1

Kiedy wysłać dziecko na pierwszy obóz?

Kiedy wysłać dziecko na pierwszy obóz?

Przychodzi taki moment, że jako rodzice zadajemy sobie dwa pytania: czy moje dziecko jest gotowe na swój pierwszy obóz? Czy JA jestem gotowa na pierwszy obóz mojego dziecka? Dziś spróbuję pomóc wam i sobie odpowiedzieć na oba te pytania. A ponieważ zbliżają się ferie zimowe, chciałabym również pomóc wam w wyborze takiego wyjazdu.

Kiedy wysłać dziecko na pierwszy obóz?

1. Aspekt prawny

Warto mieć świadomość, że zgodnie z prawem polskim dziecko może pojechać na obóz lub kolonie w wieku szkolnym. Czyli musi mieć minimum 6 lat. Dodatkowo organizator ma obowiązek zgłoszenia obozu do Kuratorium Oświaty, włącznie z informacjami o warunkach, w jakich będą mieszkały dzieci, grupach i kadrze kierowniczej obozu.

2. Samodzielność dziecka

Pierwsza i najważniejsza rzecz, to czy dziecko samo zgłasza chęć takiego wyjazdu. Jeśli do tej pory dziecko nie spało nigdy poza domem, bez rodziców – na przykład u dziadków czy kolegów – warto kilka razy dać mu tego doświadczyć. Dziecko powinno móc się oswoić z sytuacją, w której w przypadku braku rodziców będzie umiało poradzić sobie z emocjami takimi jak tęsknota i związany z nią smutek.

Samodzielność dotyczy również praktycznych aspektów życia. Są to między innymi:

  • samodzielne jedzenie
  • ubieranie i przebieranie się
  • samodzielne mycie się
  • zdejmowanie i zakładanie butów
  • dbanie o swoje rzeczy

3. Gotowość dziecka i rodzica

Takie rozstanie to często trudna decyzja zarówno dla dziecka, jak i dla rodzica. To niejednokrotnie pierwsza tak długa rozłąka dla obu stron. O czym więc warto pamiętać biorąc pod uwagę takie okoliczności?

  • aby obóz nie był dłuższy niż 7 dni
  • by ten pierwszy wyjazd był na terenie Polski, mozliwie blisko miejsca zamieszkania
  • by dziecko miało zapewniony stały kontakt z rodzicem
  • aby program był dostosowany do wieku i zainteresowań dziecka
  • o ile to możliwe – aby dziecku towarzyszył znany mu kolega lub koleżanka

W tym ostatnim punkcie ważne jest to o tyle, że również i my, rodzice, możemy się wtedy dzielić niepokojami i wrażeniami ze znajomymi rodzicami.

4. Przygotowanie dziecka do wyjazdu

To, co przede wszystkim należy zrobić przed wyjazdem, to porozmawiać z dzieckiem. Zapytać o oczekiwania, powiedzieć jak będzie wyglądał wyjazd, jaki będzie program, zajęcia. Możemy opowiedzieć kto będzie się tam dzieckiem opiekować i do kogo będzie się mogło zgłaszać z problemami. Zapewnić, że będzie miało kontakt z rodzicami i powiedzieć mu w jaki sposób będzie się mogło z nimi kontaktować.

Warto też porozmawiać o emocjach. Podzielić się sposobami na radzenie sobie z tęsknotą i smutkiem, powiedzieć dziecku ile będzie trwać wyjazd i nauczyć liczyć dni.

5. Plusy samodzielnego wyjazdu

A na koniec kilka plusów takiego samodzielnego wyjazdu. Bo to, że wad paktycznie nie ma, to oczywiste. Dziecko powinno przynajmniej raz w życiu doświadczyć udziału w obozie lub kolonii, bez obecności rodziców, w zupełnie innych niż na co dzień warunkach. A co z tegoe wyniesie?

  • utwierdzi się w samodzielności
  • zbuduje poczucie własnej wartości
  • zdobędzie nowe doświadczenia i przeżycia
  • nowych kolegów i koleżanki
  • nową umiejętność radzenia sobie w nieznanych wcześniej warunkach

Obozy Majery Travel

Partnerem tego wpisu jest organizator obozów Majery Travel – firma od lat organizująca letnie i zimowe kolonie i obozy dla dzieci. Na tegoroczny sezon zimowy w Majery znajdziemy krótkie, 6-dniowe turnusy dla dzieci od 6 do 14 lat.

Obozy są tematyczne, a w ofercie każde dziecko znajdzie coś dla siebie. Na ten moment dostępne są jeszcze miejsca na obozach Influencer Camp, Majery Creator, Majery w Krainie Lodu i Stop Zimowej Nudzie! Poniżej znajdziecie linki do turnusów wraz z krótkimi opisami czego można się na takich wyjazdach spodziewać.

Jak widać zimowy wyjazd to niekoniecznie tylko zjeżdżanie na sankach i nartach. Może być to czas zorganizowany w zupełnie inny, nieszablonowy sposób.

Kiedy wysłać dziecko na pierwszy obóz?

Majery Influencer Camp

to obóz z nauką tworzenia treści na media społecznościowe, uczący kreatywności, poruszania się w sieci i świadomości swojego wizerunku w internecie. To wiedza, której dziecku nie przekaże żadna szkoła, a bez której trudno się w dzisiejszym świecie poruszać. Więcej informacji i szczegółów na temat turnusu znajdziecie tutaj: KLIK.

Kiedy wysłać dziecko na pierwszy obóz?

Majery Creator

to obóz dla wielbicieli klocków Lego i konstruowania. Zajęcia rozwijają wyboraźnię i kreatywność, uczą budowania i programowania robotów, konstruowania zdalnie sterowanych pojazdów i wymyślania własnych projektów i budowli. Więcej informacji i szczegółów na temat turnusu znajdziecie tutaj: KLIK.

Majery w Krainie Lodu

to prawdziwa gratka dla wielbicieli tej kultowej bajki. Uczestników obozu czekają atrakcje takie jak hodowla własnych kryształów, produkcja śniegu czy budowa makiety Lodowego Zamku. Czekają ich również między innymi mroźne doświadczenia przy użyciu suchego lodu czy gry fabularno-terenowe. Więcej informacji i szczegółów na temat turnusu znajdziecie tutaj: KLIK.

Na tym obozie każdy dzień jest inny. Nie ma nudy! Jest więc dzień kolorów, dzień zwierząt, summer time, dzień morski i dzień przyjaźni. Wśród zajęć znaleźć można między innymi malowanie róznymi częściami ciała, tworzenie budowli z piasku w środku imy czy nauka języka migowego. Więcej informacji i szczegółów na temat turnusu znajdziecie tutaj: KLIK.

Mam nadzieję, że mój wpis ułatwi wam podjęcie wspólnej z dzieckiem decyzji o wyjeździe na obóz. A jesli tak, spieszcie się, by móc wyjechać z Majerami, bo miejsca znikają jak gorące bułeczki!


Przeczytaj również: Jesienne zajęcia z dziećmi – 15 inspiracji




Na blogach parentingowych wszystko już było.

Nikt nie czyta blogów. Blogi się kończą. Na blogach parentingowych wszystko już było! – słyszę te wyświechtane frazesy od 2015 roku, w zasadzie odkąd powstała Motheratorka.

Kiedy wkraczałam w świat blogowania, topowych blogerek parentingowych było dosłownie kilka. To był świat, w którym nie mówiło się o cieniach macierzyństwa, nie pokazywało się trudnych momentów. Blogerki pokazywały stylóweczki swoich dzieci, trochę skandynawskich wnętrz i gadżetów. Brakowało tematów trudnych i niewygodnych.

Wystarczy przeczytać wpis Tomka Tomczyka z, nomen omen, 2015 roku:

Dlaczego blogerki parentingowe nie poruszają tematów relacji rodzinnych, także tych trudnych? Dlaczego nigdy nie nakarmią dziecka hamburgerem? Wódeczki nie poleją? W kocyk nie zwiną? Ok, to może zbyt skrajne przykłady, ale jako szczęśliwy ojciec wszystkich swoich nienarodzonych dzieci, nie wytworzyłem w sobie jeszcze tych instynktów, automatycznie, włączających przycisk „stop” w głowie, kiedy chcę powiedzieć coś niepoprawnego o dzieciach.
Wszystkie blogerki parentingowe żyją z przyciskiem stopu w głowie. Która się wychyli, obrywa.

Niewiele by brakowało, a byłabym do nich podobna. Kiedy napisałam mój pierwszy wpis o depresji poporodowej, ze strachu opublikowałam go nie u siebie, lecz u Ani – Nieperfekcyjnej Mamy. Mój mąż mówił mi wtedy: „Nie publikuj takich rzeczy! Odstraszysz czytelniczki zamiast je przyciągnąć!”. A wpis okazał się, jak na tamte czasy, wiralem. Jakiś czas później odważyłam się opublikować go również u siebie i już wiedziałam, że to dobry kierunek.

O czym możecie przeczytać na blogach parentingowych?

Tematy szczepień, karmienia piersią lub butelką, porodu siłami natury lub cesarki, noszenia czapeczki, zakrywania wózka latem – chyba każda matka kiedyś w nie kliknęła. I one się będą cieszyć powodzeniem jak internet długi i szeroki, bo nowych matek przybywa, a każda z nich jest ich złakniona. Sama poruszyłam u siebie większość.

Ale klikalne ever greeny to nie wszystko.

Staram się nie wychodzić z założenia, że pozjadałam wszystkie rozumy tylko dlatego, że mam dziecko. Nikt jeszcze nie wymyślił i nie wymyśli uniwersalnej recepty na wychowanie i macierzyństwo. I to jest chyba podstawa myślenia, jeśli nie chcemy oszaleć w świecie blogów parentingowych. Nade wszystko potrzebny nam tu humor i dystans, bo inaczej wszyscy zginiemy. Od siebie samej zresztą ten dystans zaczynam, zwłaszcza dystans do krytyki. Bo nie każdy rozumie, że wojować to nie ze mną. Ze mną to tylko tęcze, miody i jednorożce.

Ja sama nie czytam innych blogów, a już zwłaszcza parentingowych.

Brzmi to zarozumiale i chamsko, ale powód jest zupełnie innej natury. Jest bardziej prozaiczny, niż wam się wydaje. Po pierwsze rzadko mam na to czas. I chociaż bardzo cenię sobie znajomości z dziewczynami z blogosfery i uważam, że piszą świetnie, to rzadko kiedy do nich zaglądam. Po drugie, co nie mniej ważne, boję się inspiracji i porównań. Nie chcę, nawet podświadomie, pisać tematów, które gdzieś zobaczyłam zamiast tych, które powstają w mojej głowie na podstawie codzienności.

Czy to, co ja piszę, jest inne?

Wy mi powiedzcie! Jeśli o mnie chodzi – nie sądzę. Nigdy tak nie uważałam. Zawsze gdzieś w internecie trafi się coś podobnego, co sprawi, że wcale nie będę wyjątkowa. Ale sami powiedzcie – czy nie jest tak, że często do bloga i jego mediów społecznościowych bardziej przyciąga was osobowość blogera niż jego treści?

Nieraz przywaliłam mocnym tematem jak łysy głową o betoniarkę. Czasem za mocnym, potem zmieniałam zdanie, ale już nic z tym nie zrobię. Poszło w eter, trudno.

Nie było mnie tu prawie dwa lata.

Blokowała mnie myśl, że nikt nie będzie klikał w moje tematy. Nie przeczyta, nie zostawi lajka. Że spadną zasięgi, followersi odejdą, zostanę z tym sama. Że nie znajdę się w rankingu, że nikt mnie nie doceni. Paraliżowały mnie te myśli. Aż dotarłam do momentu, że albo w jedną, albo w drugą. Albo zamykam to wszystko w cholerę, nie płacę za serwer i hosting, usuwam konta na Facebooku i Instagramie, albo pcham w ten wózek dalej. I pomogło mi tylko jedno: zaczęłam mieć w dupie, co myślą ludzie. Piszę tematy, które mi leżą, coraz częściej niezwiązane z macierzyństwem. Bo przecież w życiu nie jestem tylko matką.

Nie moge wiecznie się zastanawiać co napiszą hejterzy, nie przewidzę każdego ich ruchu. I nie zamierzam wiecznie się przejmować, że ktoś gdzieś już kiedyś napisał to, co ja. Pewnie, że napisał. Ale nie był mną, nie myślał tak, jak ja, nie ubrał tego w takie słowa, jak ja.

Mam jedno marzenie.

Chciałabym, żeby moi czytelnicy mówili: Fajnie, że jesteś. Ufam Ci. Dobrze, wiedzieć, że nie tylko ja tak mam!

I chcę, żebyśmy poprawiali sobie nawzajem korony i szanowali swoje poglądy, nawet zupełnie odmienne, zamiast wbijać sobie nawzajem noże w plecy.

Cześć, nazywam się Magda Rogala. Jestem blogerką parentingową. I kocham to, co robię.

P.S. Dlatego zostaw mi pod tym wpisem lajka 😉




Przedszkole – oczekiwania a (smutna) rzeczywistość

jak wybrać przedszkole

Pamiętam jak dziś ten dzień, w którym żegnałam się z paniami w żłobku, do którego chodziło moje dziecko. „Pani Magdo, pani wie, że jemu nigdzie nie będzie lepiej niż tutaj”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam.

To był państwowy żłobek, w którym nie zawsze wszystko było idealnie, ale miałam poczucie bezpieczeństwa. Zdarzyło się raz, że moje dziecko ze żłobka do domu wróciło w dwóch pieluchach, co do dziś traktuję bardziej w kategoriach anegdoty niż zarzutu. Bo podziwiałam ciężką pracę odwalaną tam przez żłobkowe ciocie, którym zwyczajnie się chciało. Chciało im się nakarmić, zorganizować czas, miały ogrom serca i cierpliwości. Serce mi się krajało i miałam łzy w oczach, kiedy dziękowałam im za ten czas, bo udało się szybko znaleźć przedszkole.

Pierwszy rok żłobka: fakty i mity

Państwowy żłobek – syf i patologia???

Przedszkole miałam upatrzone już od dawna.

W idealnym miejscu, ze świetnymi opiniami. I mimo że chciałabym wam dziś opowiedzieć i dać rady jak wybrać przedszkole, to wolę opowiedzieć moją prywatną historię. Prawda jest taka, że nie wybierałam zbyt długo, więc raczej mam nadzieję, że nauczycie się na moich błędach.

Przez pierwszy rok było super.

Nauczycielki były niezwykle pomocne, wspierały mnie nawet w odpieluchowaniu, okres adaptacji przeszedł stosunkowo bezboleśnie. I jakoś tak ten pozytywny początek sprawił, że później przymykałam oko na wiele rzeczy, na które dziś bym już nie przymknęła. O co dokładnie chodziło?

Moje prośby były ignorowane.

A może nie tyle ignorowane, co po prostu kontakt z nauczycielkami i z dyrekcją praktycznie nie istniał. Niby wspierały, niby były zebrania i rozmowy, ale pani dyrektor zawsze wychodziła z pozycji „ja wiem wszystko lepiej”. W przypadku konfliktów między dziećmi brakowało wyraźnej interwencji i zmian. Sugestie wszelkich ulepszeń w przedszkolu były ignorowane. Każdy dzień przedszkolny kończył się tylko suchym „wszystko w porządku”.

Nie wiem na ile takie unikanie odpowiedzialności i uciekanie przed konfrontacją jest standardowym zabiegiem przedszkoli, jednak tu z perspektywy kilku lat wiem, że na pewno coś nie grało. I chyba nie było to tylko moje wrażenie, bo przez 3 i pół roku przedszkolne opiekunki mojego dziecka zmieniały się praktycznie co roku.

Były mi wmawiane problemy.

I to nie byle jakie, bo zdrowotne. Na podstawie codziennych obserwacji panie stwierdziły, że moje dziecko ma poważny problem logopedyczny. Wysłały mnie do foniatry i kazały sprawdzić struny głosowe twierdząc, że Ignaś mówi za cicho i się zacina, czego, uwaga, my jako rodzice nie zaobserwowaliśmy w najmniejszym stopniu. Dziś już wiem, że nikt nie wziął pod uwagę wrażliwości mojego dziecka, które nie lubi być tłamszone i zakrzykiwane. A to właśnie miało miejsce i właśnie to zasugorewoała foniatra podczas obserwacji mojego dziecka w gabinecie, nie znajdując żadnych zdrowotnych przyczyn tych reakcji.

Krzyk to oddzielny temat.

Moje dziecko nieraz skarżyło się w domu, że pani w przedszkolu krzyczy. Temat poruszony został na zebraniu i odpowiedzią nauczycielki było zaaranżowanie scenki, w której to rodzice mieli mówić wszyscy jednocześnie, a ona w tym czasie próbowała do nas mówić. Trochę mało przekonujące w kontekście tego, że największym lękiem mojego dziecka przed pójściem do szkoły była nie zmiana otoczenia, nie nowe dzieci, nie nowi nauczyciele, lecz to, że pani będzie krzyczeć.

Karanie dzieci za zachowania dla nich naturalne…

…i odpowiedzialność zbiorowa. O to chyba mam największy żal. W każdy piątek dzieci mogły przynieść własną ulubioną zabawkę. Jednak kiedy według pani dzieci były za głośno, cała grupa karana była zakazem przyniesienia zabawki. Nie byłam w stanie wytłumaczyć mojemu dziecku dlaczego za to, że kilkoro dzieci jest według pani „niegrzeczne” obrywają wszyscy. I dlaczego kara jest za coś, nad czym dziecku bardzo ciężko jest zapanować, bo jest to zachowanie dla niego naturalne.

Brak pożegnania.

A może szerzej: podołanie tematowi pandemii. Od marca do sierpnia 2020 siedzieliśmy wszyscy w domach. Przedszkola nie działały zupełnie, a potem tylko dla wybrańców. Mimo to w przedszkolu mojego dziecka odbyło się dosłownie kilka krótkich spotkań na Teamsach z paniami, które nie wysiliły się zanadto, żeby podtrzymać relację z dziećmi. A jako wisienka na tym torcie w czerwcu, wypowiadając umowę, bo moje dziecko szło do szkolnej zerówki, usłyszałam, że nie będzie żadnego zakończenia, nawet drobnostki na pamiątkę przedszkolnych lat. A w szafce czekają rzeczy, które mogę sobie zabrać w dowolnym momencie.

Jestem rozgoryczona i mam żal.

Żal do siebie, że te wszystkie oznaki nie dały mi do myślenia wystarczająco szybko, żeby przedszkole zmienić. I gdzieś tam pomiędzy porannymi płaczami mojego dziecka, że on nie chce do przedszkola, nie zorientowałam się, że to nie jest jego fanaberia. Boli mnie brak wrażliwości przedszkola, brak wyczulenia na indywidualne potrzeby. I mam do siebie pretensje, że jako osoba niedoświadczona niektóre rzeczy przyjmowałam jako normalne i nie reagowałam.

Muszę jednak oddać jedną sprawiedliwość miejscu, w którym moje dziecko spędziło ponad trzy lata. Ignaś wyszedł z przedszkola naprawdę dobrze przygotowany do zerówki. Jestem wdzięczna za ogrom pracy edukacyjnej, jednak jest to dla mnie gorzka pigułka. Bo nauka to tylko część tej układanki, tylko element.

Wiem, że przeczytają ten wpis nauczycielki różnych przedszkoli.

Kochane dziewczyny i panie, mam do was ogromną prośbę: słuchajcie rodziców. Wchodźcie z nimi w dialog. Bądźcie uważne i wyczulone na potrzeby dzieci i ich indywidualne cechy. Te przedszkolne grupy to nie jest stado bydła (przepraszam za określenie, ale po tych kilku latach miałam wrażenie, że właśnie tak traktowane są dzieci w przedszkolu mojego dziecka). To nie jest zbiorowa masa. Każdy z tych maluchów to oddzielna istota ludzka, która z przedszkola pójdzie dalej świat z bagażem. I to od was w dużej mierze będzie zależeć, co ten bagaż pomieści.


Przeczytaj również:

10 największych prawd i mitów na temat przedszkoli

Glut w przedszkolu wasza mać.




Jako matka, straciłam czas.

Wiecie, jak szybko zlatują pierwsze miesiące i lata macierzyństwa. Gdzieś pomiędzy butelkami z mlekiem, brudnymi pieluchami, zmęczeniem większym niż cokolwiek innego i życiem, które dzieje się gdzieś obok nas. Decyzja o pierwszym dziecku podejmowana jest zupełnie bez wiedzy o tym jak to wygląda, a potem już zanurzamy się w tym zapominając co było wcześniej, nierzadko ponosząc trudne konsekwencje.

Hormony pociążowe, depresja poporodowa. U mnie trwała dwa lata. Przez dwa lata uważałam, że moje życie się skończyło. Każdy dzień traktowałam jak przymus, myśląc tylko:

Byle dalej, jakoś to przeżyć.

Niech urośnie, niech już będzie starszy, niech więcej rozumie.

Dlaczego nie myśli logicznie?

Nigdy nie będzie jadł kawałeczków!

Nigdy nie będzie chodził!

Dlaczego jeszcze nie raczkuje?

Zamartwiałam się…

…nie wykonując jednocześnie żadnego wysiłku, żeby szukać radości w danej chwili, w teraźniejszości. Za mało byłam obecna, za mało cieszyłam się tymi ulotnymi momentami, wiecznie dążąc do czegoś lepszego.

Wszystko działo się gdzieś obok mnie. Miałam świadomość, że moje dziecko rośnie, że za moment już będzie zupełnie inne, a mimo to pozwalałam, żeby zmęczenie i frustracja brały nade mną górę.

Usłyszałam kiedyś od bardzo toksycznej osoby, że moje dziecko jest nieutulone, bo przeszłam depresję poporodową. Nie wiedząc o mnie niczego, nie znając mojego dziecka podsumowała mnie właśnie takim stwierdzeniem.

A ja walczyłam.

Walczyłam o siebie, o bycie lepszą matką, biłam się z rzeczywistością i z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok poruszałam się w tym coraz sprawniej.

To jest cholernie trudne.

Dziś moje dziecko ma siedem lat. Patrzę jak rośnie jak szalony, jak wypadają mu mleczne zęby, a na ich miejsce rosną stałe. A przecież tak niedawno przeżywałam ząbkowanie! Patrzę jak jego stopa przekracza kolejne rozmiary. Na suszarce wieszam coraz większe ubrania. Z synka tatusia stał się już dużo bardziej mój. Często przychodzi się przytulić, mówi, że mnie kocha i że jestem jego ukochaną mamusią. Tak długo na to czekałam!

Wiele emocji mnie to kosztuje. Mam świadomość ile przeszłam jako matka. Ale płacząc nad tym, co przeszłam, i nad upływem czasu wiem, jak wiele tego czasu straciłam. Wiem jak mało cieszyłam się niemowlęcym okresem, a jak dużo w tym czasie wylałam łez.

Jako matka, straciłam czas.

Straciłam czas na zamartwianiu się.

Straciłam czas na płakaniu.

Straciłam czas na patrzeniu w przód, zamiast być tu i teraz.

Straciłam wiele momentów.

Przegapiłam wiele ostatnich razów.

Ale wiem, że dzięki temu, co straciłam, dziś jestem silna. Tamten czas sprawił, że dziś mam świadomość relacji, o którą tak bardzo walczyłam. Relacji z moim dzieckiem.

Mam fantastycznego syna. Zdolnego, mądrego, błyskotliwego. Jestem z niego cholernie dumna i dla niego skoczyłabym w ogień. Straciłam wiele czasu kiedy się urodził, ale teraz wiem, że tego czasu będziemy mieć jeszcze bardzo dużo.

Nie powiem Ci, żebyś nie traciła czasu.

Wręcz przeciwnie. Strać go tyle, ile potrzebujesz, żeby być w dobrym dla siebie i swojego dziecka miejscu. 5 lat temu napisałam:

Z najbardziej zbuntowanych matek wyrastają te, których macierzyństwo jest dojrzałe, przemyślane i świadome.

Byłam już wtedy pod koniec tego najczarniejszego okresu w moim matczynym życiu. Tak naprawdę byłam na samym początku mojej drogi. Gówno wtedy wiedziałam o macierzyństwie, ale wiesz co? W tym jednym miałam cholerną rację.


Wpisy, które wymieniłam w tym tekście, są dla mnie bardzo ważne. Przeczytaj je:

Nigdy nie wiesz kiedy zrobisz to ostatni raz (ostatnie razy matki)

Moje dziecko woli tatę. Czy jestem gorszą matką?

Zbuntowana matka – historia prawdziwa




Imperiall Sianożęty – rodzinny relaks nad morzem

imperiall sianożęty opinia

Kiedy otrzymałam zaproszenie na kilkudniowy pobyt do hotelu Imperiall Sianożęty, ani przez chwilę nie zastanawiałam się, czy warto tam jechać 6 godzin z Warszawy. I nie zawiodłam się: wspaniałe baseny wewnętrzne i zewnętrzne, strefy i animacje dla dzieci, cudowna strefa wellness i spa dla dorosłych, i wiele więcej. A niczym wisienka na torcie – nowiusieńki, dopiero otwarty apartamentowiec. Zapraszam was dziś na spacer po hotelu. imperiall sianożęty opinia

Kiedy przyjechaliśmy do hotelu, w apartamentowcu dosłownie pachniało jeszcze nowością. Pierwsze spojrzenie na pokój wystarczyło, żeby wiedzieć, że nic w nim nie brakuje. Obszerny salon z aneksem kuchennym mieści bardzo wygodną rozkładaną kanapę, na której spokojnie mogłyby się wyspać dwie osoby, a kolejne dwa łóżka znajdują się w sypialnianym pokoiku tuż obok. W obu pomieszczeniach mamy telewizory.

Łazienka zaskoczyła mnie dwiema rzeczami: po pierwsze naprawdę dużym prysznicem (ja 176 wzrostu, mój mąż 197 naprawdę to doceniamy), a po drugie naprawdę dobrą suszarką z solidnym nawiewem (wiem, cieszą mnie dziwne rzeczy). A tak serio, sami zobaczcie:

imperiall sianożęty apartament
Salon z aneksem kuchennym to miejsce wieczornego relaksu rodziców
imperiall sianożęty apartament
A osobna sypialnia zapewnia dzieciom spokojny sen 🙂
imperiall sianożęty łazienka
W niewielu miejscach widziałam lepsze łazienki!
imperiall sianożęty balkon
Duży balkon z widokiem na zieloną część Sianożętów również pozwalał się zrelaksować
imperiall sianożęty opinia
Tuż po przekroczeniu progu hotelu każde dziecko dostaje mały prezent – bardzo miły gest!

Imperiall Sianożęty – wakacje z dziećmi nad Bałtykiem

Teren hotelu jest imponujący i pozwala na naprawdę różnorodne spędzanie czasu. Mamy tu dwa baseny – zewnętrzny i wewnętrzny, jest boisko, dwa duże place zabaw, linkowa drabinka wspinaczkowa oraz tyrolka. W środku hotelu poza basenem mamy bardzo dużą salę zabaw, a także strefę gier tuż obok sal konferencyjnych. I rzecz wspaniała – przez cały tydzień mamy rozpisany grafik animacji dla dzieci i dorosłych. Ale umówmy się: głównie dla dzieci. Bo wiecie: mamy tam też bar z przepyszną kawą i drinkami.

imperiall sianożęty animacje

Dodatkowo płatną atrakcję są gry na automatach, które możemy znaleźć zarówno wenątrz, jak i na zewnątrz hotelu.

Dla rodziców, poza barem, mamy strefę wellness & spa, w której można między innymi skorzystać z dobrodziejstw komory hiperbarycznej lub relaksującego masażu.

imperiall sianożęty basen
Basen wewnętrzny: jaccuzzi, basen sportowy, strefa dla maluchów i zjeżdżalnia
imperiall sianożęty basen
Basen zewnętrzny
imperiall sianożęty sala zabaw
imperiall sianożęty sala zabaw
Sala zabaw dla dzieci
imperiall sianożęty sala zabaw
Automaty w hotelu
imperiall sianożęty sala zabaw
W sali zabaw dla dzieci można się poczuć jak w zoo
imperiall sianożęty sala zabaw
Cisi obserwatorzy dziecięcych zabaw 🙂
imperiall sianożęty sala gier
Sala gier obok sal konferencyjnych
imperiall sianożęty sala gier
Wielkie szachy jak w Harrym Potterze!
imperiall sianożęty plac zabaw
Pierwszy plac zabaw
imperiall sianożęty plac zabaw
Drugi plac zabaw dla maluchów
imperiall sianożęty tyrolka
Tyrolka była grana dziesięć tysięcy razy dziennie 🙂
imperiall sianożęty boisko
Po prawej boisko do tenisa i piłki nożnej, dalej baseny
imperiall sianożęty kawiarnia
Chwila szczęścia dla rodziców 🙂
Szczęście w płynie!
I chwila relaksu w spa…

Wakacje dla dzieci i dorosłych

Na uwagę zasługuje również położenie hotelu. Praktycznie przy samej plaży, tuż obok plażowych barów i restauracji. A gdyby nam tego było mało, hotel zapewnia nam trzydaniowe wyżywienie – przepyszne śniadania z ogromnym wyborem dla dzieci i dorosłych, lunche (zupa + owoc) i obfite obiadokolacje.

A ponadto hotel jest naprawdę ładny. Nie tylko wykończenie apartamentowca zasługuje na najwyższe noty, lecz również dbałość o zieleń na terenie hotelu oraz czystość.

Dbałość o każdy detal!
Recepcja hotelu

Przeczytaj również: 10 gadżetów na wakacje z dzieckiem




Osiedle dla bezdzietnych? Skandal i hańba!

osiedle dla bezdzietnych

Mamy już w Polsce miejsca noclegowe tylko dla dorosłych, mamy również restauracje bez dzieci. Jednak kiedy jeden z deweloperów ogłosił plany wybudowania na Śląsku osiedla dla bezdzietnych, podniosła się wrzawa. No bo jak to tak? MIESZKANIE BEZ DZIECI? Dla tych, co nie chcą i nie planują? Dla tych wyrzutków społeczeństwa, niegodnych miana prawdziwego dorosłego???

O co w tym wszystkim chodzi?

Zacznijmy od wyjaśnienia skąd w ogóle wziął się koncept. Krakowskie biuro architektoniczne Ekotektura, mając do swojej dyspozycji bardzo niewielką działkę, zaplanowało na niej małe domki o prostym dizajnie, podzielone na mieszkania o powierzchni niewiele ponad 50 m kw. Na terenie osiedla brakuje ogrodzeń i placów zabaw. Nie ma ich dlatego, że w zamyśle osiedle przeznaczone jest dla ludzi bezdzietnych (co jak najbardziej zgodne jest z prawem), którzy będą mieli ochotę przebywać w towarzystwie dorosłych sąsiadów i będą nawzajem szanować swoją prywatność.

Na pewno zadajecie sobie pytanie: a co, jeśli para, mimo swoich planów, doczeka się dziecka? Tak się przecież niejednokrotnie w życiu zdarza. Ano nic, bo mieszkania będą tylko na wynajem, bez możliwości kupna. W przypadku nieplanowanego powiększenia rodziny przez którychkolwiek z mieszkańców, deweloper wypowie umowę najmu.

To nie jest nowa czy innowacyjna formuła.

Takie rozwiązania stosowane są między innymi w Norwegii, Kanadzie i USA dla ludzi w wieku 50+. Przyszła więc kolej na Polskę.

I oczywiście, że mamy tu całą masę oburzonych ideą wykluczenia części społeczeństwa. Chęci odizolowania się od czegoś, co jednym zupełnie nie pasuje, a dla innych jest naturalną i niekwestionowaną częścią życia.

Ale przypomnij sobie siebie sprzed dzieci.

Jak reagowałeś na cudze? Jakie uczucia wzbudzał w Tobie histeryczny płacz dziecka w miejscu publicznym? Jak się czułeś próbując wieczorem wypocząć przy dźwiękach tupiących Ci nad głową dzieci sąsiadów? No właśnie.

Mam dziecko, kocham je bardzo, ale nigdy nie lubiłam cudzych dzieci. Uważam, że rację mają ci, którzy potrzebują miejsc wolnych od dziecięcego krzyku, harmidru i chaosu. Mają pełne prawo spędzać czas wśród samych dorosłych, na rozmowach i aktywnościach odległych od dziecięcego świata o milion lat świetlnych.

Moje ostatnie wakacje przed zajściem w ciążę spędziłam w greckim hotelu tylko dla dorosłych. I cudownie się tam czułam! Gdybym dzisiaj nie miała dziecka, a ktoś zaproponowałby mi możliwość mieszkania w takiej właśnie strefie bez dzieci, na pewno nie wahałabym się zbyt długo. Mieć możliwość powrotu po męczącym dniu pracy do miejsca, w którym nic nie zakłóca ciszy i spokoju? Bezcenne!

Oczywiście pojawia się kwestia etyki.

Oburzeni już wysuwają argument, nazywając tego typu miejsce „gettem” i wymieniając kolejne pomysły: osiedla LGBT, dla feministek, dla kibiców konkretnej drużyny itp. Oczywiście niektóre z nich są według mnie absurdalne, ale inne – czemu nie? Jeśli prywatny inwestor ma taki pomysł biznesowy, chce coś zrobić dla niszy, wycelować w konkretne potrzeby konkretnej grupy, nie widzę powodu, żeby przy nieruchomościach nie miał prawa tego zrobić tak samo jak przy jakichkolwiek innych produktach.

W końcu na tym świecie nigdy nie ma tak, że wszystko jest dla każdego, prawda?


Przeczytaj również:

Matka jedynaka – egoistyczna lambadziara!