Korpomatka wraca do pracy
Na wszystko, co w życiu osiągnęłam, musiałam ciężko zapracować. Nie mam znajomości ani wtyków, tym większą miałam więc zawsze satysfakcję, gdy udawało mi się osiągnąć zamierzony cel. Lubię pracować. Zarobkowo pracuję odkąd tylko było to dla mnie możliwe, czyli od początku studiów. Jak na razie nie zrobiłam spektakularnej kariery, ale wszystko przede mną. Jednej rzeczy nie spodziewałam się, gdy zaszłam w ciążę: jak bardzo będzie mi tej pracy brakować.
Matka na macierzyńskim – daleko jeszcze?!
Wrócić, tylko jak?
Wracam. Jezus Maria, co to będzie?!
Niania czy żłobek?
Niania czy żłobek? Co będzie lepsze dla mojego dziecka? Zadawałam sobie to pytanie tak samo, jak wielu rodziców przede mną i po mnie. Dziś opowiem o wszystkich za i przeciw, które rozważałam podejmując decyzję o wyborze niani lub żłobka.
Kiedy rejestrowałam Ignasia do żłobka, Ghostwriting Agentur daleka byłam od myśli, że opcja ta w ogóle będzie możliwa do zrealizowania. Po pierwsze dlatego, że do tej pory z opowieści znajomych słyszałam, że pierwsze dziecko i żłobek państwowy nie idą w parze, a po drugie byłabym hipokrytką, gdybym wolała niewygodę codziennego zawożenia i odbierania dziecka z miejsca, gdzie nikt nie poświęci mu 100% swojej uwagi od wygody i luksusu związanego z zatrudnieniem niani. Pytanie niania czy żłobek bardzo długo krążyło mi po głowie i do samego końca bardzo ciężko było mi podjąć decyzję.
Co więc przemówiło za wyborem żłobka?
1.Cena
Żyjemy w kraju, gdzie żeby mieszkać na swoim trzeba albo dostać to swoje od rodziców lub dziadków, albo wziąć na nie kredyt, najlepiej taki na trzydzieści lat. My z mężem jesteśmy w tej drugiej grupie, a dodatkowo mieszkamy w Warszawie, gdzie mieszkania są drogie, tak samo jak i godzinowe stawki opiekunek. W naszej sytuacji mieć tysiąc złotych, a go nie mieć (bo taka jest minimalna miesięczna różnica między nianią a żłobkiem państwowym) to jednak prosty wybór.
2.Rozwój społeczny dziecka
Nie od dzisiaj wiadomo, że dziecko wśród innych dzieci szybciej zdobywa nowe umiejętności poprzez obserwację. Jednocześnie nie da się zastąpić maluchowi w inny sposób tak długiego przebywania wśród rówieśników, człowieków tych samych rozmiarów, co on, na tym samym lub zbliżonym etapie rozwoju. A już zupełnie fantastyczne jest to, że w żłobku są inne zabawki niż w domu, że panie, dzięki wieloletniemu doświadczeniu, potrafią rewelacyjnie zająć uwagę dzieci oraz że dzięki temu maluchy się nie nudzą. Moje dziecko zupełnie inaczej zachowuje się, kiedy zmęczone wrażeniami całego dnia spędza z nami tylko wieczór – jest wtedy spokojne, posiedzi, poleży, poprzytula się do nas. Kiedy natomiast musi spędzić w domu cały dzień, ewidentnie widać, że się nudzi i że go nosi. Wybieram bramkę numer jeden!
3.Zdrowie dziecka
Tak, tak, wbrew pozorom chorowanie wcale nie jest takie złe. I czy na wczesnym, czy na późniejszym etapie zawsze nas dopadnie. Dziecko musi odchorować swoje żeby wyrobić odporność i nie ma na to rady. A jeżeli już na etapie żłobka przejdzie tego sporo, to możemy liczyć na to, że w przedszkolu będziemy wśród szczęśliwców, którzy na zwolnienia na dziecko chodzą trochę rzadziej niż pozostali. Ale tylko możemy liczyć.
Dlaczego niania też byłaby fajna?
1.Zdrowie dziecka
Nie pomyliłam się wpisując drugi raz ten sam podpunkt. Owszem, zdobywanie odporności to jedno, ale ostatecznie który rodzic lubi kiedy jego dziecko choruje? Raczej żaden. Któremu pracodawcy odpowiada sytuacja, w której jego pracownik idzie na zwolnienie minimum raz w miesiącu? No właśnie. A już po powrocie z urlopu macierzyńskiego w szczególności. A tak można bez stresu znów udowodnić, że się jest wartościowym pracownikiem i kiedy przyjdzie moment chorób przedszkolnych, być może zostaną one potraktowane z większą wyrozumiałością. Być może.
2.Indywidualne podejście
Co tu kryć, żadna, nawet najwspanialsza ciocia w żłobku nie poświęci żadnemu dziecku stu procent swojego czasu. Weźmie na ręce, przytuli kiedy trzeba, ale przez pozostałą część czasu będzie musiała ogarniać pozostałą część wesołej gromadki. Niania natomiast będzie cała dla jednego dziecka, czuwając nad nim, pilnując, dostosowując się do rytmu dnia, który narzuca dziecko, a nie zewnętrzny system. Ten aspekt na pewno docenią rodzice, którym zależy na tym, aby ich maluch żył w harmonii ze swoimi potrzebami.
3.Domowe środowisko
Tutaj wypływa nam na wierzch kwestia stresu. I nie ulega wątpliwości, że przedstawiając naszemu brzdącowi obcą osobę, jaką owa niania dla niego bezsprzecznie jest, narażamy go na dużo mniejszy stres niż zaprowadzając go w miejsce, w którym nie dość, że obcych pań jest więcej i często zmieniają się między grupami, to jeszcze samo otoczenie jest nieznajome. Taka adaptacja na pewno przebiega trudniej i wystawia naszego nielata na dużo większe zdenerwowanie.
Jakie możesz mieć dylematy?
Czy to nie za wcześnie?
Bez względu na to, czy zdecydujesz się na żłobek, czy na nianię, zawsze będziesz się zastanawiać czy to nie za wcześnie, że może jednak jeszcze trochę sama posiedzisz z dzieckiem, może jeszcze pół roku, może jeszcze rok. Według moich obserwacji trzeba takie wątpliwości odłożyć na bok. Im wcześniej, tym lepiej, a jeżeli chodzi o żłobek, paradoksalnie dziecko poniżej pierwszego roku życia często nawet nie załapie, że mamusia znikła, a potem będzie już tak przyzwyczajone, że stanie się to dla niego niejako naturalne. To na pewno dobry aspekt szybkiej decyzji.
Obca osoba w domu
Decydując się na nianię wpuszczamy do domu obcą osobę. Nawet jeżeli jest nam przez kogoś polecona, my sami nie znamy jej jeszcze osobiście i nie wiemy czy jej przyzwyczajenia i metody będą nam konkretnie odpowiadać. W kwestii zaufania na pewno warto zrobić sobie i zachować kopię dowodu osobistego takiej osoby. Druga sprawa to podpisanie umowy, do której wpiszemy wszystkie drażliwe kwestie, na których nam zależy. Zawsze to jakiś papier podpisany przez obie strony i jakiś punkt odniesienia.
Wymówka? Jaka wymówka?!
Lubiłam być panią samej siebie. W czasach sprzed dziecka robiła co chciałam, chodziłam gdzie chciałam. Nie chciałam – nie robiłam, proste. Życie było takie nieskomplikowane! Potrafiłam sobie znaleźć tysiąc wymówek, a każda tak samo dobra, żeby po prostu poleżeć. Co masz zrobić jutro, zrób pojutrze, będziesz mieć dwa dni wolnego – z takiego wychodziłam założenia. Dziś śmieję się z wymówek, które zapewniały mi spokój. Nawet nie wiem, w którym momencie przestały istnieć!
1. Boli mnie głowa
2. Jestem zmęczona
3. Jestem chora
4. Nie chce mi się
5. Nie mam czasu
Podoba Ci się to, co napisałam? Daj mi koniecznie znać! Możesz to zrobić na kilka sposobów:
– Polub mój fanpage na Facebooku KLIK
– Polub ten konkretny wpis lub udostępnij go klikając na ikonkę Facebooka poniżej
– Napisz mi ciekawy komentarz pod wpisem tutaj lub na Facebooku
Będę
Ci wdzięczna za każdy taki gest, bo dzięki niemu będę wiedziała, że moi
czytelnicy gdzieś tam są, czytają i podoba im się to, co piszę.
Dziękuję!!!
Baby Jogger City Mini GT – recenzja spacerówki doskonałej
Każdy rodzic – debiutant popełnia ten sam błąd. Kiedy słodki dzidziuś mieszka sobie jeszcze w brzuszku u mamusi, w błogiej nieświadomości całego zamieszania, które wywołał gdzieś tam w odległym i nieznanym świecie zewnętrznym, jego rodzice właśnie szykują mu wyprawkę idealną. Wyprawkę wypasioną. Kupują wszystko, co według nich najlepsze, w tym mega-giga-super wózior 3 w 1, bo ma mieć wszystko, już, od razu. I na początku jest fajnie, bo gondola rewelacyjna, można też wpiąć fotelik, jesteśmy zachwyceni. Ale potem okazuje się, że ta spacerówka to jednak zbyt kobylasta, niby fajne ma kółka i jest solidna, ale waży jakieś pięćset kilo i zajmuje trzy czwarte bagażnika.
Za co ją kocham?
1. Za kółka
2. Za wagę
3. Za składanie
4. Za duży kosz na zakupy
5. Za głęboką budkę
6. Za plecy rozkładane na płasko
7. Za regulowaną rączkę
8. Za hamulec ręczny
Kto nie wie, jaki opór potrafi stawiać hamulec nożny do tego stopnia, że trzeba się do niego schylać żeby odblokować go ręką, bo inaczej niszczy się buty, ten nie zrozumie. Dla mnie hamulec ręczny to zbawienie i niesamowita wygoda.
Za co jej nie kocham?
1. Za podbijanie
2. Za brak możliwości przywiązania uniwersalnej wkładki
3. Za materiał
Córeczko, chciałabym żebyś była chłopcem
Chciałam mieć córeczkę. Marzyłam o wiązaniu kitek, ubieraniu w sukieneczki, spódniczki i opaski. Wiedziałam, że dziewczynkę będzie mi łatwiej zrozumieć, bo sama jestem kobietą i powielenie wzorców z wychowania moich rodziców przyszłoby mi niejako naturalnie. Kiedy więc mój mąż obalał wino, bo potomek okazał się być płci męskiej, ja po cichu godziłam się z tą myślą i uczyłam się myśleć o moim dziecku jak o synku. Nie zajęło mi to krótkiej chwili. Nie zajęło mi to nawet dłuższej chwili. Proces akceptacji trwał tak naprawdę do końca ciąży.
Idąc tym tropem dalej myślę o konsekwencjach takiego braku akceptacji u samego dziecka. Zastanawiam się czy możliwa jest sytuacja, w której matka (lub ojciec, bo w sumie czemu nie) tak bardzo podświadomie pragnie dziecka odmiennej płci, że jako takie traktuje własne dziecko. Syna – jak córkę, córkę – jak syna. Czy taki maluch w przyszłości nie będzie akceptował własnej płci? Czy gender disappointment (bo zjawisko rozczarowania płcią dziecka dorobiło się już na zachodzie swojej własnej nazwy) może być tak silne, że przeniesie się z rodzica na potomstwo? Jestem w stanie wyobrazić sobie taką sytuację.Można by powiedzieć – fanaberia. Ludzie dookoła mają chore dzieci, modlą się o ich zdrowie, życie, a tu tylko taka mała błahostka? Doprawdy. Ale spójrzmy na to z innej perspektywy. Przecież są rodzice, którzy mają dwójkę, trójkę, czwórkę dzieci tej samej płci. Czy oni nie mają prawa marzyć o jeszcze tym jednym, jedynym, innym niż pozostałe? Ja sama już teraz mówię sobie, że po tym moim małym siejącym chaos i zniszczenie rozbójniku jak psu buda należy mi się grzeczna i ułożona córeczka. Mówię to pół żartem, pół serio, ale w głębi mojej duszy gdzieś wciąż tli się to niespełnione marzenie.
Kiedy będąc w ciąży jeszcze pracowałam, a kolega z pracy zapytał mnie, czy będzie chłopiec czy dziewczynka, z przymrużeniem oka odpowiedziałam mu, że „chłopiec, ale jak będzie dziewczynka to też wychowam jak swoje”. W odpowiedzi usłyszałam historię jego koleżanki, która przez całą ciążę słyszała od lekarzy, że będzie synek, a urodziła się córeczka. Kobieta przypłaciła tę pomyłkę totalnym odrzuceniem dziecka i miesiącami leczenia psychiatrycznego. Wydaje mi się, że był to dość skrajny przypadek, ale skłania mnie on do refleksji czy być może nie lepiej byłoby, jak to już kiedyś bywało, nie poznać tej nieszczęsnej płci aż do samego rozwiązania. I spokoju więcej, i mniej presji ze strony otoczenia.
Co w takiej sytuacji ma robić partner? Jeśli tylko nie jest skurczybykiem bez serca, nie ma wyboru – musi dać czas i wsparcie, a także wierzyć, że miłość przyjdzie i tak. U mnie przyszła od razu, bezwarunkowo, nie wyobrażam sobie teraz mieć zamiast Ignaśka córeczki. Jest tak cudny, mądry i wspaniały, że żadna dziewczynka nie zastąpiłaby mi wszystkich jego zalet i całej tej jego chłopięcości. Uwielbiam go ubierać w urocze ubranka małego elegancika, kocham patrzeć jak bawi się samochodami i robi brrrrrum mimo że nikt go tego nie nauczył, i jak z gigantyczną ciekawością zagląda tacie do wszystkich typowo męskich robót z dziedziny majsterkowania. Nie wyobrażam sobie mojego świata w innej opcji.
Ale wiem też, że nadal mam prawo marzyć. I tego prawa nikt mi nie odbierze.