1

Matka jedynaka – egoistyczna lambadziara!

matka jedynaka

Uważa się powszechnie, że dziecko musi mieć rodzeństwo. Co więcej – rodzeństwo to jest i dla rodziców, i dla dziecka błogosławieństwem. W dzieciństwie jest towarzyszem zabaw, w dorosłym życiu wsparciem. Drugie dziecko to w przyszłości większa szansa na wnuki. Z drugim dzieckiem w domu jest weselej, śmieszniej, radośniej. Im więcej, tym lepiej.

Zauważyliście w tym wstępie pewną zależność?

Powszechnie głoszone opinie na temat posiadania rodzeństwa nie biorą pod uwagę ani tego, że sytuacja ta może mieć jakieś minusy, ani tym bardziej tego, jak się z tym czują rodzice. Nie pokazują, że według badań kobiety posiadające jedno dziecko są szczęśliwsze, bo, uwaga, szokujące info: nie każdy chce mieć więcej niż jedno dziecko. Co więcej, na pewno wgniecie was w fotel wiadomość, że istnieją takie ewenementy ludzkie, które dzieci nie chcą mieć W OGÓLE! I nie mają. I dobrze im się z tym żyje. Szok i niedowierzanie, co?

Egoistyczna lambadziara – ja, matka jedynaka

Jestem jedynaczką, która przez całe dzieciństwo chciała mieć rodzeństwo. I mimo że niczego mi nie brakowało, nie odczuwałam nigdy żadnych większych problemów, a moje życie toczyło się mniej lub bardziej spokojnym trybem, ta samotność była w nie po prostu wpisana.

Czy moi rodzice skrzywdzili mnie czyniąc ze mnie jedynaczkę? Czy samotne dzieciństwo było dla mnie niewyobrażalną torturą? Nie, było dla mnie normalnością. A dziś jako osoba dorosła widzę bardzo wiele plusów tej sytuacji, a wśród nich tak bardzo egoistyczny fakt, że niczym nie musiałam się dzielić i nikt mi nic nie zabierał.

Oczywiście, że ludzie posiadający rodzeństwo zawsze próbowali mi wmówić, że w moim życiu czegoś brakuje. Zapominali jednak o tym, że człowiekowi nie może brakować czegoś, czego nigdy nie miał ani nie doświadczył.

Dziś ja sama jestem matką jedynaka.

To ja wysłuchuję komentarzy otoczenia i niewygodnych pytań o to, kiedy drugie. Mimo że moje dziecko wcale o to nie pyta ani nie prosi, a wspólnie z mężem coraz częściej dochodzimy do wniosku, że układ 2+1 jest dla nas układem idealnym, bardzo wygodnym, wręcz optymalnym. Mimo że prawdopodobnie kwestie zdrowotne stanęłyby nam na drodze do realizacji takich planów.

A jednak w oczach znajomych, rodziny, a najbardziej chyba, nie wiedzieć, kuźwa, dlaczego, obcych ludzi, rodzice jedynaków zawsze naznaczeni są jakąś stygmą. Dlaczego wiecznie wytyka się nas palcami? Dlaczego wiecznie uważa się, że jesteśmy niepełni? Że nie jesteśmy rodziną? Że co my wiemy o wychowaniu, bo przecież mamy tylko jedno dziecko!

Moje życie jest moje i mam je tylko jedno.

Mając jedno dziecko nie muszę się martwić, że nie stać mnie będzie na podróże czy wykończenie domu. Mogę się rozwijać, mieć czas na zainteresowania i pasje, edukację, nawet czas na nie robienie niczego. Nie jestem ciągle zmęczona wieczną gonitwą i dzieleniem mojej uwagi na milion różnych wątków.

Nie muszę się zastanawiać, czy będzie mnie stać, żeby sfinansować mojemu dziecku super wakacje, zajęcia dodatkowe, tenisa, angielski, czy nawet studia za granicą. Nigdy nie jestem zmuszona dzielić. Nie słyszę nigdy pod moim dachem zdania „Mamo, to nie fair!… A on ma lepiej!” i nie muszę się zastanawiać, czy sprawiedliwie dzielę moją uwagę i uczucia.

Nie planowałam tego.

Chciałam mieć dwójkę dzieci, a w przypływie szaleństwa nawet trójkę. Ale inaczej planuje się posiadanie potomstwa, kiedy się go nie ma. A kiedy przychodzi prawdziwe życie, kiedy to pierwsze dziecko pojawia się na świecie, a wraz z nim cała ta okołodziecięca rzeczywistość, depresja poporodowa i różne inne atrakcje, nagle priorytety się zmieniają. Dla mnie macierzyństwo było na samym początku zbyt intensywnym przeżyciem, abym z pełną świadomością weszła w nie ponownie. Może stało się tak, bo weszłam w nie za szybko? Może odebrałam je tak, bo sama byłam wychowana w małej rodzinie? Dzisiaj nie ma to już znaczenia.

Znaczenie ma to, że próbuję wychować moje dziecko najlepiej jak umiem, na dobrego, przyzwoitego człowieka. Tak samo jak rodzice, którzy mają dwójkę i więcej dzieci. I jestem pewna, że wyjdzie mi to tak samo dobrze.

Uczę moje dziecko, żeby umiało się dzielić, żeby umiało spędzać czas z kolegami, uczę go wartości ciężkiej pracy, chwalę za dobre zachowania i zwracam uwagę na niepożądane. Tak samo jak rodzice, którzy mają dwójkę i więcej dzieci.

Nie krzywdzę mojego dziecka czyniąc z niego jedynaka

Bycie jedynakiem nie jest dla niego niewyobrażalną torturą. Moja decyzja o nie posiadaniu większej ilości dzieci nie uczyni z niego zwyrodnialca. Czy z jednym dzieckiem, czy z większą ich ilością, wciąż jestem całkiem racjonalną osobą. I nadal robię co w mojej mocy, żeby wychować mojego syna na przyzwoitą istotę ludzką.

Czy jest rozpieszczony? Nienawidzę tego słowa, ale owszem, jest i trudno, żeby nie był. Ma do tego pełne prawo. Nie dostaje wszystkiego na zawołanie, ale daję mu takie życie, jakie tylko jestem w stanie mu zapewnić, ciężko na to pracując. I gdyby miał rodzeństwo, dążyłabym do tego samego.

Dlaczego? Bo mogę i mnie na to stać. Rozpieszczam go, a jednocześnie przekazuję mu najlepsze możliwe wartości w taki sam sposób, w jaki moi rodzice przekazywali je mnie.

Bo koniec końców każdy z nas, rodziców jedynaków i rodziców kilkorga dzieci, robi to samo: wypruwamy sobie flaki, żeby robić to jak najlepiej.

I popatrzcie: ja, jedynaczka, egoistyczna lambadziara, wyszłam „na ludzi”. I moje dziecko też wyjdzie.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością! A jeśli spodobał Ci się ten wpis, to polub mój fanpage: KLIK. Będzie mi bardzo miło!


Przeczytaj też:

7 komentarzy, których nie chce usłyszeć rodzić jedynaka

Kiedy jedynaczka rodzi dziecko




7 komentarzy, których nie chce usłyszeć rodzic jedynaka

stocksnap_d3src48tzw

Rodzicami jedynaka można być z wielu powodów. Jedni świadomie podejmują decyzję o tym, że nie będą mieć więcej dzieci. U innych okazuje się to niemożliwe. Zdarza się też, że nie nadchodzi dobry moment, a czas, jak wiadomo, nie stoi w miejscu. Jak by na to nie patrzeć, rodzice jedynaków zawsze będą krytycznie oceniani przez otoczenie, bo każdemu będzie się wydawać, że ewidentnie coś zrobili nie tak. Przecież ich dziecko nie ma rodzeństwa!

Dziś, z perspektywy i doświadczenia matki jedynaka, przygotowałam skrupulatnie zapisywane komentarze, na dźwięk których włos mi się na głowie jeży i mam ochotę po prostu wyjść z pomieszczenia. Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie wam do głowy powiedzieć je rodzicom jedynaka, proszę: ugryźcie się w język.

Ależ on jest rozpieszczony!

Prawda jest taka, że co by rodzice jedynaka robili, żeby tego uniknąć, nigdy w 100% nie dadzą rady wyeliminować syndromu jednego wychuchanego dziecka. Jednak z tego, co mi wiadomo, wkładają bardzo dużo siły i energii w to, żeby w jak największym stopniu tego rozpieszczenia uniknąć. Z drugiej strony ma ono też swoje pozytywne aspekty, bo badania pokazują, że takie dzieci w dorosłym życiu są pewne siebie i swoich możliwości, a nawet dłużej żyją. Całkiem nieźle, jak na rozpieszczonych maminsynków.

Nie wiesz nic o rodzicielstwie jeżeli masz tylko jedno dziecko!

Być może nie zmagam się z takimi samymi problemami jak mama dwójki lub trójki dzieci, ale to nie odbiera mi prawa do bycia rodzicem w pełnym tego słowa znaczeniu. Tak samo jak inni rodzice przechodzę przez wszystkie stadia ciąży, okresu noworodkowego i niemowlęcego, a potem przez kolejne bunty. To, że przechodzę przez nie jeden raz nie sprawia, że jestem matką, której czegokolwiek brakuje.

Bycie rodzicem jedynaka to egoizm!

To jedna z rzeczy, którą w głębi ducha przyznaje każdy rodzic jedynaka, ale powiedzenie mu tego w twarz zaboli go w sposób okrutny. Jasne, posiadanie jednego dziecka jest bardzo wygodne. Jest mniej wydatków, mniej wysiłków związanych z wożeniem do szkoły i na zajęcia dodatkowe, można się skoncentrować na wychowaniu i rozwoju tylko tej jednej osoby, nie trzeba dzielić swojej uwagi i miłości. Ale ze względu na to, że rodzice jedynaków nie zawsze są nimi z wyboru, w tym momencie również lepiej zamilknąć niż powiedzieć o jedno słowo za dużo.

Przecież on jest taki samotny!

Jakby wyrzutów sumienia było jeszcze za mało, dochodzi jeszcze i to. Po pierwsze „sam” i „samotny” to dwie różne rzeczy i warto tę różnicę wziąć pod uwagę. Po drugie w czasach, kiedy pod ręką mamy kluby malucha, place zabaw, żłobki, przedszkola, szkoły i multum zajęć dodatkowych, dziecko zwyczajnie nie ma czasu czuć się osamotnione. Pewnie, posiadanie rodzeństwa ma masę zalet, w tym właśnie towarzystwo do zabawy i wspólnego brojenia, ale gdy go brakuje, jest bardzo dużo możliwości, aby zastąpić ten brak innymi aktywnościami.

Z jednym dzieckiem jest tak łatwo!

Mój ulubiony komentarz. Tak samo trudno i tak samo łatwo może być z jednym dzieckiem, z dwójką i trójką. Zdarzają się dzieci bardzo grzeczne i ciche, które nie wchodzą nam na głowę, a zdarzają się hiper wymagające high need babies, i nie mamy na to wpływu. Czasami jedno dziecko daje rodzicom popalić tak, jakby było tych dzieci nie wiadomo jak dużo, a czasami to rodzice nie czują się na siłach, żeby podjąć się wychowania kolejnego dziecka, bez względu na charakter pierwszego dziecka. „Łatwo” to w przypadku dzieci pojęcie naprawdę względne.

To kiedy drugie???

To pytanie z gatunku zadawanych przy okazji serdecznych życzeń na wigilii „No i żebyś w tym roku kogoś poznała!” składanych singielce i pytania „To kiedy ślub?” zadanego osobie, która od miesiąca jest w związku. Nie wiem, kiedy drugie. Może za chwilę, może kiedyś, a może nigdy. Życie układa się tak różnie, że akurat na to pytanie chyba nikt nie zna odpowiedzi, no chyba, że ma dar jasnowidzenia.

A co, jeśli nie będzie miał dzieci i nie zostaniesz babcią?

Równie dobrze mogę mieć trójkę dzieci, z których jedno zostanie księdzem, drugie będzie bezpłodne, a trzecie nigdy nie pozna partnera, z którym mogłoby się związać i mieć dzieci. I też nie zostanę babcią. A może to jedno dziecko, które mam, będzie miało trójkę lub czwórkę dzieci? Nie warto się tym przejmować, ale i nie warto zadawać rodzicom jedynaków takiego pytania, bo, jak widać, wszystko jest możliwe.

Traktujmy rodziców jedynaków normalnie, jak każdych innych rodziców. Bo przecież właśnie nimi są.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!


Przeczytaj też:

Kiedy jedynaczka rodzi dziecko

Kiedy jedynaczka rodzi dziecko

10 rodzajów matek, które ZAWSZE mają lepiej

10 rodzajów matek, które ZAWSZE mają lepiej




Kiedy jedynaczka rodzi dziecko

DSCN6146

Jedynak to bardzo trudny gatunek człowiek i skomplikowana sprawa. Z jednej strony mówi się o nim, że jest egoistą, że jako dziecko niczym się nie dzieli i myśli tylko o sobie, a jako dorosły często z trudnością odnajduje się w związkach i w sytuacjach, w których trzeba ustąpić pola innym, bywa egocentryczny i zadufany.

Z drugiej jednak strony jedynak to pierwsze, jedyne i ostatnie dziecko swoich rodziców, dopieszczone (często też rozpieszczone), wychuchane, zadbane. Nie doświadcza trudów rywalizacji, kompleksów związanych z porównywaniem, jest w dorosłym życiu dobrym przywódcą, ambitnym i pewnym siebie. Jak każdy typ człowieka – ma swoje wady i zalety. Jedynaków można kochać lub nienawidzić i bardzo często na pierwszy rzut oka widać, że właśnie jedynakami są.

Sama też jestem jedynaczką.

Ubolewam nad tym, nie jestem z tego zadowolona ani dumna, jednak poza haha-hihi żarcikami, że może gdzieś w świecie pęta się gdzieś jakieś moje nieodkryte jeszcze starsze rodzeństwo, bo kto wie, gdzie tam tata hulał w swojej burzliwej młodości, niewiele dało się z tym zrobić.

Ostatnio, przy okazji jednego z najpopularniejszych, jak się potem okazało, tekstów na moim blogu o tym, co muszę zrobić zanim będę mieć drugie dziecko dowiedziałam się, że mam problemy typowe dla jedynaka. A i owszem, trudno, żebym miała inne. Nigdy tego nie ukrywałam, bo choćbym nie wiem jak z tym walczyła, całkiem sporo jest we mnie tych jedynaczych cech. Dziś jednak, poza rozważaniami nad ogólną naturą jedynactwa, chciałabym się zastanowić jak to jest, kiedy jedynaczka rodzi dziecko, bo jak każda relacja w życiu jedynaka, ta także naznaczona jest typowymi dla niego bardzo nieidealnymi cechami.

A więc po pierwsze, jak w każdej dziedzinie, tak i w relacjach z dzieckiem…

…moje jest moje.

Lubię, kiedy moje rzeczy należą do mnie, kiedy nikt innych ich nie rusza i nie używa. Całe życie to, co sobie gdzieś położyłam, leżało tam dopóki tego nie wzięłam. Moich kosmetyków używałam tylko ja, moje ubrania nosiłam tylko ja, moimi zabawkami bawiłam się tylko ja. Nie do końca więc z łatwością przychodzi mi pogodzenie się z faktem, że od kiedy mam dziecko nic tak naprawdę do końca nie należy do mnie, nic nie ma swojego miejsca i nigdy nie wiem kiedy dany przedmiot, który trzymam w ręku, tak bardzo spodoba się mojemu pierworodnemu, że zapragnie on w tej właśnie sekundzie mieć go w swojej łapce. Najgorzej jest bodaj w kuchni, kiedy nagle upragnioną zabawką staje się garnek, w którym właśnie miałam gotować lub łyżka, którą właśnie miałam mieszać. A co się z jedzeniem wiąże…

…oddanie ostatniego, najsmaczniejszego kęsa dziecku staje się aktem najwyższego i najczystszego przejawu miłości macierzyńskiej.

Nie wiem, czy to typowa cecha jedynaka, ale jedzeniem również średnio lubię się dzielić. Oczywiście tym na moim talerzu, bo tym własnoręcznie ugotowanym w gigantycznych ilościach z radością obdzielę pół sąsiedztwa i znajomych. Co za tym idzie, moja pierwsza duża kłótnia z moim przyszłym wówczas mężem była właśnie o jedzenie. Strasznie się z tego teraz śmieję, ale musiało minąć kilka ładnych lat od tamtego momentu, żebyśmy znowu zamówili coś na spółkę, do podziału na pół.

Z moim dzieckiem dzielę się wszystkim, oddam mu każdy kęs, choćbym sama skręcała się z głodu. Ale oznacza to tylko jedno: że jest to miłość absolutna, bezwarunkowa i ponad wszelkie moje ograniczenia.

Mój czas należy do mnie.

To kolejny mój jedynaczy nawyk. Muszę mieć co jakiś czas trochę czasu tylko dla siebie, bo inaczej się uduszę. To może być wyjście z koleżanką, mały wyjazd, jakaś rozrywka tylko dla mnie, wizyta u kosmetyczki lub u fryzjera. Mam męża i dziecko, mam rodzinę, a jednak ten czas, który poświęcam sama sobie, który jest moją własną przyjemnością i moją świętością, jest mi niezbędny do równowagi psychicznej i normalnego funkcjonowania w codziennym życiu. Czerpię radość z zabaw z synkiem, ze wspólnych wyjść i atrakcji, ale uważam i zawsze podkreślam, że tęsknota w małych dawkach jest bardzo zdrowa.

Rzadko słucham rad.

Całe życie słyszałam od różnych ludzi, że robię po swojemu, że jeszcze się przekonam, że powinnam zrobić jak mi radzą. Chcę, żeby raz na zawsze było jasne: nie lubię rad. Dobrych, złych, żadnych. Lubię zrobić po swojemu i przekonać się, czy mam rację. Czasem oczywiście jej nie mam, ale dopiero przekonawszy się o tym rozważam inne rozwiązania. To samo dotyczy wychowania mojego dziecka. Pół biedy, kiedy rady daje mi rodzina i znajomi. Jednak kiedy robi to obca osoba na ulicy, cała się jeżę i szybko uciekam. Sama – owszem – daję rady i uważam, że są jedyne słuszne. Ale to tylko kolejny znak, że jestem typową jedynaczką.

Dużo rozmawiam…

…sama ze sobą. Robię to wszędzie: w biurze, na ulicy, w domu. Nie patrzę jak reagują na to inni ludzie, bo pewnie najchętniej zapakowaliby mnie w kaftan bezpieczeństwa. Ale na urlopie macierzyńskim, w ciągu długich, samotnych dni, kiedy małe to-to leżące na macie edukacyjnej nie bardzo mogło być partnerem do dyskusji, była to bardzo przydatna umiejętność. No i, jak to mówią, czasem trzeba sobie porozmawiać z kimś inteligentnym. Żarcik!

Przelewam.

Brak rodzeństwa sprawił, że jako jedynaczka mam w sobie masę uczuć, które potrzebuję ulokować w kimś, na kim teraz i w przyszłości będę mogła polegać, kto będzie moją podporą i moim elementem wszechświata, który sprawi, że z dnia na dzień będę miała dla kogo żyć. Takimi osobami są w moim życiu mąż i rodzice, takim osobnikiem jest też moje dziecko. Przelewam na nie masę uczuć, która kumuluje się szczególnie gdy go nie widzę, gdy za nim tęsknię, kiedy zdaję sobie sprawę, że mimo tych wszystkich opisanych powyżej trudności, które stawia przede mną bycie jedynaczką, nie wyobrażam już sobie jak to jest nie dzielić swojego życia, czasu i rzeczy z tą małą częścią mnie, którą sama (no, nie do końca sama) stworzyłam.

Nie jestem idealna. Codziennie walczę ze swoimi słabościami, ze swoimi wadami, które staram się obracać w pozytywy. Ale nade wszystko, chociaż tak często, ku swojemu ubolewaniu, stawiam na pierwszym miejscu siebie i swoje potrzeby, miłość, szczęście i radość chcę dzielić z moim dzieckiem. Więc chyba nie jest jeszcze ze mną aż tak źle?