecami cały czas jakiś irytujący głos powtarza tata i tata. Słyszę, że to nie dziecko, ale jakaś dorosła baba, wiec się odwracam…

No tata, wreszcie, wołam i wołam… no, tata, podpisz jeszcze listę – oznajmia mi rozbrajająco opiekunka ze żłobka wręczając papier i długopis. Jeśli rozmiar zdziwienia można by zmierzyć, to mój był wówczas niemierzalny. A więc to do mnie było?! Równie dobrze pani opiekunka mogłaby robić pompki na jednaj ręce – byłbym nie bardziej zaskoczony. Co to za obyczaj? Kobieta, która mogłaby być moją matką, mówi do mnie tata weź. Ja rozumiem, że człowiek pracujący w tak szkodliwych warunkach jak żłobek nie może nie odnieść uszczerbku na zdrowiu, ale nosz taka nie taka mać, co ja mam na takie dictum odpowiedź? Jasne córciu, gdzie mam podpisać!? Czy też: tak już podpisuje, niech ciocia poczeka!? Czy tak wypada odpowiedzieć? Brzmiałoby to nieco gburowato, z drugiej jednak strony, większym chyba chamstwem odpowiadać per pani, komuś kto mówi ci „tato”? Przysłuchawszy się chwilę otoczeniu stwierdziłem, że to specyfika języka cioć, ale to niczego nie wyjaśnia. Po dłuższej analizie problemu doszedłem do wniosku, że taka przedszkolanka jest jak zakonnica lub ksiądz. Dlaczego? Do pracy w żłobku/przedszkolu nie każdy się nadaje. Żeby się tym zająć trzeba czuć powołanie (i to chyba aż od Stwórcy). Zatem panie żłobianki nie pracują, one pełnią posługę bliźnim. I tak jak ksiądz mówi do innych „synu, córko” tak, żłobianka używa zwrotu „tato, mamo”. Problem tylko w tym, że to nadal nie wyjaśnia jak się do nich zwracać, bo per analogia do „proszę księdza”, należałoby im mówić „proszę siostry”. Ale siostra nie mówi do brata „tato”…

Ojciec on board

Jak głosi stare porzekadło: pożyczyć samochód ciężej niż dziewczynę. Fakt, że ma to ścisły związek z tym jaki jest samochód i jaka dziewczyna, ale mniejsza o to. Rzecz w tym, że dla wielu facetów samochód to nie tylko środek transportu, lecz wychuchany, pokryty lakierem powód do dumy i radości. Wraz z przeobrażeniem auta w pojazd rodzinny powód do radości słabnie, bo jak tu czerpać radość jak za głową trwa albo jazgot, albo jeszcze gorzej – uczta. A dziecięce uczty samochodowe kończą się tym, że samochód przestaje też być dumą właściciela. Sytuacja taka: teren zabudowany, korek, albo nie, lepiej, pusta 3-pasmówka, ojciec toczy się jak trzeba 60 km/h – w końcu wiezie malucha; za jego plecami trwa w najlepsze impreza zasiadana, coś jakby małe przyjęcie, a w zasadzie biesiada z najlepszymi gatunkami chrupek i biszkopcików w menu suto zakrapianym soczkami i musikami.  Jak pokazał niejeden mecz piłkarski, kiedy jedni się bawią, inni liczą straty, i tak jest i teraz. Ojciec ma tylko jeden dylemat: zapierać, oddać do prania, czy jeszcze poczekać?

Pozdrawiam,

Piotr Rogala




To wszystko dla Ciebie!

Untitled design (35)

Cześć, usiądź wygodnie i uważnie przeczytaj, bo mam Ci do powiedzenia coś ważnego. Dziś po raz pierwszy odważyłam się napisać wprost do Ciebie, mojego czytelnika. To Ty jesteś tu najważniejszy, dlatego już najwyższa pora, żeby wyraźnie to podkreślić. Wszystko, co tu tworzę, tworzę dla Ciebie. Żeby miło Ci się czytało, żebyś miał z tego korzyść, żebyś tu wracał z przyjemnością.

Początki

Początki wbrew pozorom nie były trudne, najtrudniejsze było wymyślenie oryginalnej i chwytliwej nazwy. Zastanawiałam się nad nią dobre pół roku, myślałam o nazwach w stylu „Mamy cośtam” lub „Mamowe cośtam”. W końcu skapitulowałam, bo nie byłam w stanie sama siebie do nich przekonać. Któregoś dnia mój wspaniały mąż ze smykałką językową wymyślił mi moją Motheratorkę i następnego dnia blog już istniał. Stałam się Motheratorką, a ona mną.

Nie spodziewałam się i nie zakładałam tego, że w ciągu niecałego roku wszystko tak ładnie się rozwinie. Że będziesz tu wracać, czytać moje teksty i niejednokrotnie mówić mi, że czytam w Twoich myślach, że masz tak samo, że to dobrze, że nie boję się poruszać trudnych tematów. Takie informacje od Ciebie sprawiają mi dużą przyjemność i dają ogromną motywację do dalszej pracy, więc proszę, jeśli tylko masz ochotę – nie bój się do mnie napisać, powiedzieć mi co myślisz, podpowiedzieć ciekawych tematów. Czekam na Twoje wiadomości i komentarze!

Zmiany

Jeśli jesteś ze mną dłużej to wiesz, że niedawno blog przeszedł ogromną zmianę wizualną. Zmienił się szablon i logo, a to wszystko po to, żebyśmy oboje, Ty i ja, czuli się tutaj lepiej. Teraz jest dużo bardziej przejrzyście, dużo przyjemniej i dużo bardziej profesjonalnie. Tę metamorfozę przygotował dla mnie Jakub Kędziora, z którym przez kilka tygodni wspólnie wymyślałam całą identyfikację wizualną. Co to daje Tobie? Łatwiej mnie teraz kojarzysz, kiedy widzisz na facebooku moje charakterystyczne M z serduszkiem, a tu na blogu możesz sprawnie i wygodnie się poruszać. Mam nadzieję, że ułatwia Ci to dotarcie do wielu ciekawych wpisów.

Wpisy

Zatrzymajmy się na chwilę przy wpisach, bo to największa część mojej pracy. To, co widzisz na blogu, to jej efekt. Chcę tworzyć wartościowe treści dobrej jakości, więc proces ich powstawania jest często bardzo długi. Zaczyna się w mojej głowie, potem często urywki zdań i całe fragmenty lądują w notatniku w telefonie czasami na przestrzeni kilku dni, a czasem nawet miesięcy. Na koniec siadam przy komputerze, często późną nocą i łączę wszystko w całość, którą Ci potem przekazuję. Staram się pisać jak najwięcej i jak najczęściej, bo wiem, że na to czekasz. Staram się odpowiadać na Twoje komentarze i wiadomości, bo wiem, że tego potrzebujesz. Jeżeli czasami zapomnę – daj mi wtedy kopa i wybacz,  bo czasu mam jak na lekarstwo. Pewnie wiesz, że jestem mamą pracującą na etacie, więc liczę na Twoją wyrozumiałość.

Hejt

Praktycznie go tu nie ma i w tym miejscu chciałabym Ci za to bardzo podziękować. Widzę, że mój czytelnik to osoba, która nie traci czasu na coś, co nie ma sensu, a jednocześnie ma ochotę stworzyć tu ze mną sympatyczną atmosferę i otwarty dialog. To niesamowite! Jednocześnie chcę, żebyś wiedział, że jestem otwarta na krytykę, jeśli tylko jest ona konstruktywna. Powiedz mi: Hej, wydaje mi się, że to i to jest nie tak, może zrobisz to w taki sposób? Nie mów mi tylko co Ci się nie podoba, ale poradź też, jak mogłabym to zmienić. Takie uwagi są dla mnie naprawdę bardzo cenne.

Obecność

Zaczynałam od niczego. Pierwszymi moimi czytelnikami była rodzina i znajomi, a dzisiaj na fanpage’u i instagramie w sumie jest ze mną 7000 osób! Każda z tych osób ma dla mnie olbrzymią wartość, bo to ona przychodzi tu czytać to, co dla niej piszę. Chciałabym każdą z tych osób w jakiś sposób zobaczyć, to moje największe marzenie. Największym sukcesem byłoby 7000 komentarzy, ale wiem, że nie zawsze Ci się chce, że nie masz czasu, że może boisz się odezwać. Nie obawiaj się tego, bo bez Ciebie to wszystko jest bez sensu, to Ty sprawiasz, że mi się chce. Jeśli nie wiesz co napisać, możesz po prostu dać znać: Hej, jestem tu! Dobrze piszesz, rób tak dalej!.

Facebook

To trudny temat, bo wiem, że nie każdy mój post do Ciebie dociera. Czasem więc płacę za post sponsorowany, żebyś mógł go zobaczyć. Pewnie nie wiesz, że facebook obcina zasięgi i nie wyświetla wszystkim wszystkiego, bo zresztą kto by chciał to widzieć. Ale możemy sobie nawzajem pomóc – jeżeli będziesz klikać „lubię to” pod moimi postami, jeżeli będziesz je udostępniać tak, aby widzieli je również Twoi znajomi, facebook częściej będzie Ci je pokazywał, bo uzna, że są dla Ciebie interesujące. A skoro tu ze mną jesteś, to chyba znaczy, że są, prawda?

Przyszłość

Bardzo dużo robię w kierunku rozwoju blogowego. Jeżdżę na warsztaty, spotkania i konferencje blogowe, których nie opisuję tu na blogu, bo wiem, że dla Ciebie liczy się ich efekt, a nie przebieg. Razem ze zmianą wyglądu bloga przeniosłam się z platformy blogger na wordpressa, co bardzo ułatwia mi pracę na blogu. Nie jestem mistrzem fotografii i grafiki, ale staram się, żeby w tym względzie również było tu estetycznie. Mam nadzieję, że to widzisz?

Co nas czeka dalej? Ja nie zamierzam przestać pisać, bo mimo że wkładam w bloga ogrom pracy i wysiłku, a często robię to po godzinach i w nocy, to daje mi on mnóstwo satysfakcji. Mam nadzieję, że zostaniesz tu ze mną jak najdłużej. Jeżeli dzięki temu wpisowi zjawiłeś się tu po raz pierwszy, też super! Rozejrzyj się tu, przeczytaj kilka moich wpisów i daj mi znać, czy Ci się podoba. Będzie mi bardzo miło.

Dziękuję!

To nie jest dużo. Odezwij się do mnie czasem, skomentuj, polub, udostępnij. Co wolisz. Każdy Twój gest pokaże mi, że jesteś. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne! Dziękuję Ci za to wszystko z całego serca. To przyjemność pisać dla Ciebie i widzieć Twoją reakcję. Nie zawsze jest łatwo, ale kiedy widzę, że poświęcasz swój czas, żeby czytać to, co dla mnie jest takie istotne, lepiej mi na sercu.

Usiądź więc wygodnie, rozgość się u mnie i rozejrzyj. To co, porozmawiamy?