1

Państwowy żłobek – syf i patologia???

Chyba wszyscy rodzice w Polsce mają świadomość jak ciężko jest dostać się do państwowego żłobka. Chyba każda mama pragnąca wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim wie, co to znaczy martwić się, czy uda się zapewnić dziecku dobrą opiekę na czas jej nieobecności. O żłobkach państwowych krążą różne opinie i ja już swoją po części wyraziłam (link do wpisu o prawdach i mitach nt. żłobków), natomiast dziś chciałabym jasno i wyraźnie powiedzieć:

Nie wyobrażam sobie dla mojego dziecka lepszej opieki niż państwowy żłobek.

Kiedy okazało się, że mój jedynak dostał się do żłobka mimo powszechnie panującej opinii, że jedynacy w żłobkach państwowych nie mają szans, uważałam, że złapałam pana Boga za nogi. Nie stać nas było z mężem na żłobek prywatny (kliknięcie w link przeniesie was do wpisu Ani na temat jej doświadczeń ze żłobkiem prywatnym), który w naszej okolicy kosztował w granicach 1400 – 1700 zł za miesiąc bez względu na frekwencję, ani tym bardziej na nianię, której wynagrodzenie kalkulowaliśmy na minimum 2000 zł. Są to koszty, które nawet, jeżeli małżeństwo zarabia więcej niż średnią krajową, ale ma na przykład do spłaty kredyt za mieszkanie, są po prostu niewyobrażalne.

Oczywiście, że miałam pełno obaw, które starałam się studzić czytając opinie w internecie. Przestraszyłam się trochę, kiedy zobaczyłam sam żłobek, do którego się dostaliśmy, bo wyglądał trochę jak relikt PRL-u (w tej chwili trwa tam już remont). Stary budynek, wykładziny PCV, stylistyka sprzed kilkudziesięciu lat. Ale pierwsze wrażenie szybko zostało przyćmione przez zatrudniony tam personel, przez wszystkie zasady i reguły przedstawione rodzicom na pierwszym spotkaniu oraz przez przypadkowo spotkaną panią z Sanepidu kontrolującą tenże żłobek. Pani powiedziała, że gdyby miała oddać swoje dziecko do żłobka, to właśnie do tego, ze względu na panującą tam czystość i dbałość o jakość jedzenia. W żłobku nie podawano parówek, a dwa razy w tygodniu był wyrabiany własnej produkcji ser, co absolutnie podbiło moje serce.

Jakie było moje dziecko w państwowym żłobku?

Zadbane.

Przez półtora roku, kiedy Ignaś chodził do żłobka, miał swoje lepsze i gorsze okresy adaptacyjne. Wiadomo, jak ciężko jest wyjaśnić półtorarocznemu – dwuletniemu dziecku co się dzieje, dlaczego tu zostaje, dlaczego nie będzie z nim mamy. Jednak moje dziecko zawsze było przez ciocię przytulone, otoczone troską i uwagą. Co było dla mnie ważne, zawsze wychodziło ze żłobka zadowolone i z uśmiechem na ustach, mimo wielu trudnych poranków z płaczem i rozżaleniem. Widziałam po nim, że jest mu tam autentycznie dobrze.

Czyste.

Żłobkowe ciocie cały czas przypominały rodzicom o zostawianiu w szafce dwóch zmian czystych ubrań dla dziecka. Faktycznie, moje dziecko nigdy nie wychodziło ze żłobka brudne. Ignaś nigdy nie wychodził do mnie z napompowaną pieluchą. Nawet kiedy ciocie widziały już, że po niego jesteśmy, prosiły, żeby chwilę zaczekać, bo trwa zmiana pieluszki. Zwracały uwagę na wszelkie zmiany na ciele, problemy skórne i inne sprawy, które nas jako rodziców mogły zaniepokoić.

Zdrowe.

Były choroby, była masa chorób z glutem, kaszlem i antybiotykiem. Pierwsze pół roku chodzenia do żłobka wyglądało u nas tak, jak wszędzie: tydzień w żłobku, dwa – trzy tygodnie w domu. Było ciężko, ale wiedziałam, że to naturalna reakcja na wejście w grupę rówieśników. Jednak poza tego typu chorobami i przeziębieniami moje dziecko nie przyniosło do domu nic. Nie było ani ospy, ani rotawirusa, ani owsików, ani żadnych innych pasożytów. Żłobek wymagał od rodziców dzieci nieobecnych ponad pięć dni zaświadczenia od lekarza o stanie zdrowia dziecka. Nie przyjmował ani dzieci bez zaświadczenia, ani z wyraźnymi objawami choroby.

Najedzone.

Oczywiście, że pierwszym, o co moje dziecko prosiło po wyjściu ze żłobka, było coś do jedzenia. Tak ma do dzisiaj, nawet już w przedszkolu, jako trzyipółlatek. Ale wiem, że moje dziecko posiłki zjadało w żłobku w całości nieprzymuszane do tego. Wiem też, że mu smakowało, a dodatkowo, kiedy była taka potrzeba, miał dostosowaną do siebie dietę bez laktozy i glutenu.

Boli mnie, kiedy niesłusznie oskarża się państwowe żłobki o to, że są siedliskiem zarazy, syfu i patologii. Kiedy przenosząc dziecko do przedszkola płakałam żegnając się ze żłobkowymi ciociami, usłyszałam od nich: „Pani nie płacze. Wie pani, że jemu lepiej niż u nas nigdzie nie będzie.”. I było w tym bardzo wiele prawdy. To właśnie państwowy żłobek zapewnił mojemu dziecku najlepszą opiekę, serce i troskę, jaką mogłam sobie wymarzyć. I nie pozwolę powiedzieć na takie żłobki złego słowa.




Nagość rodziców przy dziecku i całowanie go w usta – gdzie i jak wyznaczyć granice?

nagość rodziców przy dziecku

Zanim urodziło się moje dziecko, zastanawiałam się czasem jak to będzie, kiedy będę musiała się przy nim przebrać, pójść do toalety lub pod prysznic. Rozważałam takie wrażliwe kwestie jak na przykład to, czy będę je całować w usta, czy będziemy brać razem kąpiele. A kiedy już maluch był na świecie okazało się, że w zasadzie to nie ma już czasu, żeby się nad tym zastanawiać.

Oczywiście, przy noworodku czy niemowlaku nie było mowy o jakiejkolwiek świadomości. Życie toczyło się w zasadzie tak samo jak wcześniej, swoim naturalnym rytmem, bez większych zmian przyzwyczajeń w tym zakresie. Trochę (przepraszam za porównanie) jak przy piesku lub kotku.

Jednak wraz z wiekiem i rozwojem mojego dziecka zaczęłam zadawać sobie więcej pytań w tym temacie. Bo, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że (zwłaszcza, kiedy mieszka się w niewielkim mieszkaniu) to nie jest kwestia tego CZY dziecko zobaczy Cię nago, tylko tego ile razy i jak często. To samo dotyczy całowania dziecka w usta. Możemy się starać dawać buzi w czoło, w policzek, w głowę. Jednak w końcu przychodzi taki dzień, że buźka dziecka celuje prosto w Twoje usta. Możesz próbować się odwracać lub zasłaniać. Tylko po co?

Czy jest to kwestia płci?

Czy tata może być nago tylko przy synku, a mama tylko przy córce? Czy mamy robić aferę i w podskokach uciekać, kiedy maluch w odwrotnej konfiguracji płci wparuje nam do pokoju czy łazienki zastając nas bez ubrań? Nie jestem o tym przekonana. Jednak czy celowe paradowanie w negliżu ma jakikolwiek sens? Kiedy 44-letnia matka przyznała się do tego, że chodzi nago przy swoich nastoletnich synach, przez sieć przetoczyła się duża dyskusja. Stoję w niej po stronie argumentów, że była to jednak przesada i że granice nalezy wyznaczyć dużo wcześniej, w granicach zdrowego rozsądku i strefy komfortu – naszej i dziecka.

Nagość nie jest niczym złym.

Niewinnemu, będącemu niczym biała kartka do zapisania dziecku nie kojarzy się ona z seksualnością. Jeżeli my nie zrobimy z niej większego zagadnienia, dla dziecka też będzie czymś naturalnym. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, jak my, jako dorośli, jako rodzice się z tym czujemy. Czy nie mamy problemu z pokazaniem dziecku naszego ciała. A z drugiej strony niesamowicie ważne jest to, jak czuje się z tym nasze dziecko. Oczywiste jest, że nasza nagość nie wyrządzi mu krzywdy, nie wywoła w nim traumy. Jednak kiedy to ono zacznie dawać nam znaki, że czuje się z tym niekomfortowo, powinniśmy je zaakceptować.

Dziecko może się wstydzić powiedzieć nam, że nie chce być przy nas nago.

Warto je obserwować i przywiązywać baczną uwagę do jego zachowań w tym względzie. I kiedy zauważymy wyraźne znaki zażenowania lub kiedy wyraźnie nam powie „Wstydzę się” lub „Mamo, ubierz się!”, powinniśmy uszanować granice, które w ten sposób nam wyznacza.

A co z całowaniem w usta?

Tak naprawdę sprawa jest podobna. Bliskość jest dla dziecka okazywaniem uczuć, jest to całkowicie naturalne. Sama się o tym przekonałam, chociaż przed urodzeniem dziecka nie mogłam sobie tego wyobrazić. Pewnego dnia po prostu moje dziecko dało mi buzi w usta, a ja stwierdziłam, że głupotą byłoby zakazywanie mu tego. Jest to dla mnie słodkie i urocze, nie robię z tego wielkiego halo i przestanę to robić w momencie, kiedy moje dziecko samo przestanie wychodzić z taką inicjatywą.

Musimy nauczyć nasze dziecko wyznaczania granic wobec osób postronnych.

Zarówno maluch, jak i starszak powinien wiedzieć, że są rzeczy, które robimy tylko w domu, a nie w miejscach publicznych i na które mogą sobie wobec niego pozwolić tylko rodzice. Zgodnie z własnymi przekonaniami możemy mu powiedzieć, że nie rozbieramy się przy kolegach i przy gościach, na ulicy i w innych miejscach publicznych. Że jego ciało należy tylko do niego, a w wyjątkowych sytuacjach takich jak mycie dotykać go mogą tylko rodzice lub, za ich pozwoleniem, lekarz lub inna osoba, która aktualnie się nim opiekuje (np. dziadkowie). To ważne, aby dziecko było świadome swojej intymności i prawa do prywatności. Chyba nie muszę mówić dlaczego, wszyscy to rozumiemy.

Oczywiście, w pewnym momencie pojawi się ciekawość dziecka.

Co zrobić z trudnymi pytaniami? Odpowiadać na nie w sposób prosty, nie wdawać się w szczegóły. Przykład: Skąd się biorą dzieci? Z brzuszka od mamy. Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem, rodzice mówili mi, że dwoje ludzi musi się kochać, żeby pojawiło się dziecko. Nie okłamali mnie. Ja w swojej dziecięcej głowie uznałam, że chodzi o takie bardzo mocne uczucie między nimi i nie wnikałam w szczegóły. Dziecko akceptuje naszą odpowiedź taką, jaka ona jest. Starajmy się więc tłumaczyć intymne kwestie w sposób możliwie ograniczony, z czasem dopiero wyjaśniając kolejne niezbędne aspekty.

Zbyt zamknięte podejście do nagości i intymności może być dla nas i dziecka szkodliwe. Może mu pokazać, że nagość jest czymś złym, a przecież tak nie jest. Zachowajmy umiar, naturalność i normalność, pozwalając dziecku na wyznaczenie własnych granic i sami wyznaczajmy własne, pamiętając o tym, że mamy przed sobą drugiego człowieka, którego uczymy świata od podstaw.




Rozpieszczanie pod kontrolą – jak oszczędzać, żeby nie ucierpiało na tym dziecko?

jak oszczędzać przy dziecku

Oszczędzanie w przypadku posiadania dziecka bardzo często rodzi u rodziców poczucie winy. Czy rzeczywiście rezygnacja z zakupu kolejnej zabawki jest jednoznaczna z cierpieniem malucha? Zdecydowanie nie! O wiele większą krzywdę można mu wyrządzić przesadnym rozpieszczaniem. Pytanie tylko – jak znaleźć złoty środek?

Od czego i jak zacząć rodzinne oszczędzanie?

Oszczędzanie to niewątpliwie słaba strona Polaków. Jak pokazują statystyki, oszczędzamy stosunkowo niewiele i bardzo nieregularnie. A wiedza o tym, jak z domowego budżetu wygospodarować pieniądze na dowolny cel potrafi czasem ułatwić życie i uniknąć niepotrzebnych stresów.

Od czego więc zacząć oszczędzanie? Odpowiedź nie jest prosta, bo jak wiadomo sukces zawsze stanowi wypadkową wielu różnych czynników.

Niewątpliwie konieczne jest uświadomienie sobie samej potrzeby oszczędzania. Odraczanie konsumpcji to doskonały sposób na zabezpieczenie się na wypadek nagłej utraty zatrudnienia, choroby czy innego wydarzenia, które zmusi nas do rezygnacji z pracy zarobkowej. Tzw. poduszka bezpieczeństwa, a więc środki pozwalające na przeżycie kilku miesięcy bez uzyskiwania dochodów, gwarantuje utrzymanie płynności finansowej, daje poczucie bezpieczeństwa oraz korzystnie wpływa na poziom pewności siebie. Co więcej, dysponując takim zabezpieczeniem znacznie łatwiej podjąć decyzję o zmianie pracy czy uruchomieniu własnej działalności gospodarczej.

Oszczędzanie to również doskonały sposób na realizację marzeń, wymagających zaangażowania większych środków, budowanie kapitału na spokojne życie po emeryturze czy sfinansowanie edukacji dzieci.

A kiedy już uświadomimy sobie, że oszczędzanie jest koniecznością, warto zatroszczyć się o właściwe planowanie. Pierwszym krokiem powinno być gruntowne przeanalizowanie domowego budżetu – zarówno strony przychodowej, jak i kosztowej. Mając świadomość tego, jak duże są nasze dochody, stałe wydatki i jak kształtują się poszczególne grupy kosztów zmiennych (np. żywność, rozrywka, odzież itd.), nieporównywalnie prościej będzie nam planować i identyfikować obszary, które można optymalizować. By sukcesem zakończyć misję pt. „rodzinne oszczędzanie” warto wyznaczyć sobie konkretny cel i działać zgodnie z opracowanym planem. Systematyczność w połączeniu z determinacją to dwa podstawowe czynniki sukcesu.

Jak rozpieszczać dziecko z głową?

Pojawienie się dziecka na świecie to niewątpliwie ogromna radość, ale również spore wydatki. Część jest uzasadniona, jednak wielu rodziców ma tendencję do rozpieszczania swoich pociech. Bo przecież każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej – próbuje przychylić mu nieba i zapewnić wszystko, co najlepsze. Niestety, takie działanie często prowadzi do przekroczenia cienkiej granicy pomiędzy rozsądnym kupowaniem a przesadnym rozpieszczaniem.

Jak tego uniknąć? Sposobów jest kilka. Warto przede wszystkim otwarcie rozmawiać z dzieckiem o pieniądzach. Im szybciej dziecko pozna wartość pieniądza oraz różnicę między „chcę” a „potrzebuję”, tym lepiej. Konieczna jest otwartość w kwestiach finansowych oraz dawanie dziecku dobrego przykładu.

Każdy maluch musi wiedzieć, że pieniądze stanowią pochodną pracy, obowiązki domowe są czymś naturalnym, a dawanie daje znacznie większą przyjemność niż branie. Krzewienie takich wartości w młodym człowieku powoli na wychowanie malucha, który nie będzie egoistą czy leniwym egocentrykiem, ale szczęśliwym człowiekiem gotowym do bezinteresownej pomocy. Co więcej, łatwiej będzie mu racjonalnie gospodarować posiadanymi środkami.

Innym powodem rozpieszczania dzieci jest brak asertywności rodziców. Maluch musi wiedzieć, że w życiu nie zawsze dostaje się to, co chce. Im wcześniej zostanie mu to uświadomione, tym łatwiej będzie uniknąć dramatycznych scen rozpaczy w sklepie zabawkowym czy ze słodyczami. Ułatwi mu to też wejście w dorosłość i odnalezienie się w realnym życiu. Odmawianiu zakupu kolejnej zabawki czy gry absolutnie nie powinno towarzyszyć poczucie winy – raczej poczucie przekazywania maluchowi ważnych wartości.

Bardzo istotne jest ponadto wspólne spędzanie czasu z dzieckiem i uczestniczenie w jego rozwoju. Z jednej strony okazujemy mu w ten sposób miłość i stajemy się jego mentorem, zaś z drugiej unikamy rozpaczliwych prób zwrócenia na siebie uwagi rodziców. To właśnie nadmierna koncentracja na pracy i rzeczach materialnych bardzo często stanowi powód niewłaściwego zachowania naszego dziecka. A zagłuszanie własnego poczucia winy i tęsknoty drogimi prezentami to najgorsza strategia. W dodatku o bardzo krótkim okresie działania…

Najczęstsze błędy popełniane przy oszczędzaniu w rodzinie

Gdzie zatem szukać realnych oszczędności, by jednocześnie nie mieć poczucia, że nasz maluch coś w ten sposób traci? Nim przyjrzymy się bliżej wydatkom o charakterze zmiennym, warto sprawdzić w pierwszej kolejności koszty stałe. Zwykle dają one stosunkowo duże pole do manewru. O czym mowa? O rachunkach za media, telefon, Internet, telewizję itd. Konkurencja na rynku jest dziś ogromna, dlatego też zmiana dostawcy może okazać się bardzo korzystna. Nawet stosunkowo niewielkie oszczędności w skali miesiąca, mogą w ujęciu rocznym złożyć się na pokaźną sumę.

Kolejny istotny obszar stanowią wszelkiego rodzaju produkty finansowe. By przejść do fazy oszczędzania, konieczne jest uprzednie uporanie się ze wszelkimi zobowiązaniami. Rzeczywiste oprocentowanie kredytów czy pożyczek jest przynajmniej kilkukrotnie większe aniżeli oprocentowanie netto najkorzystniejszych lokat. Warto zatem w pierwszej kolejności pozbyć się wszelkich zobowiązań (począwszy od najbardziej kosztownego), a dopiero później zacząć myśleć o oszczędzaniu. Spore spustoszenie w portfelu mogą stanowić także kosztowne rachunki bankowe oraz wydane do nich karty. Zmiana banku może nie tylko wyeliminować niepotrzebne koszty, ale również pozwolić na wypracowanie niewielkiego bonusu. Promocji bankowych jest dziś naprawdę wiele, więc i im warto się przyjrzeć.

A z jakich wydatków związanych z dzieckiem zrezygnować? Zamiast kupować maluchowi kolejną zabawkę, grę komputerową czy elektroniczny gadżet, warto zarazić go jakąś pasją, od najmłodszych lat skłaniać do aktywności fizycznej i wspólnie spędzać czas, oddając się kreatywnym rozrywkom, które nie pociągają za sobą żadnych wydatków. Wspólne gotowanie, naprawa domowych sprzętów, praca w przydomowym ogrodzie czy rodzinne wyjście na basen lub do parku bardzo często gwarantuje większą frajdę aniżeli nowa gra czy zabawka.

Autorem wpisu gościnnego jest Jakub Górecki, ekonomista z pasji i wykształcenia. Na co dzień redaktor bloga o oszczędzaniu MySaver.




10 rzeczy, na które mam wywalone jako matka

matka ma wywalone

Jako rodzice nieustannie za czymś pędzimy, nieustannie się czymś martwimy, mało śpimy, nie dojadamy, pijemy kawę odgrzewaną w mikrofali po pięć razy. Kiedy urodziło się moje dziecko, martwiłam się o wszystko. O to jak je i ile je. O to, czy mu ciepło. O to, czy mu zimno. O to, co inni powiedzą i jak ja się wtedy zachowam.

Po kilku latach bycia matką wiem dziś, że najlepszą umiejętność, jaką dało mi doświadczenie macierzyństwa, jest to, że umiem mieć wywalone. A im na więcej rzeczy matka ma wywalone, tym jej z tym lepiej.

1. Jedzenie

Mój trzylatek waży 12,5 kg. Taka jego uroda, ale chwilę mi zajęło, żeby to zrozumieć. Dbam o jego zdrowie i odporność, ale są rzeczy, na które po prostu muszę mieć wywalone, bo oszaleję. Raz, że nie dam rady raczyć go 24 godziny na dobę eko-sreko jedzonkiem z rodzimych upraw bez oprysków itp. itd. Mam ograniczone możliwości, a z drugiej strony nie jestem też eko-maniaczką. Kupuję to, do czego mam dostęp i wszyscy jakoś na tym żyjemy. Dwa, że nie postawiłam sobie za cel mojego życia, że moje dziecko nie będzie jadło słodyczy.

Na Boga, jest tylko dzieckiem, niech ma z tego dzieciństwa jakieś przyjemności. I trzy, że od jakiegoś czasu olewam to, czy i ile moje dziecko zje. Są dni, że wsuwa jak odkurzacz wszystko, co stoi lub leży na jego drodze, a są dni, że zje trzy kęsy i mówi mi, że jest najedzony. Ok synu, wierzę Ci. I nie zamierzam się tym stresować. Przeżyłam dzieciństwo na naleśnikach ze śmietaną z cukrem i plackach ziemniaczanych, i popatrz. Żyję i mam się świetnie.

2. Dziecięca rozmiarówka

Do pewnego momentu miałam w imieniu mojego dziecka kompleksy, że ma np. dwa lata, a nosi ubrania opisane na metce jako półtora roku albo mniej. W pewnym momencie zrozumiałam, że wyznacznikiem jego rozwoju nie jest numerek na metce, który zresztą zależy od firmy produkcyjnej, ale to, że ja i lekarze widzimy, że wszystko jest w porządku. A rozmiarówka? W tej chwili w szufladach mojego dziecka są trzy różne, często inne na spodniach, a inne na bluzkach. Ale czasem nawet nie wiem jakie, bo panicz każe odcinać wszystkie metki, bo go drażnią. I tyle z mojego zmartwienia.

3. Nieskazitelnie błyszczące mieszkanko

Nie jestem pedantką, bardzo daleko mi do tego. Ale najlepsza rzecz, jaką dało mi macierzyństwo, to to, że mogę sobie wybaczyć bałagan. Lustra i okna oblepione małymi łapkami. Zabawki powciskane dosłownie we wszystkie kąty domu. Kuchnia, której czasami ze zmęczenia nie udaje się wieczorem sprzątnąć. Przepełniony kosz na brudy, nieumyta łazienka, nieodkurzona podłoga. Czasami nie ma czasu, czasami siły i energii, a czasami niczego nie ma, bo wszystko już opadło. Nic na to nie poradzę. Posprzątam jutro. Albo i nie.

4. Idealne macierzyństwo w internecie

O to wściekałam się zawsze najbardziej. O te idealne obrazki, słodko śpiące dzidziusie na Instagramie obłożone kwiatkami, serduszkami i czym tam jeszcze popadnie. O białe wnętrza, słodko-pierdzące sceny z życia mamusi z dzidziusiem. A potem dowiedziałam się (a przecież to od początku było takie oczywiste!), że te słodkie dzidziusie tak samo urządzają sceny histerii, tak samo potrafią zawartość pieluchy przenieść poza nią, tak samo potrafią przenieść swoich rodziców na wyższy poziom świadomości pokazujący mu, że cierpliwość jednak nie jest z gumy. Nie ma ideałów. A na te pozorne ideały mam wywalone.

5. Ilość bajek oglądanych przez moje dziecko

Identyczna sytuacja jak z jedzeniem. Są dni, że bajek w naszym domu praktycznie nie ma, bo albo nie ma na nie czasu, albo ochoty, albo po prostu o nich zapominamy. A są takie sytuacje, że puścimy kilka lub kilkanaście. Żeby chwilę dłużej pospać, żeby mieć chwilę spokoju szykując się do pracy, żeby złagodzić zły nastrój, żeby zabić nudę. Oczywiście, że staramy się dbać o jakość tych bajek, ale zdarza się też, że zostaje puszczony niezrozumiały dla mnie totalnie Spiderman jeżdżący różnymi pojazdami lub czyjeś ręce otwierające jajka z niespodzianką. Zero wartości, ale widać i tak czasem musi być. Czy to mi ujmuje jako matce? Nie. I tego się trzymajmy.

6. Bycie oazą spokoju

Nie jestem cierpliwa i już raczej nie będę. Granice mojej cierpliwości z każdym rokiem mojego macierzyństwa rozciągają się, ale nadal istnieją. Pogodziłam się już z tym, że nie jestem kwiatem na tafli jeziora i ostoją łagodności. Uparty trzylatek potrafi doprowadzić mnie do stanu wrzenia w tyle sekund, ile ma lat i chapeau bas przed rodzicami, którym korek nigdy nie piszczy jak na czajniku, kiedy na przykład stoją w obliczu zaproponowania dziedzicowi dziesięciu różnych butelek i kubków do picia, z których każdy jest zły, a brak tego wyimaginowanego jedynego powoduje smutek, żal i złość na obliczu nielata.

7. Planowanie dziecku czasu co do minuty

Lubię planować, ale przy dziecku nauczyłam się, że każdy plan może w ostatniej chwili nie wypalić. Może też się zdarzyć, że po prostu nie będzie nam się chciało tego planu zrealizować. Przerost ambicji, przerost formy nad treścią wcale nie jest konieczny do dobrego wychowania dziecka. Możemy się ponudzić i to jest dobre. Możemy obejrzeć bajkę (patrz punkt 5) i to też jest dobre. Nie musimy non stop wychodzić na wystawy, do teatru, na place zabaw, nie musimy ciągle organizować zajęć typu arts & crafts, puzzle czy planszówki. Możemy pojeździć samochodami po podłodze albo pokręcić pluszaki na obrotowym krześle taty. I to też jest super.

8. Higiena za wszelką cenę

Są dni, kiedy moje dziecko nie ma ochoty na kąpiel, albo odmawia umycia zębów. Czy musi to robić za wszelką cenę? Czy rozchoruje się od tego, jeśli raz czy dwa tego nie zrobi? Nie jestem typem matki, która okrakiem siada swojemu dziecku na brzuchu, na siłę rozdziawia mu otwór gębowy, i z widmem czarnych spróchniałych słupków zamiast zębów przed oczami szoruje dzieciakowi zębiska przy dźwiękach ryku i szarpaniny. A widziałam już takie sceny na żywo, wierzcie mi. True story. Dlatego raz na jakiś czas mam wywalone na higienę mojego dziecka, bo wiem, że żadne z nas na tym nie ucierpi.

9. Sposoby wychowawcze innych rodziców

Tuż po porodzie pytałam wszystkich znajomych rodziców o ich sposoby na dosłownie wszystko. Przejmowałam się tym, czy ja tak będę umieć. Martwiłam się, kiedy moje zdanie było inne. A teraz? Róbta co chceta. Wy wychowujecie swoje dziecko, ja wychowuję swoje. Mi nic do tego, jak wy to robicie i wam nic do tego, jak ja to robię. Każdy będzie zbierał owoce swoich plonów. A o ileż łatwiej nam się będzie żyło jak olejemy nawzajem swoje „świetne” rady.

10. Porównywanie

Czy już łapie w rączkę? Czy już się obraca? Czy już się przekręca? Czy już siada, pełza, raczkuje, chodzi, mówi?… Bo moje tak! A moje nie! I co mnie to do jasnej Anielki obchodzi?! Moją największą bolączką od urodzenia dziecka przez długi czas było porównywanie go do rówieśników i do tego, co czytałam we wspaniałych poradnikach. Dużo czasu mi zajęło żeby zrozumieć, że ma swoje własne tempo rozwoju, że na wszystko przychodzi czas i że prędzej czy później wszystkiego się nauczy. Obserwowałam to już u niego wielokrotnie i dziś na wszelkie porównania mam wywalone. I szkoda mi na nie czasu.

Więc jeśli tak jak ja macie wywalone albo jesteście pilnymi uczennicami i powoli nabywacie tę bezcenną umiejętność, to przybijcie piątki. A ja ze swojej strony mam nadzieję, że ta lista będzie rosnąć. Na to jedno nie mam wywalone.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Jak sobie radzić z upartym dzieckiem – 7 metod

jak sobie radzić z upartym dzieckiem

Wyobraźcie sobie taką sytuację. Jest poranek, jak zwykle wszyscy się szykujemy do pracy i do przedszkola, panuje ogólny spokój, ład i porządek. I nagle okazuje się, że ten spokój, ład i porządek to tylko pozory, bo nasze dziecko postanawia koniecznie, ale to KONIECZNIE, że odetniemy mu serduszko od pluszowego misia. A my mu tego odmawiamy.

Brzmi jak początek dobrego horroru? Być może są takie dzieci, które odmowę przyjmują lekkim fochem, chwilą niezadowolenia, może nawet krótkim płaczem. Ale nie moje. Moje dziecko, odkąd tylko wyjrzało na świat na porodówce szpitala położniczego na Żelaznej w Warszawie, śmiało można nazwać dzieckiem upartym.

W sytuacji, kiedy mojemu dziecku tłumaczy się, że miś należy do taty, bo jest pierwszym prezentem, jaki dostał od mamy, że rodzice bardzo go lubią i nie chcą go ciąć, ogólnie kiedy przedstawia mu się wszystkie argumenty świata przemawiające za tym, żeby jednak misia ocalić, owoż dziecko przestaje być mądrym, rozumnym chłopczykiem. Zamienia się w totalnie rozhisteryzowaną małą kupkę nieszczęścia, której zadośćuczynić można jedynie robiąc to, co sobie akurat wymyśliła.

I powiem wam tak:

Bycie upartym dorosłym to jedno. Ale bycie upartym rodzicem mającym uparte dziecko to jak wojna dwóch przeciwległych światów, jak zderzenie meteorytów, jak wybuch supernowej. Totalny chaos i zniszczenie.

Uparte dziecko nie dopuszcza do siebie istnienia słowa „nie”, nie akceptuje swoich błędów albo ma z tym ogromny problem. Nie rozumie, co zrobiło źle, a dyskusje i starcia z nim nigdy nie trwają krótko. Najgorsze w tym wszystkim jest, że taki mały uparciuch będzie obstawał przy swoim do upadłego. A na koniec nikt, ani on, ani rodzic, nie będzie pamiętał, o co tak naprawdę poszło.

Uparte dziecko to też bardzo inteligentne dziecko. Można przy nim zapomnieć o metodach typu „karny jeżyk” na tyle minut, ile ma lat, bo po upływie tych minut na pewno nie nastąpi ukorzenie się i szybkie „przepraszam”. Nie wspominając już nawet o etyczności tych metod.

Między bajki można też włożyć odwracanie jego uwagi czy zmianę tematu, bo nie da się go w ten sposób oszukać. Będzie brnąć w swoim zacietrzewieniu bardzo długo i wytrwale, wbrew argumentom i logice, wbrew wszystkiemu.

Ale istnieją metody, które pomagają nad tym zapanować. To metody, które sama staram się i uczę się stosować, a przede wszystkim widzę, że działają. Zwłaszcza kiedy o nich pamiętam.

1. Wybieram kiedy i CZY warto walczyć

Uparty rodzic, taki jak ja, myśli sobie: jeżeli się poddam, lub jeżeli ustąpię mojemu dziecku, niczego go nie nauczę. I to jest prawda, chyba każdy przyzna mi rację. Ale prawdą jest też, że mając uparte dziecko dobrze jest odpuszczać, kiedy przysłowiowa gra nie jest warta świeczki. Nie warto kruszyć kopii o drobne sprawy, małe rzeczy, które nie mają znaczenia. W ten sposób można oszczędzić sobie i dziecku wielu sytuacji stresowych z wielogodzinnym płaczem i szarpaniną.

2. Ustalam rzeczy, które absolutnie nie podlegają negocjacji

Wiadomo, ciężko jest podjąć decyzję w jedną lub drugą stronę o to, czy upieranie się dziecka na odcięcie kawałka pluszowego misia ma sens, czy nie. Ale są kwestie, które dyskusji nie podlegają. Są nimi między innymi grzeczność i aspekty bezpieczeństwa. Jeżeli dziecko zaczyna kopać, bić, odzywać się w nieładny sposób i bez szacunku. Jeżeli nie chce przeprosić, nie ma w tych kwestiach kompromisu. To samo dotyczy pomysłów dziecka, które mogą być dla niego potencjalnie niebezpieczne w zakresie zdrowia i życia.

3. CIERPLIWOŚĆ I SPOKÓJ

Jestem nie tylko upartym rodzicem. Jestem też rodzicem mało cierpliwym i nerwowym. Dlatego ten punkt wyróżniłam wielkimi literami, żeby sama siebie kopać po tyłku. Utrata cierpliwości przez rodzica w starciu z upartym dzieckiem to najgorsze, co może nam się zdarzyć. Żaden krzyk, żadna kłótnia nie będą naszymi sprzymierzeńcami i tylko oddalą upragniony moment odzyskania spokoju.

4. Upór to część charakteru

To nie cecha, którą łatwo wyplenimy z zachowań naszego dziecka. Dziecko uparte nie jest takie dlatego, że to sobie wymyśliło. Co więcej, upór świadczy o tym, że kiedy dziecko stanie się kiedyś dorosłym, będzie asertywne, będzie mieć silny charakter i cechy przywódcze. Być może już teraz widzicie, jak wasze uparte dziecko potrafi z łatwością narzucić innym dzieciom w co i jak mają się bawić? Nie warto tłamsić tej cechy, bo w ostatecznym rozrachunku, kiedy już (co daj Boże) doczekamy tego wspaniałego momentu, będzie ona procentować.

5. Jasno wyznaczam granice

Jasne reguły to dla upartego dziecka bardzo ważna kwestia. Takie dziecko musi wiedzieć, że konkretne zachowania skutkują konkretnymi konsekwencjami. A najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że to my, dorośli, musimy się tych granic i tych reguł trzymać, pamiętać o nich i, jako ojciec i matka, mówić jednym głosem.

6. Pozwalam na wyciszenie emocji

Kiedyś ktoś mądry powiedział mi, że podczas histerii mózg dziecka „zamyka się”, więc absolutnie nie dociera wtedy do niego to, co mamy mu do powiedzenia. Zabrzmi to okrutnie, ale uparte dziecko warto na kilka chwil zostawić samemu sobie, żeby przeżyło swoje emocje, poznało je i wyciszyło. Jakakolwiek perswazja do obrażonego na cały świat dziecka jest skazana na porażkę.

7. Budująca rozmowa

Ważne jest, jak kończymy stresującą dla obu stron sytuację. Jeżeli według nas dziecko zachowało się źle, powinno przeprosić, ale przede wszystkim powinno wiedzieć za co przeprasza, a często nie będzie już pamiętać. Warto więc przypomnieć mu co było nie tak, dlaczego nie wolno się w dany sposób zachowywać, a nade wszystko należy małego delikwenta utulić i powiedzieć mu, że go kochamy i że wszystko jest już dobrze.

Chcecie wiedzieć jak skończyła się historia z misiem?

Było rano, spieszyłam się do pracy, do której i tak koniec końców spóźniłam się pół godziny. Uległam. Odcięłam serduszko, spełniłam prośbę mojego dziecka mówiąc mu, że robię to tylko dlatego, że musimy już wyjść z domu. To nie było moje zwycięstwo, ani przykład konsekwencji. I wiem, że przede mną jeszcze wiele takich porażek. Ale widzę, że po każdej takiej sytuacji i ja, i mój synek, uczymy się bardzo wiele. Uczymy się siebie nawzajem, poznajemy swoje granice i możliwości. A misie leżą, rzucone w kąt. Oboje wiemy, że nie miało to żadnego znaczenia.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!


Przeczytaj też:

Nie lubię małych dzieci – czy wszystko ze mną w porządku?

10 decyzji, których nie żałuję jako matka




10 powodów dlaczego tak bardzo nie znoszę cudzych dzieci

Nigdy nie lubiłam cudzych dzieci. Patrzyłam na nie na ulicy i napawały mnie odrazą. Kiedy spotykałam dzieci znajomych, unikałam jak ognia kontaktu i rozmowy z nimi. Mówiłam sobie: moje takie nie będzie. Moje będzie inne! No i faktycznie. Jest.

Dziś, mając swoje dziecko, nadal nie lubię cudzych dzieci. Wnerwiają mnie niebotycznie i na ulicy omijam je szerokim łukiem. Za co, zapytacie. Czym mi tak podpadły? Oto kilka poważnych przewinień.

Cudze dzieci nie robią awantur w miejscach publicznych.

Ile razy zdarzyło wam się, że podczas wizyty w sklepie wasze dziecko głośnym krzykiem i płaczem próbowało wam wyjaśnić, że właśnie TA bzdeta jest mu niezbędna do życia, a świadkiem tej sceny była inna mama ze swoim grzecznym aniołkiem, patrząca na was współczującym wzrokiem? Czy tego aniołka w takim momencie da się lubić?

Cudze dzieci zawsze robią to, o co proszą je rodzice.

W szatni w przedszkolu inne dzieci na zawołanie przebierają się, w trzy sekundy są gotowe. Moje dziecko? Musi obejrzeć wszystko dookoła, opowiedzieć mi milion mega ważnych rzeczy, jeszcze to, jeszcze tamto. Już nie wspomnę o tym jak magicznie mój głos przestaje być słyszalny, kiedy proszę o posprzątanie pokoju lub umycie zębów. A cudze dzieci robią to bez mrugnięcia okiem!

Cudze dzieci ładnie jedzą.

Skąd wiem? Obserwuję je w różnych knajpach, w których zdarza nam się bywać. Podczas gdy moje dziecko albo totalnie nie akceptuje zawartości swojego talerza, albo, co gorsza, całe otoczenie jest ciekawsze niż to, że trzeba zjeść, cudze dzieci bez marudzenia zjadają, co mają do zjedzenia, a potem w nagrodę biegną się pobawić.

Cudze dzieci zasypiają gdziekolwiek.

Moje dziecko ma dwa miejsca do spania: własne łóżko i samochód, ewentualnie łóżeczko turystyczne. Mowy nie ma, żeby zasnął na kanapie (zwłaszcza cudzej, poza domem), na obcym łóżku, żeby tak po prostu „padł”. Musi mieć swój rytuał. A cudze dzieci? O, one nie mają najmniejszego problemu z tym, żeby zasnąć gdziekolwiek i jakkolwiek.

Cudze dzieci robią to, przeciwko czemu moje dziecko wiecznie się buntuje.

Kiedy chcą pojeździć rowerkiem, zakładają kask. Kiedy kąpią się w basenie, zakładają kółko i rękawki. Przykładów mogłabym wymieniać bez liku. Cudze dzieci po prostu akceptują, że pewne rzeczy robi się tak i tak. Moje jakimś dziwnym sposobem wiecznie jest z tym wszystkim na bakier.

Cudze dzieci nie oglądają bajek.

Nie wiem jak to się dzieje, ale co nie rozmawiam z innymi rodzicami, wiecznie słyszę, że ich dziecko nie ogląda bajek. Serio?! Jestem ostatnim rodzicem na tej ziemi, którego dziecko ogląda bajki?!!!

Cudze dzieci nie budzą się w nocy i nigdy się nie budziły.

Cudze dzieci po ukończeniu dwóch miesięcy zaczęły przesypiać całe noce, podczas gdy ja budziłam się do swojego po dwadzieścia razy. Zawsze słyszałam od innych rodziców: „To Ty jeszcze wstajesz w nocy? Moje już dawno przesypia!” – no i powiedzcie sami. Czy takie dzieci można lubić?

Cudze dzieci wcześnie zasypiają wieczorem i długo śpią rano.

Moje idzie spać o 20:00 i wstaje o 6:00. Idzie spać o 21:00 i wstaje o 6:00. Idzie spać o 22:00 i o której wstaje? Możecie zgadywać. Cudze dzieci nie tylko dają rodzicom luz i życie wieczorem, ale też dają im się wyspać, zwłaszcza w weekend. Za to nienawidzę je najbardziej.

Cudze dzieci umieją się same bawić.

„Moje dziecko? Jak je posadziłam, tak siedziało i się bawiło!” – nie zliczę, ile razy już to słyszałam. No cóż. Moje dziecko, jak je posadziłam, to nie usiedziało nawet sekundy. A do zabawy w 90% przypadków potrzebowało i potrzebuje towarzystwa. Co poszło nie tak?!

Cudze dzieci szybko się odpieluchowały.

Odpieluchowanie. Temat rzeka. Ileż to ja się nasłuchałam historii o tym, jak półtoraroczne dziecko lub dwulatek zrezygnował z pieluchy, bo rodzic się zaparł i je nauczył. A niech was wszyscy diabli!

Nie znoszę tych małych, idealnych paskudników. Zawsze psują mi humor. Waszych dzieci też nie lubię. No chyba, że chociaż jeden z powyższych punktów was nie dotyczy. To co innego. Wtedy mamy szansę nawet się zaprzyjaźnić!


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!