1

Ustąp ciężarnej, do cholery!

ustąp ciężarnejCiąża to nie choroba. Chciała, to ma. Gdzie się pcha?! Niech stoi i czeka, jak inni! Kiedyś rodziła w polu, a następnego dnia szła zbierać ziemniaki!

Żyjemy w XXI wieku. Mamy akcje takie jak „Odmienny stan, odmienne traktowanie” Anny Majewskiej czy #jestemwciąży Nicole Sochacki-Wójcickiej. Mamy naklejki w Rossmannie i placówkach zdrowia mówiące o tym, że ciężarne obsługiwane są w pierwszej kolejności. Mamy kasy pierwszeństwa dla ciężarnych, miejsca parkingowe dla ciężarnych. A mimo to nadal, nieustająco napotykamy na obojętność, a nawet wrogość wobec kobiet w ciąży.

Dlaczego poruszam ten temat?

Po mojej przygodzie przy kasie w Lidlu i poście, który spontanicznie opublikowałam na moim fanpage’u, ruszyła lawina komentarzy.

Dziewczyny, mamy i ciężarne, piszą w nich o zachowaniach ludzi w stosunku do ciężarnych. Najgorzej reagują starsi ludzie. Ci sami starsi ludzie, którzy nie mają oporów, żeby poprosić nas o ustąpienie miejsca w komunikacji miejskiej czy o powiedzenie, o której przyjedzie tramwaj, bo nie mogą dojrzeć na rozkładzie. Luz, nie mam z tym problemu i zawsze, jak tylko mogę, pomagam. Ale przykro mi, kiedy czytam, że ciężarne w mało wybredny sposób odsyłane są przez nich po wolne miejsce w autobusie czy w kolejce do młodszych. Że mają pretensje o to, z jakiej racji mają kogokolwiek przepuszczać. Wyzywają od młodych kurew z życzeniem, oby się kaleka urodziła (sic!).

Inni, młodsi, w obecności ciężarnej nagle tracą wzrok, wpatrują się uparcie w telefon lub książkę. Czasami wręcz biegną, żeby stanąć przed nią w kolejce! Zahaczając o brzuch nawet nie przeproszą i mają świetne wymówki, żeby nie ustąpić pierwszeństwa: spieszy im się, są zmęczeni, im się należy bardziej. Osobiście również doświadczyłam podobnych sytuacji, na przykład w kolejce do pobrania krwi, gdzie mimo wyraźnej naklejki mówiącej o tym, że ciężarne mają pierwszeństwo, grupa emerytów oburzyła się, gdzie ja się pcham.

Przykłady można by mnożyć i mnożyć.

I jest to tym bardziej przykre, że robi się ich coraz więcej. Od zeszłego roku mamy w Polsce ustawę, zgodnie z którą ciężarnej należy się bezwzględne pierwszeństwo w placówkach zdrowia. Nie sądzę jednak, żeby wszędzie była ona przestrzegana, zwłaszcza przez pacjentów. Pozytywne reakcje można policzyć na palcach jednej ręki, i to najczęściej w tych samych miejscach, takich jak wspomniany Rossmann, czy placówki LuxMedu.

Oczywiście, można by uważać, że kobieta w ciąży niczym się nie różni od przeciętnego człowieka.

A jednak wiedza medyczna świadczy na niekorzyść tej teorii. Po pierwsze układ krwionośny ciężarnej jest dużo bardziej obciążony niż przeciętnego człowieka. Z tego powodu pojawiają się u niej obrzęki i jest podatna na tracenie przytomności. Podczas długotrwałego stania jej serce jest bardzo obciążone. Jej odporność spada do poziomu odporności małego dziecka. Co gorsza, wraz z dodatkowymi kilogramami i rosnącym brzuchem, środek ciężkości ciała ciężarnej przesuwa się, więc dużo trudniej jest jej utrzymać równowagę. (źródło: wywiad z @mamaginekolog). Długie stanie może być u niej również przyczyną wolniejszego wzrostu płodu, zwiększać ryzyko powikłań ciąży, takich jak stan przedrzucawkowy, przedwczesny poród i urodzenie zbyt małego dziecka. (źródło: mamotoja).

Zresztą wystarczy trochę wyobraźni.

Czy widząc kobietę w ciąży wiemy, czy ciąża ta przebiega bezproblemowo? Czy nie ma powikłań, cukrzycy ciążowej, anemii i innych problemów, których na pierwszy rzut oka nie widać? Nie potrzebujemy mieć w oczach rentgena, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że w środku tej kobiety jest mały, bezbronny człowiek, którego swoją bezmyślnością możemy narazić na fatalne skutki.

Uderza mnie też mocno diametralna różnica pomiędzy traktowaniem w komunikacji miejskiej kobiet z dziećmi i kobiet w ciąży. Podczas gdy rzadko kiedy widzę, jak ludzie sami z siebie ustępują tym drugim, te pierwsze nie mają żadnego problemu, żeby zdobyć miejsce siedzące. A tak naprawdę w jednym i drugim przypadku z grę wchodzą dwie osoby, dwa odrębne byty: małe, bezbronne dziecko i odpowiedzialna za nie matka.

Mam nadzieję, że ten wpis dotrze do jak największej ilości ludzi, zwłaszcza takich, którzy na swoim sumieniu mają te najmniej przyjemne zachowania w stosunku do ciężarnych i teksty typu „ciąża to nie choroba” czy „jej się nie należy”. Do takich ludzi apeluję o rozsądek i wyobraźnię.

Wszystkich innych nawołuję do zachowań takich, jak moje: do zachęcania ciężarnych, aby głośno upominały się o swoje prawa. Bo sama na swoim przykładzie wiem, że im samym często jest albo głupio, albo nie mają już po prostu siły użerać się z kolejnymi idiotycznymi komentarzami ignorantów.

A wy, ciężarne, walczcie o swoje! Należy wam się jak psu buda!


Zapraszam do grupy Matki, mamy, mamusie – motherujemy życie, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Moje dziecko woli tatę. Czy jestem gorszą matką?!

moje dziecko woli tatę

Masz na pewno takie dni. Wydaje Ci się, że jesteś biedną, umęczoną, umordowaną mamą, a to z tego powodu, że 24 godziny na dobę wisi na Tobie Twoje dziecko. Bo cokolwiek się nie wydarzy, jakikolwiek smutek nie nastąpi, Ty możesz być pewna, że w tej samej sekundzie usłyszysz niezawodne, głośne, rozdzierające: „Maaaaamaaaaaa!…”.

Odwróćmy więc role. Wyobraź sobie, że mogłoby być zupełnie inaczej. Przetrwałaś 9 miesięcy ciąży, zniosłaś bardzo długi i bolesny poród, na ponad rok zrezygnowałaś z pracy, żeby siedzieć w domu… a Twoje dziecko woli tatę. A Twoje istnienie? W większości przypadków jest po prostu ignorowane.

Moje dziecko było moje tylko przez krótką chwilę – od momentu, kiedy się urodziło, do czasu, aż wróciłam do pracy i miało prawdziwy wybór, bo szanse się wyrównały. Na początku cieszyłam się z tej wyjątkowej więzi ojca z synem, która jest przecież taka ważna, ale im bardziej wypierała mnie ona poza nawias, tym gorzej się z tym czułam.

Przytulać może tata.

Pobudka z płaczem w nocy? Tata.

Bolesne uderzenie lub upadek? Tata.

Czytanie do snu? Tata.

Z czytaniem do snu doszło wręcz do tego, że w pewnym okresie co wieczór mieliśmy awanturę o to, że czyta tata, a mama niech się nawet nie zbliża. Ulegaliśmy tak przez pół roku, aż zmęczenie mojego męża sięgnęło zenitu i w końcu połączyliśmy siły, zbuntowaliśmy się przeciwko własnemu dziecku i obecnie (niechętnie, bo niechętnie, ale zawsze) pozwala sobie łaskawie co drugi wieczór czytać przeze mnie, a co drugi (zawsze wyczekany i z radością witany) przez tatę.

To nie zawsze tak wygląda.

Kiedy jesteśmy sami we dwójkę, ja i mój syn, mam szansę na doświadczenie tych krótkich chwil, kiedy z własnej, nieprzymuszonej woli przychodzi się do mnie przytulić, woła mnie na pomoc, zaprasza do swoich zabaw. Nie ma wtedy płaczu, jęku, odpychania, tylko czasem pojawia się sporadyczne pytanie: „A kiedy wróci tata?…”. A na pytanie, czy mnie kocha, odpowiedź jest jedna: „Kocham tatę”. A mnie? „Nooo, też Cię kocham…”.

Czasem usłyszę: „Ooo, ładnie dziś wyglądasz!” lub „Ładną masz dziś bluzeczkę!” i wtedy czuję się, jakbym usłyszała najwspanialszy komplement od najważniejszej osobistości tego świata, jakbym zyskała uznanie kogoś, od kogo zależy całe moje życie.

A potem znów pojawia się tata…

…i jestem na z góry skazanej pozycji, bo nic, co wymyślę nie będzie tak wspaniałe, jak pomysły taty. Żadna zabawa, żaden prezent, żadna atrakcja.

Co zrobiłam źle?

Gdzie popełniłam błąd? Nie wiem. Dziś winą obarczam depresję poporodową i wielogodzinne nocne bujania, na które nie starczało mi sił. I wiele innych rzeczy, na które również nie starczało mi sił, a w których zastępował mnie mąż. To on zawsze miał więcej cierpliwości, lepiej tłumaczył, więcej rozumiał, pokazywał świat.

Czy mnie to boli?

Jasne, że tak. Czy czuje przez to pustkę? No pewnie. Tym silniejszą, że chodzi o moje jedyne dziecko. Czy jestem przez to gorsza od innych matek, których dzieci nieustająco na nich wiszą? Trochę. Tak się czuję. Czy mogę coś z tym zrobić? Staram się, próbuję, ale nie daje to takich efektów, jak bym chciała.

Oczywiście, że obwiniam o to siebie.

Najwyraźniej oczekiwania mojego dziecka są powyżej tego, co jestem w stanie mu dać… Albo jeszcze do nich nie dorosłam.

Kiedy myślę czasem, że może kiedyś będziemy mieć drugie dziecko, boję się tylko dwóch rzeczy. Nie zmęczenia, siedzenia w domu, poświęcenia, chorób. To mnie nie przeraża. Boję się powtórki z depresji popordowej i tego, że drugie dziecko też będzie wolało tatę. Marzy mi się taka moja przylepa, która będzie wolała iść za rękę właśnie ze mną i być niesiona na rękach właśnie przeze mnie. Która w nocy będzie wołała „Maaaamaaa!”, a opłakując stłuczone kolano będzie biegła do mnie.

Sama już nie wiem ile razy słyszałam zdanie, że „dzieci tak mają” i że „zmieni mu się, sama zobaczysz”. Jakoś nadal tego nie widzę. Od prawie czterech lat czekam na zmianę warty, która nie nadchodzi. Czekam chociaż na równomierne rozłożenie uczuć, na jakąś sprawiedliwość. Jednak nawet na to nie mogę liczyć. Od czterech lat walczę o uczucia mojego dziecka i jak na razie udało mi się zdobyć tyle, że jestem tolerowana i akceptowana. A to i tak już bardzo wiele.

Preferowany rodzic zawsze będzie się czuć wyeksploatowany, będzie też czuć pretensje do losu o to, że to właśnie on został wybrańcem. Ignorowany rodzic będzie czuć bezradność, smutek, rozczarowanie, odrzucenie. Będzie mieć do siebie ciągłe pretensje, że coś zrobił źle. I chociaż milion razy wyciągnie ręce do przytulenia, a te ręce milion razy zostaną odrzucone na rzecz drugiego rodzica, zawsze jeszcze wyciągnie je te milion pierwszy. W nadziei na zmianę.


Przeczytaj też:

Matka jedynaka – egoistyczna lambadziara!

Nie lubię zabaw z dzieckiem – czy jestem zUą maDką?




Dzień, w którym przestałam krzyczeć na moje dziecko

dzień w którym przestałam krzyczeć na moje dziecko

Człowiek dorosły, a rodzic w szczególności, musi sobie odpowiedzieć na jedno zajebiście, ale to zajebiście ważne pytanie: dlaczego krzyczy. I przestać to robić.

Szybko, łatwo i przyjemnie – tak to właśnie brzmi. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi krzyk na nasze dzieci. Nie oszukujmy się – większość z nas ma to na sumieniu. Zwykle stoimy w cieniu, nie przyznajemy się do tego, nie mówimy o tym na głos. A jednak ja to wiem i wy to wiecie: większości z nas zdarza się krzyczeć na własne dzieci.

Dlaczego?

Bo jesteśmy zmęczeni, zestresowani, głodni, sfrustrowani, bezsilni. Bo sami sobie dajemy na to przyzwolenie. Bo spieszymy się, żeby zrobić coś szybko i zależy nam na czasie. Krzyczymy z lenistwa i z wygórowanych oczekiwań. To tak w telegraficznym skrócie.

My, rodzice, chcemy być wysłuchani i usłyszani przez własne dziecko, a nie, jak to się często zdarza (CZY JA MÓWIĘ DO ŚCIANY???!!!) ignorowani przez nie z różnych powodów. Wymagamy posłuszeństwa i przestrzegania wytyczonych przez nas naszych dorosłych zasad.

Bez dyskusji. BO TAK.

Dlaczego JA krzyczałam na moje dziecko? Chyba ze wszystkich powyższych powodów (w końcu z palca ich sobie nie wyssałam…) oraz dlatego, że nie wiedziałam jak inaczej zareagować. Banał, którzy powtarzają wszyscy dookoła, że dziecko trenuje cierpliwość rodzica do granic ostateczności, uderzył we mnie ze zdwojoną mocą. Mój krzyk był krzykiem rozpaczy. Wymagałam w ten sposób od mojego dziecka szacunku wobec mojej osoby, a zamiast tego otrzymywałam tylko niechęć i strach…

Prawie cztery lata mojego macierzyństwa zajęło mi zrozumienie źródła mojego krzyku. Zaczęłam się zastanawiać jaka jest przyczyna zachowań mojego dziecka, na które ja reaguję krzykiem. Rozłożyłam je na czynniki pierwsze i doszłam do wniosku, że… są niemal identyczne, jak u dorosłych. Zdiagnozowałam głód, stres, zbyt intensywne przeżycia, zmęczenie, brak uwagi ze strony otoczenia, oczekiwania rozmijające się z rzeczywistością. Tak niewiele. Taka prosta, wydawałoby się, konstrukcja.

Cofnijmy się dwa – trzy lata wstecz.

Do bardzo zestresowanych początków mojego macierzyństwa. Wybuchnięcie złością i krzykiem zajmowało mi wtedy moment. Każdy powód był dobry, każde niezrozumiałe przeze mnie zachowanie mojego dziecka wywoływało u mnie tylko jedną reakcję: krzyk. W mojej głowie tylko ja miałam rację, tylko moje podejście było słuszne. Broniłam swojej pozycji niczym niepodległości i traktowałam te starcia jak próbę sił, z której to ja muszę wyjść zwycięsko.

Dziś…

…po cichu zaciskam pięści, klnę w duchu, zagryzam zęby, przełykam swoją bezsensowną dumę i wyznaczone, sztywne zasady, i najpierw pytam, co się dzieje. Próbuję zrozumieć. Wkładam nadludzki wysiłek w to, żeby pojąć emocje mojego dziecka i przyczyny jego zachowania.

Również dziś wiem już, że krzyk rodzica rzadko kiedy ma cokolwiek wspólnego bezpośrednio z zachowaniem dziecka. Przykładu nie muszę szukać daleko. Spędziłam pół dnia na pucowaniu szafek na wysoki połysk, luster i okien, i chociaż milion razy mówię mu, żeby nie przylepiał się do wszystkiego brudnymi łapkami, on ten milion pierwszy znowu się przyklei. Czy jestem o to wściekła? No kuuuurde. Raczej, że jestem. Czy zdarzało mi się krzyczeć w takich sytuacjach? Oczywiście. Dlaczego to robiłam? Przecież nie dlatego, że moje dziecko zrobiło coś źle i niegrzecznie się zachowało, tylko dlatego, że zachowało się w sposób dla siebie naturalny, nieodbiegający od swoich zwykłych zachowań, które przecież kiedyś z czasem ustaną. Krzyczałam, bo byłam zmęczona i bezsilna. Bo był we mnie żal i pretensja.

Bez sensu.

Równie bezsensowne są pytania, które wykrzykujemy do naszych dzieci.

CZY WIESZ ILE TO KOSZTOWAŁO???!!!

CZY WIESZ ILE SIĘ NAD TYM NAROBIŁAM???!!!

CZY WIESZ JAK BARDZO MI SIĘ SPIESZY???!!!

A NIE MÓWIŁAM???!!!

ILE RAZY CI MÓWIŁAM???!!!…

A dziecka to nic a nic nie obchodzi, bo to nie jest jego poziom postrzegania, a te pojęcia to dla niego abstrakcja.

Dzień, w którym przestałam krzyczeć na moje dziecko…

…wciąż jeszcze nie nadszedł. To cholernie trudne, a ja jestem cholernie daleka od bycia ideałem matki mruczącej słodko do swojego dzieciątka i łagodnym głosem upominającej go za najgorsze nawet zachowanie. Jestem na najlepszej drodze do tego, żeby być moją najlepszą wersją matki, jaką mogę być. Ale to nigdy nie będzie perfekcyjna matka.

Wiem, że muszę najpierw sama w pełni zrozumieć dlaczego krzyczę, czy jest mi to potrzebne i jaki to ma wpływ na moje relacje z dzieckiem. A rozumiem już całkiem sporo.

Krzyczę.

Upadam, podnoszę się i znowu postanawiam, że nigdy więcej tego nie zrobię. Jest we mnie poczucie winy i wstydu. Czy jestem przez to gorszą matką? Nie. Czy czuję się przez to gorszą matką? Zdecydowanie tak. Za każdym razem, gdy podnoszę głos, czuję, że odnoszę porażkę sama przed sobą i przed moim synem.

Krzyk na dziecko działa szybko i skutecznie. Ale wszystko zależy od tego, jaki skutek chcemy osiągnąć. Łatwy i natychmiastowy? Wtedy krzyk jest doskonałym rozwiązaniem. Dalekosiężny i wysokiej jakości? Trzeba ruszyć dupę w troki, wysilić się, postarać, wznieść na wyżyny swoich możliwości.

Kiedy przyszedł przełom? – zapytają mnie te z was, które wciąż są na początku tej drogi. Pewnego dnia, w samym środku mojej furii o Bóg jeden raczy wiedzieć jaką bzdetę, moje dziecko powiedziało mi wprost:

Mama, nie krzycz na mnie!

A przecież to on jest najlepszym sędzią sprawiedliwości w naszym domu i najczulszym papierkiem lakmusowym naszych relacji.

Dziecko zawsze będzie tylko dzieckiem. I będzie nim relatywnie bardzo krótko, tylko do pewnego momentu, w którym nagle poczujemy, że niespodziewanie już nim nie jest. Dlatego właśnie przyczyny naszego krzyku musimy szukać w sobie i tylko w sobie. A pierwszym krokiem do wyjścia z tego impasu jest uświadomienie sobie, że krzycząc na dziecko wyrządzamy mu krzywdę.




Pierwsze kino z dzieckiem – kiedy i na co?

pierwsze kino z dzieckiemKiedy urodziło się moje dziecko, nawet jeszcze zanim się urodziło, mój mąż nie mógł się doczekać chodzenia z nim do kina na dziecięce długometrażówki, które uwielbia. Filmowe bajki oglądaliśmy jeszcze zanim zostaliśmy rodzicami, więc kiedy tylko Ignaś trochę podrósł, zaczęliśmy rozważać wycieczkę do kina. Jednak nie udała się ona tak szybko i bezproblemowo, jak nam się na początku wydawało.

Nauczona doświadczeniem, chciałabym się dziś z wami podzielić moimi refleksjami na temat pierwszej wyprawy do kina z małym dzieckiem.

KIEDY?

Wiek dziecka, które pierwszy raz wybiera się do kina, to bardzo indywidualna sprawa. Może się zdarzyć, że i dwulatek wysiedzi cierpliwie, ale czasami będziemy musieli poczekać nawet do piątych urodzin. Według psychologów idealny wiek na taką dłuższą posiadówkę i skupienie uwagi to cztery lata, natomiast my wybraliśmy się po raz pierwszy we trójkę do kina kiedy Ignaś miał nieco ponad trzy i pół roku.

GDZIE?

Warto przede wszystkim wybrać kino i zastanowić się, czy nie lepsze od głośnego i zatłoczonego multiplexu byłoby małe, kameralne kino ze spokojna atmosferą.

Druga kwestia to miejsce na sali – nie za blisko, bo dziecko, tak jak i dorosły, będzie musiało zadzierać głowę do góry i nie za daleko, żeby wszystko było dobrze widoczne. Niektóre kina mają opcję foteli VIP, umiejscowionych na środku sali, trochę większych i wygodniejszych. Dopłata do biletu jest niewielka, więc na pewno warto spróbować.

JAK ZACZĄĆ?

Można zacząć albo chodząc do kina jeszcze na etapie niemowlęcym, na seanse typowo przeznaczone dla takich dzieci – przy oświetleniu, z masą zabawek, tak naprawdę nie skupiające uwagi dziecka w 100% na samym filmie. Można też zacząć z ciut starszym dzieckiem, od chodzenia na poranki. Poranki kinowe to przeważnie ok. półgodzinne seanse trzech lub czterech krótkich bajek, na których dziecko nie musi aż tak mocno koncentrować uwagi, jak na filmie długometrażowym.

JAKI FILM?

Kiedy już zdecydujemy się na film długometrażowy, warto poobserwować preferencje malucha. U nas zaczęło się od Zygzaka McQueena i Aut, bo w domu mieliśmy akurat dwie książki z wieczornymi czytankami o Zygzaku i widzieliśmy, że Ignasia naprawdę wciąga ten temat. Można też poczytać w internecie recenzje innych rodziców, którzy byli już na interesującym nas filmie. Do tego dochodzą też oczywiście kwestie ograniczeń wiekowych. Chyba nie musze dodawać, że dla trzy lub czterolatka wybieramy film bez ograniczeń (a bajki też je posiadają!). U nas sprawdziły się bajki typowo animowane, natomiast filmy typu Miś Paddington nie wciągnęły Ignasia w ogóle.

JAK STWIERDZIĆ, ŻE TO JUŻ?

Świetnym sposobem jest kupno płyty DVD lub włączenie w telewizji bajki długometrażowej i sprawdzenie, czy dziecko obejrzy całość za jednym podejściem, od początku do końca. Oczywiście atmosfera kina to coś zupełnie innego niż domowa kanapa, jednak kiedy już będziemy mieć pewność, że maluch jest wystarczająco cierpliwy, reszta aspektów nie powinna sprawiać zbyt dużego problemu. Zwłaszcza jeśli dołożymy do tego popcorn i słodki napój.

JAKIE MOŻNA ZROBIĆ BŁĘDY?

Największym błędem, jaki popłeniliśmy, było „dorosłe” podejście do wyprawy do kina. Idąc na „Auta 3” przyszliśmy do kina sporo przed seansem, kupiliśmy bilety, popcorn, picie, i usiedliśmy na sali jeszcze przed reklamami. Skutek był taki, że nasze dziecko nie dotrwało do końca filmu i musieliśmy wyjść wcześniej, bo limit skupienia wyczerpał mu się dużo wcześniej. Drugim filmem, na który się wybraliśmy jakiś czas później, był „Byczek Fernando”. Nauczeni doświadczeniem spóźniliśmy się tak, aby ominąc reklamy i odniesliśmy spektakularny sukces!

Warto też pamiętać o odwiedzeniu toalety tuż przed seansem i nie zabieraniu z domu zabawek i innych rozpraszaczy, które odciągną uwagę dziecka od filmu.

I oczywiście nic na siłę. Jeżeli dziecko ma zły dzień, zły humor, ewidentnie coś nie gra, lepiej odpuścić temat. Jeżeli natomiast maluch zaordynuje opuszczenie kina przed końcem filmu, nie trzymajmy go na siłę. Może to jeszcze nie jego moment, może film mu nie odpowiada, może się boi. A nie chcemy przecież, żeby się zraził do czegoś, co w założeniu ma być przyjemnością.




5 największych MITÓW na temat kataru u dzieci

leczenie kataru u dziecka

Kiedy po raz pierwszy doświadczyłam kataru u mojego niespełna rocznego dziecka, ogarnęła mnie zgroza. Leczenie kataru u dziecka totalnie mnie przerażało. Zanim do tego doszło, żyłam w naiwnym przeświadczeniu, że może jakimś cudem mnie to ominie. Że moje dziecko nabyło żelazną odporność już w momencie porodu, a ja nie będę musiała się zmagać ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Chyba nie muszę dodawać, w jakim byłam błędzie. I ile jeszcze tych błędów popełniłam po drodze, zanim jako tako nauczyłam się co tak naprawdę pomaga, a co szkodzi mojemu dziecku podczas moich prób pomagania mu podczas kataru.

Dlatego dzisiaj, nauczona swoimi doświadczeniami, mam dla was kilka nieoczywistych, a dość popularnych mitów na temat kataru u dzieci. Poniższą wiedzę podparłam prezentacją i opinią pediatry Łukasza Dembińskiego, którego miałam niekłamaną przyjemność posłuchać w tym właśnie temacie podczas organizowanego przez markę Disnemar Baby spotkania, którego byłam również prowadzącą.

Leczenie kataru u dziecka można załatwić antybiotykiem

Żyjemy w kraju, gdzie niestety wciąż, zarówno wśród wielu lekarzy, jak i wśród rodziców małych dzieci, pokutuje przekonanie, że antybiotyk jest lekiem na wszystko. W związku z tym pozwolę sobie przytoczyć słowa doktora Dembińskiego wypowiedziane podczas naszego spotkania:

Podanie dziecku przez lekarza antybiotyku jest dla lekarza porażką.

Antybiotyki nie tylko osłabiają organizm i florę jelitową na czas przyjmowania ich i przez jakiś czas po odstawieniu, ale też, w dłuższej perspektywie, trwale osłabiają odporność organizmu małego dziecka. Jeżeli więc nie ma prawdziwych podstaw, aby antybiotyk podać, powinniśmy się z tym wstrzymać i stosować alternatywne metody leczenia.

Z zakatarzonym dzieckiem nie można chodzić na spacery i należy trzymać je w cieple

Nie tylko można chodzić na spacery, ale wręcz należy to robić. Zimne powietrze obkurcza naczynia krwionośne i sprawia, że dziecku łatwiej się oddycha. W czasie kataru dobrze jest też wietrzyć pokój dziecka (o ile aktualny poziom smogu nam na to pozwala…) i utrzymywać w nim temperaturę w okolicach 20 – 22 stopni.

Katar u dzieci nie ma żadnych konsekwencji

Nie jest prawdą, że katar leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni i że nie ma różnicy, czy zadbamy w tym czasie o drożność nosa i komfort dziecka, czy nie. Powikłania po katarze mogą nie tylko prowadzić do zapalenia uszu lub zatok. Mogą także być u dziecka przyczyną stresu, spadku apetytu, nawracających infekcji, słabszego rozwoju wzrostu, wad zgryzu i zaburzeń logopedycznych, a u niemowlaków również wzdęć i kolek.

Kolor wydzieliny zawsze oznacza konkretną przyczynę kataru

Może oznaczać, ale nie musi. Nigdy z góry nie możemy założyć, że dany kolor kataru wynika tylko z jednego powodu. I tak, wodnisty katar może być spowodowany zarówno alergią, jak i infekcją wirusową. Katar zielony lub żółty może być objawem infekcji bakteryjnej, ale też nie zawsze. Dlatego za każdym razem, kiedy katar trwa już dłuższy czas i wzbudza nasze podejrzenia, należy skonsultować go z zaufanym lekarzem, aby postawił on odpowiednią diagnozę i zalecił odpowiednie środki.

Nieużywanie wody morskiej nie ma wpływu na przebieg leczenia kataru

Nie jest to prawdą z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze woda morska jest dużo skuteczniejsza od kropli do nosa czy środków w aerozolu. Po drugie jej zadaniem jest rozrzedzenie i wypłukanie wydzieliny z nosa, spłukanie zanieczyszczeń i alergenów, a to z kolei hamuje rozwój bakterii. Woda morska nie tylko wspomaga leczenie kataru, ale ma też działanie profilaktyczne, prewencyjne.

Tak się złożyło, że odkąd Ignaś jest na świecie, korzystam z wody morskiej Disnemar Baby. Polecali mi ją lekarze, był to również pierwszy wybór farmaceutów w aptekach, a dodatkowo zawsze miałam łatwość kupienia jej przy okazji zakupów np. w Rossmannie. Disnemar jako jedyny rozpyla się w sposób na tyle delikatny, że moje dziecko nie ucieka od niego i nie irytuje się, a dodatkowo rozpylenie ma na tyle duży zasięg, że psiknąć można w dowolnej pozycji dziecka – zarówno leżącej, siedzącej, jak i stojącej. Tym bardziej było mi miło, kiedy marka ta odezwała się do mnie z prośbą poprowadzenia spotkania na temat małych nosków i kataru, na którym mogłam posłuchać doktora Dembińskiego.

KONKURS

I tym bardziej cieszę się, że przy okazji tak ciekawego tematu mam dla was również konkurs z bardzo prostym pytaniem i bardzo fajnymi nagrodami. Żeby wygrać jeden z trzech zestawów nagród, składających się z kołderki dla dziecka z motywem foczki (naprawdę dużej, idealnej zarówno dla niemowlaka, jak i dla starszaka), dwóch opakowań Disnemar Baby oraz pluszowej maskotki – foczki, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Jak przekonać oporne dziecko do toalety noska?

Odpowiadać możecie pod tym wpisem w komentarzach, pod konkursem u mnie na fanpage’u (który pojawi się jutro) lub pod postem na Instagramie. Trzy najbardziej kreatywne odpowiedzi zostaną nagrodzone zestawem nagród:

Udział w konkursie jest jednoznaczny z akceptacją regulaminu.

Serdecznie zapraszam!

 

leczenie kataru u dziecka

Wpis powstał we współpracy z marką Disnemar Baby.




Jak w trzech prostych krokach wychować sobie małego brudaska

pielęgnacja uszu dzieckaJeżeli macie już dość swoich czystych, zadbanych dzieci, co kosztuje Was oczywiście masę wysiłku i nerwów, chciałabym Wam dzisiaj zaproponować doskonałą alternatywę. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że czyste dzieci są przereklamowane. A wychowanie małego brudaska ma same zalety, dla nas i dla dziecka.

Zero wysiłku. Po prostu sobie żyjemy, nie przywiązując uwagi do higieny i pielęgnacji naszych dzieci.

Wychowanie bliżej natury. Unikamy chemii, farmaceutyków i innych specyfików.

Dobra odporność i konserwacja. Troszkę codziennego brudku daje naszym dzieciom naturalną barierę ochronną.

A więc do dzieła! Jeśli macie ochotę do mnie dołączyć w tym eksperymencie, na swojej liście koniecznie umieśćcie:

1. Olanie regularności i rytuałów

Wystarczy kilka prostych zabiegów. Nie uczymy dzieci, aby myły ręce po przyjściu do domu i skorzystaniu z toalety. Nie uczymy ich również mycia zębów rano i wieczorem, a także po posiłkach. Nie kąpiemy ich wieczorem. Proste? Proste. Przecież dla dziecka nie ma znaczenia czy konkretne czynności odbywają się regularnie i o tych samych porach, oraz czy odbywają się w ogóle. Fajne jest też na przykład mycie dziecka na siłę, kiedy tego nie chce. Z tym że należy wziąć pod uwagę, że to czarny szlak. Tylko dla zawodowców.

2. Przegrzewanie dziecka

To doskonała metoda, popularna zwłaszcza teraz w zimie, nie tylko na zapocenie, lecz również na zaczerwienienia, potówki, ciemieniuchę i obopólną chorobę nerwową. Do tego możemy dołożyć na przykład niepranie przepoconych ubranek, bo przecież nie są brudne. I od razu kilka chwil spokoju więcej! A że śmierdzą? Cóż, niech się dziecko od małego uczy jak się zlać z otoczeniem na przykład w komunikacji miejskiej.

3. Nie dbanie o czystość uszu dziecka

Działanie tak zwane „utajone”. Niby nie widać efektów i nie od razu, ale fundujemy dziecku kolejną warstwę miłego brudku, i to w formie głęboko utajonej. No mistrzostwo świata. No i po raz kolejny oszczędzamy. Nie musimy kupować żadnych dziecięcych środków do czyszczenia uszu. W zasadzie możemy się nie przejmować, że sprawimy, że dziecko będzie gorzej słyszeć, a w konsekwencji doprowadzi to nawet do niedosłuchu. A jeśli dołożymy do tego jeszcze nie czyszczenie dziecku nosa, które może doprowadzić do zapalenia ucha, to mamy piękny przepis na wspaniałego brudaska.

A jeśli znacie jeszcze więcej dobrych sposobów na wychowanie sobie brudaska i na zyskanie dzięki temu oszczędności i wolnego czasu, koniecznie dajcie mi znać!

I mam nadzieję, że dobrze się rozumiemy.

A jeżeli bardzo jednak nie chcecie mieć brudaska podatnego na choroby, możecie na przykład zadbać o jego uszy, które moim zdaniem są bardzo wrażliwą częścią ciała dziecka i najważniejszym elementem powyżej listy, nagminnie zaniedbywanym przez rodziców. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że nieprawidłowa higiena uszu może prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych i uszkodzenia ucha – do nawracających infekcji, wspomnianego już niedosłuchu i stanów zapalnych. Ból ucha u dziecka może promieniować nawet do szczęki i głowy, będąc jednym z najbardziej uciążliwych rodzajów bólu.

Co do woskowiny, która często uznawana jest przez nas za coś brudnego i nieestetycznego, ma ona funkcje nawilżającą, natłuszczającą i, paradoksalnie, działa antybakteryjnie. Jednak zbyt intensywne i nieprawidłowe jej usuwanie może być przyczyną nadmiernego wydzielania się woskowiny.

Jak więc możemy pielęgnować uszy, żeby nie zaszkodzić, a pomóc dziecku?

Po pierwsze, mechanicznie czyścimy tylko małżowinę zewnętrzną. Możemy to robić co trzy do czterech dni. Należy pamiętać, że czyszczenie uszu za pomocą patyczków higienicznych jest niewłaściwą praktyką.

Po drugie, uszka dziecka możemy przetrzeć delikatnie ręcznikiem po kąpieli, jeżeli trochę woskowiny wydostanie się na zewnątrz.

Po trzecie, do regularnej higieny uszu zamiast patyczków higienicznych możemy stosować spray do uszu, który ułatwi oczyszczanie ucha. Takim preparatem może być  używany przez nas Ceruclear dla niemowląt (od 6. miesiąca życia), dzieci i dorosłych, który pomaga usunąć zanieczyszczenia i zapobiega nadmiernemu gromadzeniu się woskowiny.

I, co równie ważne, nie zapominamy o sobie! Ceruclear jest zalecany dla dzieci powyżej 6. miesiąca życia i oczywiście dla dorosłych. Jak widać testowaliśmy go i na sobie, i na młodszym osobniku, i na dwóch pluszakach, które również wyraziły zainteresowanie, i wszyscy byli bardzo zadowoleni z efektów. 😉

A więc pamiętajcie. Brudaskom mówimy nie. Czystość wskazana. Zawsze i wszędzie!

Wpis powstał dzięki poczuciu humoru marki Ceruclear.