1

50 ładnych i praktycznych pomysłów do pokoju przedszkolaka

pomysły na pokój dziecka

Przychodzi taki moment, że dziecko nie wiedzieć kiedy przestaje być niemowlakiem, przestaje raczkować i nawet jego chód nie jest już nieporadny. Ubrania i buty staramy się w miarę na bieżąco wymieniać, ale otoczenie dziecka dziecka ciężko jest aż tak dynamicznie zmieniać. Przychodzi więc taka chwila (u nas są to okolice trzecich urodzin), że pokój malucha wymaga sporej metamorfozy, żeby nadążyć za rozwojem.

Poniżej przedstawiam ładne i praktyczne pomysły na pokój dziecka (jest ich ponad 50!). Sprawią, że pokój niemowlaka przekształci się w pokój przedszkolaka.

1. IKEA KALLAX

Seria regałów IKEA KALLAX to źródło wielu fantastycznych pomysłów na zaaranżowanie przestrzeni dziecięcej. Możemy zrobić z nich kącik do czytania lub zabawy, mebel do przechowywania i segregacji zabawek, a nawet zabawkę samą w sobie, taką jak stoisko sklepowe lub domek dla lalek. Ogranicza nas tylko wyobraźnia. Więcej inspiracji można znaleźć tutaj: KLIK.

pomysły na pokój dziecka ikea inspiracje pokoju dziecka ikea

inspiracje pokoju dziecka ikea

przechowywanie zabawek dziecka

gdzie chować zabawki dziecka

2. Łóżko starszaka

My już swoje łóżko wybraliśmy i czekamy na dostawę. Ze względu na małą przestrzeń interesował nas prosty model, z szufladami, barierką i możliwością indywidualnego dopasowania koloru i rozmiarów. Te wymagania spełniło łóżko EXO.

Natomiast dla bardziej wymagających rodziców, którzy jeszcze bardziej chcą zaoszczędzić na przestrzeni, świetnym pomysłem są lekko podwyższane łóżka ze schodkami lub drabinką i sporą ilością miejsca na przechowywanie.

Dla dwójki lub trójki dzieci dobrym pomysłem są łóżka piętrowe lub w ciekawych konfiguracjach jak poniżej.

łóżko dla przedszkolaka łóżko dla rodzeństwa

łóżko dla rodzeństwa

3. Kącik czytelniczy

Przedszkolak jest już w takim wieku, że potrafi sam usiąść z książeczką i po swojemu „czytać” ją i przeglądać. Jeżeli więc mamy miejsce, interesującym pomysłem może być zaaranżowanie kącika z książkami, lampką i atmosferą wyciszenia.

pomysły pokoju dla dziecka

inspiracje pokoju przedszkolaka

4. Kącik artystyczny

Chyba każde dziecko lubi złapać za kredki, kredę lub pędzel i dać upust radosnej twórczości. Poniżej rewelacyjne moim zdaniem pomysły na organizację takich kącików. Mogą to być stoliki lub fragmenty ściany pokryte kredą tablicową, zwykłe stoliki z miejscem na przybory i papier, a najprostszą formą takiej stacji artystycznej jest metalowy stolik na kółkach IKEA RÅSKOG, dostępny obecnie w kolorze beżowym, czarnym i brązowym (a szkoda, bo ten niebieski bardzo przypadł mi do gustu…).

kącik plastyczny dla dziecka

farba tablicowa dla dziecka

tablice dla dziecka

stolik plastyczny dla dziecka

5. Przechowywanie zabawek i ubrań

Najtrudniejsza w dziecięcym pokoju jest organizacja wszystkich zgromadzonych zabawek i ułożenie ubranek tak, aby poranna rutyna była jak najsprawniejsza. Możemy więc opisać szuflady lub organizery, pluszaki zebrać w kojce, na resoraki stworzyć oddzielny regał (można go też kupić na allegro: KLIK), a nawet wykorzystać na te cele szufladę łóżka.

organizacja pokoju dziecka

gdzie schować pluszaki dziecka

półki na samochody dziecka

gdzie trzymać zabawki dziecka

6. Ścianka wspinaczkowa

Świetnym pomysłem w większym dziecięcym pokoju może być ścianka wspinaczkowa (ale to rozwiązanie wykorzystała też Dorota Szelągowska w jednym ze swoich programów na bardzo niewielkiej przestrzeni, w pokoju dzielonym przez rodzeństwo). Rozwija motorykę dużą i pomaga zużyć nadmiarową energię. Takie rozwiązania zawsze są w cenie!

ścianka wspinaczkowa w pokoju

7. Plakaty i dekoracje

W tym zakresie jestem zwolenniczką prostoty. Bardzo podobają mi się różnokolorowe alfabety, geometryczne naklejki (można je kupić na przykład tutaj: KLIK) i ramki na zdjęcia. Najmniejszym kosztem można powiesić wydrukowane z internetu i oprawione w ramkę plakaty. Takie jak poniżej możecie znaleźć TU, TU i TU.

ozdoby do pokoju dziecka

plakaty do pokoju dziecka

8. Inne pomysły

Poniżej zebrałam kilka innych pomysłów, które mogą się wam spodobać. Mam nadzieję, że udało mi się zainspirować was do zmian! 🙂

pokój przedszkolaka

blog parentingowy

Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony Pinterest.com.




10 największych zagrożeń w piaskownicy

zagrożenia w piaskownicy

Zima powoli odchodzi w zapomnienie i zbliżający się pierwszy dzień kalendarzowej wiosny daje nam nadzieję, że wkrótce zjawi się i ta prawdziwa. Ileż w końcu można gnuśnieć w domu (bo a to smog, a to choróbska, a to siarczysty mróz) i zakładać na siebie i dziecko milion warstw niczym w Shreku? Ja w każdym razie długo już tak nie pociągnę. Jednak wraz z wiosną place zabaw się zapełnią, huśtawki rozbujają, drabinki ugną pod ciężarem, a piaskownice… No właśnie. W piaskownicach, poza naszymi dziećmi, zamieszkają też inni lokatorzy.

Warto ich poznać i wiedzieć, jak się przed nimi ustrzec. Jasną rzeczą jest, że nie będziemy ich omijać szerokim łukiem i nie powstrzymamy młodocianych wielbicieli piasku przed wpadnięciem do niego, ubrudzeniem się w nim od stóp do głów, zbudowaniem i zburzeniem zyliona babek i zamków, i „zjedzeniem” kolejnego piaskowego pączka. Ale dobra zabawa to jedno, a świadomość zagrożeń drugie i może nam ona pomóc w zminimalizowaniu ryzyka przejęcia z piasku i od rówieśników niechcianych prezentów.

Pierwsze pięć najpopularniejszych zagrożeń, którymi są pasożyty zamieszkujące piaskownice, pozwolę sobie przytoczyć dzięki grafice Państwowej Inspekcji Sanitarnej.

zagrożenia w piaskownicy

Nie są to niestety wszystkie niespodzianki, które możemy tam spotkać. Zagłębiając się w kolejne artykuły na ten temat wypisałam sobie pięć kolejnych, mniej oczywistych, a równie często spotykanych chorób, które mogą być wynikiem wizyty w piaskownicy bez zachowania środków ostrożności.

Wszawica

Tak jak człowiek dorosły w komunikacji miejskiej, tak dziecko w piaskownicy ma kontakt z wieloma osobnikami ludzkimi blisko stłoczonymi na jednej małej przestrzeni. Mogłoby się wydawać, że choroba ta dotyczy osób nie utrzymujących higieny, czy zaniedbanych. Otóż nie. Wszy mogą pojawić się na każdej głowie, bez względu na długość czy czystość włosów. Głównym objawem ich obecności jest swędzenie, które sprawia, że dziecko drapie się w głowę zarówno w ciągu dnia, jak i przez sen. Łatwo również zaobserwować wszy lub ich larwy we włosach i na grzebieniu, częstym objawem są również powiększone węzły chłonne. Leczenie polega na zastosowaniu szamponu z dodatkiem dimetykonu (syntetycznego oleju silikonowego) i, co ważne, powinno ono objąć całą rodzinę.

Bakterie e coli

Escherichia coli to bakterie, które każdy z nas posiada w swoim układzie pokarmowymi jest to zupełnie normalne. Kiedy jednak dostają się one drogą zewnętrzną od strony buzi, mogą wywołać dużo niepożądanych efektów, a ich głównym nośnikiem są brudne ręce. Skutkiem mogą być zatrucia pokarmowe, problemy z żołądkiem i jelitami, bóle brzucha, biegunka, wymioty, zawroty głowy i gorączka. W poważniejszych przypadkach również zakażenie dróg moczowych lub zapalenie otrzewnej, zapalenie opon mózgowych, a nawet sepsa. Oczywiście z wszelkimi podejrzanymi objawami należy zgłosić się do lekarza, który na pewno zleci badania, wypoczywanie i picie płynów w celu uniknięcia odwodnienia.

Salmonella

Salmonella to kolejna bakteria, o której obecności w piaskownicach już nieraz słyszałam w lokalnych mediach. Mało kto zdaje sobie sprawę, że przenoszona jest nie tylko przez żywność, ale też przez zwierzęta takie jak myszy czy szczury, stąd jej obecność w piaskownicy wcale nie jest zaskoczeniem. Jej objawy są zwykle bardzo gwałtowne (wodnista biegunka, wysoka gorączka, tępe bóle brzucha, bóle głowy i dreszcze) i trwają 2-3 dni, natomiast dalsze powikłania obejmują między innymi zakażenia narządów wewnętrznych i choroby stawów. Co ważne, objawy mogą mieć swój początek nawet do 72 godzin po kontakcie dziecka z bakterią. Przy łagodniejszych objawach leczenie polega głównie na nawadnianiu i odpowiedniej diecie, natomiast cięższe przypadki wymagają hospitalizacji.

 

Toksokaroza

Toksokaroza to wyjątkowo paskudna choroba pasożytnicza, tym częstsza, że przenoszona przez psy i koty, a tym bardziej uciążliwa, że pasożyty nie zatrzymują się na przewodzie pokarmowym, lecz wędrują po całym organizmie (włączając w to nawet mózg!). Dostają się do organizmu drogą pokarmową, a do objawów zaliczyć można: zmniejszenie apetytu, ogólne osłabienie, bezsenność, bóle brzucha i głowy, mdłości, kaszel, niekiedy powiększenie wątroby, niecharakterystyczne wysypki skórne, nadpobudliwość emocjonalną (toksokaroza utajona).

W przypadku toksokarozy uogólnionej wymienione objawy wzmagają się, natomiast toksokaroza oczna wywołuje problemy z widzeniem (diagnozuje się ją na podstawie badania dna oka). Neurotoksokaroza wywołuje objawy podobne do zapalenia opon mózgowych.

Można sobie jedynie wyobrazić strach matki, która ląduje w szpitalu z dzieckiem, które jako jedyny objaw ma biegunkę, a lekarze dają jej skierowanie na badanie w kierunku toksokarozy. Doświadczyłam go i nikomu go nie życzę.

Świerzb

Świerzb, tak jak i wszy, nie jest typowym zagrożeniem przy zabawie w piaskownicy, jednak w przypadku dzieci uczęszczających do żłobka czy przedszkola jest bardzo powszechnym problemem, a do zakażenia wystarczy kontakt z ubraniami lub skórą zarażonego dziecka. Może się on wydawać wstydliwym lub rzadkim problemem, jednak na całym świecie co roku zgłaszanych jest ok. 300 mln przypadków świerzbu, co bardzo jasno pokazuje skalę problemu.

Świerzb jest zakażeniem skóry przez roztocza, które drążą kanaliki w górnej warstwie skóry, a następnie składają w niej jaja. Szczególnie narażone są na niego właśnie dzieci, ale także ich mamy. Co ważne, zwierzęta nie rozprzestrzeniają świerzbu, zarazić się można tylko od drugiego człowieka. Jego głównymi objawami są grudkowata swędząca (zwłaszcza w nocy) wysypka i obecność kanalików, jednak nie są one widoczne przez pierwsze dwa do sześciu tygodni, a w tym czasie nosiciel zaraża już osoby, z którymi ma kontakt.

Nawet lekarze nie zawsze rozpoznają tę chorobę na pierwszy rzut oka, a leczenie, tak samo jak w przypadku wszawicy, powinno objąć całą rodzinę. Kuracje są długotrwałe, a problem powraca.

O świerzbie, tak jak i o toksokarozie, piszę nie bez powodu. Wśród bliskich znajomych mam koleżankę, której dziecko przyniosło do domu tego pasożyta i na moją prośbę zgodziła się anonimowo opowiedzieć swoją historię:

Magda, to był koszmar. Tułaliśmy się po lekarzach, każdy mówił co innego, a niuniek drapał się coraz bardziej i nic mu nie pomagało. W końcu jakaś logiczna farmaceutka zasugerowała, że to może być świerzb, ale nie chciało mi się wierzyć, bo nie jesteśmy jakimiś brudasami! Ale kiedy powiedziałam to dermatologowi, po wnikliwej diagnozie potwierdził te przypuszczenia. Od razu dał Novoscabin i to wreszcie pomogło, ale co przeszliśmy, to masakra. No i odkażanie domu, koniecznie o tym napisz. Trzeba wszystko poodkurzać, poprać, poprasować.

Wspomniany Novoscabin to preparat bez recepty, który dobrze jest kupić w okresie wzmożonego ryzyka zachorowania na świerzb. Stosuje się go przez 5 dni i dobrze jest zaaplikować ją całej rodzinie, a robi się to w bardzo prosty sposób. Po 10-minutowej kąpieli z szarym mydłem posmarować całe ciało poza twarzą i szyją, a następną kąpiel wziąć po 24 godzinach wycierając się czystym ręcznikiem.

Co jeszcze możemy zrobić, żeby uchronić się przed zagrożeniami obecnymi w piaskownicach?
  • Myć dziecku ręce bardzo dokładnie po każdej wizycie w piaskownicy, po wyjściu z toalety, po zabawie ze zwierzętami
  • Nosić zawsze ze sobą antybakteryjne chusteczki nasączone lub płyn antybakteryjny
  • Pilnować, żeby dziecko w piaskownicy nie brało do buzi brudnych foremek i piachu
  • Do chwili umycia rąk nie podawać nic do jedzenia i do picia
  • Regularnie odrobaczać domowe zwierzęta
  • Chodzić na place zabaw, co do których jesteśmy pewni, że regularnie wymieniają piasek w piaskownicy
  • Nie przychodzić na plac zabaw ze zwierzęciem i zwracać uwagę, kiedy robią to inni

Partnerem wpisu jest marka Novoscabin.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Łaskoczesz swoje dziecko? Będziesz w szoku!

„Śmiech to zdrowie” – mawiały nasze mamy i babcie. A skoro zdrowie, to im częściej się nasze dzieci śmieją, tym lepiej. Czyli trzeba robić wszystko, żeby ten radosny, głośny śmiech wywoływać. Tarzamy się, ganiamy, bawimy, rozśmieszamy, łaskoczemy. Łaskoczecie swoje dzieci? No własnie, ja też łaskotałam, dużo i intensywnie, bo uwielbiałam perlisty dźwięk śmiechu mojego synka. Aż pewnego dnia natrafiłam dla dwa obszerne artykuły na ten temat. I po prostu się przeraziłam.

Jeśli wierzyć (a czemu by nie) Jennifer Lehr ze Scary Mommy, łaskotanie „wywołuje te same fizjologiczne reakcje, co dobry nastrój: śmiech, gęsią skórkę, konwulsyjne skurcze mięśni. To oznacza, że człowiek wygląda, jakby doskonale się bawił, a tymczasem może cierpieć”. Autorka argumentuje, że łaskotki były wykorzystywane w niektórych kulturach jako najwyższa forma tortur. Sprawdziłam te informacje i faktycznie tak było. Wykorzystywane je w starożytnych Chinach, a bliżej współczesności podczas drugiej wojny światowej naziści torturowali w ten sposób żydów.

Wystarczy tej lekcji historii, bo nie to jest dzisiaj moim tematem. Okazuje się, że ciałko małego dziecka nie zawsze przyjmuje łaskotanie jako przyjemne uczucie. Oczywiście, jeśli dziecko prosi nas, żeby je połaskotać, zróbmy to, dajmy jemu i sobie tę chwilę radości i nieskrępowanego śmiechu, ale jeżeli prosi nas wyraźnie, abyśmy przestali, zróbmy to. Dziecko nie odbierze łaskotek jako bólu, ale z całą pewnością nie należy nadużywać swojej dorosłej siły i pozorów dobrej zabawy do załaskotania malucha „na śmierć” i pokazywania mu za wszelką cenę kto tu ma przewagę.

Ja sama mam przeraźliwe łaskotki i mięśnie kurczą mi się już w momencie, kiedy czyjeś ręce choćby zbliżają się do mnie w zamiarze połaskotania mnie. Śmieję się wtedy, ale przede wszystkim krzyczę, i w najmniejszym stopniu nie jest to dla mnie przyjemnością. Myślę, że wielu dorosłych ma podobne reakcje do mnie, ale niewielu z nas pomyśli, że u dziecka może to wywoływać podobny efekt.

Kolejną kwestią jest granica cielesności i nauczenie dziecka, że to ono decyduje o własnym ciele. Jeżeli wydaje nam się, że sprawiamy dziecku przyjemność, chociaż wyraźnie mówi lub pokazuje nam, że tego nie chce, naszym obowiązkiem jako rodziców jest zaprzestać danej czynności, szczególnie w kwestiach cielesnych. Jeżeli już w najmłodszych latach nauczymy dziecko, że należy mu się szacunek i poszanowanie jego przestrzeni i prywatności, to również w przyszłości w relacjach intymnych będzie ono umiało ją zachować, a przede wszystkim wymagać jej od innych. A także, zarówno teraz, jak i później, będą umiały rozpoznać, kiedy ktoś dopuści się w stosunku do nich nadużycia.

Łaskoczmy nasze dzieci, to przecież element ich dzieciństwa, to nasza więź z nimi i nasza bliskość. Warto jednak przestrzegać kilku zasad, które sprawią, że nasze dzieci będą się czuły bezpieczne i szanowane:

  • Jeżeli dziecko nie umie jeszcze mówić, nie łaskoczmy go zbyt intensywnie, bo nie będzie potrafiło się w żaden sposób obronić.
  • Przed połaskotaniem fajnie jest zapytać dziecko, czy ma na to ochotę. Jeżeli to lubi, bez wątpienia powie, że tak, tak jak to się dzieje w przypadku mojego synka, odkąd zaczęłam stosować te zasadę.
  • Warto wyraźnie odczytywać język ciała dziecka. Jeżeli wyraźnie pokazuje nam, żebyśmy przestali, nawet jeśli śmiejąc się nie ma sił tego powiedzieć, należy to uszanować.

Według naukowców łaskotanie i reakcja na nie, taka jak śmiech i skurcze mięśni, to sposób, w jaki organizm ludzki uczy się walczyć i bronić, ponieważ łaskotki mamy zwykle w tych samych miejscach, które mogą być zaatakowane w inny sposób. Jednak zbyt dalekie posunięcie się w intensywnym łaskotaniu dziecka może je nawet doprowadzić do łez. To do nas, rodziców, należy rozważna decyzja, w którym momencie powinniśmy przestać.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!


Podobne wpisy z kategorii Zdrowie:

 

 

 

 

Jak odpieluchować dziecko w weekend

 

 

 

 

10 rzeczy, których nikt nie powie Ci o karmieniu piersią




Żaden rodzic się nie przyzna, ale każdy to robi!

 Rodzice przeważnie chcą dla swoich dzieci jak najlepiej. Starają się postępować odpowiedzialnie, wychowywać mądrze, dokształcają się w swoim rodzicielstwie, bo i czasem porady jakiejś posłuchają, a nawet bywa, że przeczytają to i owo o wychowaniu. Jest super.

„Nie kąpać we wrzątku” – no i gra, a niech się kąpie w normalnej. „Nie dawać do picia kawy” – się wie, zero kawki, będzie Kubuś, bynajmniej ja, proszę pana, na zdrowiu swojego dziecka nie oszczędzam. „Nie zostawiać samego w samochodzie” – ofkors, oczywista oczywistość, co ja, psychol jestem?. „Nie puszczać bajek” – eeee… taaaa… nie no wiadomo, że nie… znaczy nie przez godziny, ale… ok, generalnie nieeee, ale czasami jak tak ładnie prosi… A CO, MA BYĆ OPÓŹNIONY JAK WSZYSTKIE INNE DZIECIAKI OGLĄDAJĄ? A CO, CHWILA SPOKOJU TEŻ MI SIĘ NALEŻY, A NIE CIĄGŁA BIEGANINA, KRZYKI, WALENIE, I JAK INACZEJ ZJE CAŁY OBIADEK? FARMAZONY TAKIE WYPISUJĄ PISMAKI BEZDZIETNE ŻYCIA NIEZNAJĄCE…. itd. itp. Będzie więc o tym, co wszyscy rodzice wiedzą, że nie powinni robić, a jednak to robią.

TV – Zło

Negatywny wpływ oglądania bajek przez dzieci badał i opisywał już chyba każdy z amerykańskich ośrodków badawczych, wiec i każdy rodzic jest w stanie wyrecytować przynajmniej ze 2-3 takie opinie wraz z listą kilkunastu skutków ubocznych i niedorozwojów, jakie taki Strażak Sam może wywołać u jego dziecka. Ale co, nie włączysz mu choć jednego odcinka przygód tego poprawnego do obrzydliwości typka z gaśnicą pod pachą? Włączysz, włączysz… każdy włącza. Przecież od kilku bajek jeszcze nikt nie umarł. A poza tym, skoro sam straciłeś wzrok na Gumisiach i Yatamanie, a mimo to masz dom, rodzinę, pracę i się nie jąkasz, to chyba nie ma co przesadzać? Ale ty twardo nic nie puszczasz, telewizor sprzedałeś i wiążesz mu oczy jak idziecie na zakupy? Szacunek, pięknie, serio. A w samochodzie? Co? Głośniej! Mówże głośniej synu, to spowiedź, a nie kurs czytania z ruchu warg. Aha, aha, rozumiem… a jak często?

Podróże krzywdzą

Samochód to dla wielu zupełnie inna bajka i rządzi się zupełnie innymi prawami, bo jak niby taki malec (i jego rodzic) ma przetrwać wielogodzinną trasę bez chwili wytchnienia przed bajeczką na tablecie? Nie da się. Można w ogóle w trasę nie ruszać… ale nie podróżować znaczy tyle, co krzywdzić dziecko, bo przecież podróże kształcą, a ja chcę mieć dziecię kształcone, bywałe, które wie, czym się ślimaki popija. Więc nie ma to tamto, trzeba do Dębek jechać.

Są oczywiście też rodzice spryciarze i w trasę jeżdżą tylko nocą, wiec pacholęta im przesypiają całą drogę i problemu oglądania nie ma. Super, bo dużo osób jest takich cwanych. Tyle, że generalnie wożenie śpiącego malucha jest co najmniej niewłaściwe. Szok, co? Chyba, że wiedzieliście? Ci, co wiedzieli, a wożą śpiące maluchy, rozumiem, że wyżej stawiają ryzyko utraty przez nie wzroku, niż głowy. Ci, co nie wiedzieli… no cóż, wiedza oznacza władzę i ból d… – Dobra, zaraz tam trasa, autostrada, 200 km/h i karambole. Po osiedlu spokojnie małego przewiozę, to mi uśnie i jest spokój. Zgadzam się, kto choć raz nie jeździł po osiedlu, żeby uśpić celowo pociechę, niech pierwszy rzuci kamieniem. – Ała, kto to rzucił? No dobrze, twoje nigdy nie spało w aucie. Dobrze, wierzę. Powiedz tylko, jak to robisz, że nie usypia: siedzi na pineskach czy masz sole trzeźwiące?

Poduszka też zła

Dobra, odpuśćmy na chwilę i powiedzmy, że Małe nie śpi, bo jest genialne i rozumie, że spać nie można w samochodzie.  Ale mimo, że genialne, to jednak nie na tyle, żeby czegoś od nas nie chciało. A chce wszystkiego, chce pić, chce jeść, chce podnieść upuszczonego pluszaka, chce i chce. Ty już to przerabiałeś wiele razy, ale ręka mimo treningu nadal nie jest z gumy, żeby tam z tyłu operować z wprawą kelnera, wiec sadzasz malucha przy sobie z przodu. Po pierwsze będzie podjarany podróżą na przednim fotelu jak Łajka w Sputniku, po drugie będzie blisko, więc będziesz mieć dostęp do klienta łatwiejszy… tylko ta poduszka, znaczy Air Bag. Co z nią? No nie ma opcji wyłączania, więc jak maluchowi wywali w razie kolizji… to nieważne czy siedzi przodem do kierunku jazdy, czy tyłem, odniesione obrażenia mogą skończyć się dla niego nawet koniecznością rehabilitacji… do końca życia.

To jak, wozisz z przodu mimo to, czy nie? Jasne, a kto nie wiózł? Ale to przecież dwie przecznice pod dom babci, nawet na kolankach niech sobie pojedzie, niech ma radochę. Nie? Dobra, no to nie z przodu. Z tyłu będzie jeździł. Może i racja, jest zima, ślisko, jeszcze ktoś nie wyhamuje na śniegu… główka pracuje. Ale jak zima, to kurteczka, a kurteczka plus fotelik to… – Panie, ja wiem, że się ponoć dziecko w kurtce wyślizguje z tych pasów, ale bez przesady, jakoś całe życie się turlałem na tylnym siedzeniu malucha i co? Dom jest, rodzina jest, praca jest, nie jąkam się… więc bez przesady. Co oni sobie wyobrażają, że go będę na mrozie rozbierał, jak i bez tego gluta ma do pasa? Poza tym parę metrów go tylko wiozę do przedszkola tylko.

Glut

Ha! Nie ma nic piękniejszego, niż słoneczny poranek, drzewka przyprószone białym puchem, auto odpaliło mimo mrozu, w przedszkolnej szatni potomek uśmiechnięty, aż rwie się, by już ci pomachać na do widzenia, aż tu nagle przyprowadzają gruźlika. Jak to możliwe, tu, do przedszkola? Powtarzasz w myślach trasę, bo może skręciłeś za wcześnie i to jakiś oddział zakaźny. Ale nieeee, przedszkole jak nic, wiszą przecież minikurteczki, znaczy wisiały chwilę temu, bo już wszystko pospadało jak tamten zakasłał. Scena grozy. Rodzice w szatni przerażeni, część myśli, że to grzmi i czołgają się do wyjścia, jakaś babcia wyjęła różaniec myśląc, że mały demony przyzywa, tylko jego matka nic. Zero reakcji. Pokerowa mina. Królowa saperów. Nie ma tematu. Ale coś się dzieje w ogóle?

Niestety atmosfera gęstnieje, więc żeby ją rozładować – ­A co ty tak synuś dziwnie… zakrztusiłeś się? Aż by się chciało od razu wykrzyknąć: tak, kurna mać, ewidentnie albo kłaczek, albo nurofen mu się cofnął i wpadł nie w tę dziurkę! Ale każdy rodzic milczy, bo wie, że sam nieraz miał nóż szefa na gardle, który dość dobitnie daje do zrozumienia, że oto firma rozumie problemy demograficzne kraju i z cała odpowiedzialnością wspiera politykę prorodzinną, co przejawia się chociażby poprzez paczki świąteczne dla dzieci, niemniej nie widzi związku z koniecznością korzystania z tak wielu zwolnień lekarskich? A skoro nie ma związku, to kręci, unika pracy. Są przecież opiekunki, można wynająć przecież. Nie stać go na opiekunkę? No to niech pracuje ciężej, dostanie awans i podwyżkę, będzie go stać na opiekunkę, a nie na zwolnienia chodzi. Chyba logiczne, czego tu nie rozumiesz?




10 rzeczy, których nikt nie powie Ci o karmieniu piersią

karmienie piersią

Temat karmienia piersią poruszany jest w całym macierzyńskim internecie, jak przeglądarki długie i szerokie. KAŻDY ma na jego temat swoje zdanie. Można znaleźć opinie za i przeciw, różne psychologiczne, medyczne i paramedyczne teorie. Jako matka, która zrobiła wszystko, żeby karmić naturalnie, a koniec końców poległa, staram się nie stawać po żadnej ze stron, ale dziś, kiedy nie karmię już od bardzo dawna, wreszcie mam siłę, żeby opowiedzieć moją historię.

Mój synek urodził się z hipotrofią urodzeniową, ważąc 2460 g, i kiedy leżał na mnie taki malusieńki podczas kontaktu skóra do skóry, jeszcze nie zdawałam sobie sprawy jak ciężka czeka nas przeprawa. Już w tamtym momencie powinnam była zrozumieć, że coś jest nie tak w fakcie, że nie przyssał się do mojej piersi od razu po porodzie, ale nikt mnie na to nie przygotował.

Byłam tak bardzo nastawiona na karmienie piersią, że każda propozycja podania mleka modyfikowanego była dla mnie jak policzek. A jednak podjęłam tę decyzję już w szpitalu, karmiąc ze strzykawki przez sondę po palcu wskazującym. Nigdy nie zapomnę jak rzewnymi łzami płakałam, kiedy moje głodne dziecko łapczywie wypiło na oddziale neonatologii całą podaną mu dawkę mleka z butelki ze smoczkiem. Wyłam z wyrzutów sumienia, bo cały świat, całe moje otoczenie wmówiło mi, że nie ma dla niego większej krzywdy niż ten los, który właśnie mu zgotowałam.

Karmiłam przez nakładki, karmiłam przy dźwięku suszarki, karmiłam tylko w domu. Karmiłam przez cztery miesiące i przypłaciłam to ciężką depresją poporodową. Dlatego dzisiaj wreszcie nadszedł ten dzień, że powiem wam to, czego mi nikt wtedy nie powiedział.

Boli

Karmienie boli jak cholera. Nie jest przyjemne, na pewno nie na początku i ja niestety nie dotrwałam do momentu, w którym ta niewątpliwie wspaniała bliskość z dzieckiem sprawiałaby mi przyjemność. Wolałam je tulić, nosić, bujać, głaskać i być blisko niego na każdy inny sposób.

Nawał pokarmowy to koszmar

Nawał wszędzie opisywany jest po prostu jak krótki moment, kiedy pokarmu robi się bardzo dużo, ale wystarczy przystawić dziecko, hop siup i po problemie. Ale wyobraźcie sobie nawał, podczas którego dziecko, tak jak tuż po urodzeniu i przez cały okres karmienia, nie chce ssać. Efekt Pameli Anderson gwarantowany bez operacji. Ból i rozstępy w gratisie. I smród mrożonych, tłuczonych liści kapusty. Do dziś mnie wzdryga na ich widok.

Zapalenia piersi nie są rzadkością

Przeszłam ich dwa i za każdym razem wyglądały tak samo: ja, zwinięta w szlafrokową kulkę na kanapie, z 40-stopniową gorączką i palącą z bólu klatą, a koło mnie śpiące w bujaku niemowlę. I modlitwy o to, żeby spało jak najdłużej, żebym mogła to jakoś przetrwać. Nie znam matki, która tego nie przechodziła. Nie znam też takiej, która dobrze to wspomina.

Leci. Wszędzie leci!

Budzisz się rano i leci. Budzisz się w nocy i leci. Wychodzisz do sklepu i leci. Wchodzisz pod prysznic i… LECI!!! Nigdy nie wiesz kiedy Cię to zaskoczy, nie panujesz nad własnym ciałem i żyje ono własnym życiem.

Laktator Twoim przyjacielem

Ja w wyprawce kupiłam ręczny, potem jeszcze drugi. I lipa, nic mi nie dały. Dopiero moja ukochana, przecudowna i niezastąpiona Medela Electric stała się moją trzecią ręką. Spędzałam z nią noce i dnie. Przy pobudkach na karmienia co trzy godziny wyglądało to mniej więcej tak: godzina najczęściej nieudanego karmienia (lewa i prawa strona), pół godziny randki z laktatorem, pół godziny żeby znów zasnąć i zostawała jakaś godzina snu do następnego karmienia.

Nie wiadomo ile zjadło dziecko

Jeżeli dziecko ma dobrą wagę urodzeniową, nie jest hipotrofikiem, wcześniakiem i ogólnie nie ma żadnych problemów, ten punkt można spokojnie pominąć. Ale ja CIĄGLE się martwiłam, że nie wiem, ile zjadł. Czy chciałby jeszcze? Czy tam w ogóle coś leci? Czy go nie głodzę?

Nie zawsze da się karmić w miejscach publicznych

Wspaniałe są te wszystkie kampanie nawołujące do karmienia piersią w miejscach publicznych. Jednak kiedy trzeba karmić (najczęściej płaczące przy tym) dziecko przez nakładki i przy dźwięku suszarki, żadne publiczne miejsce nie wydaje się wystarczająco komfortowe. Nie karmiłam poza domem ani razu.

Poczucie winy

Karmienie piersią to nieustające poczucie winy. Jeżeli karmię i mi się to nie podoba, to zastanawiam się co u licha jest ze mną nie tak. Jeżeli karmię i to uwielbiam (aż dziwnie mi się to pisze), to ciągle mam z tyłu głowy, że kiedyś w końcu będę musiała odstawić. Ale najczęściej wygląda to tak, że zawsze znajdą się jacyś życzliwi, którzy zadadzą jedno z pytań: Jeszcze karmisz? Nie za duży? Chcesz przestać karmić? Nie będzie mieć odporności! Co z Ciebie za matka! Nie dasz mu bliskości! Taaaak.

NIKT Cię tego nie nauczy

Do końca życie nie zapomnę moich łez i frustracji na sali poporodowej, kiedy kolejne położne przychodziły do mnie i na wszystkie strony szarpały mi, excuse my French, sutami i dzieckiem i twierdziły, że MUSI w końcu załapać! MUSI być jakiś sposób! Na pewno ŹLE to robię! Nie przykładam się! Przepraszam za moją łacinę, nigdy nie przeklinam, ale jak sobie to przypomnę, to tylko jedno ciśnie mi się na język: noż kurwa mać.

A potem doradca laktacyjny, który dał mi całą kartkę zaleceń, których stosowanie NIC nie dało. Nigdy więcej.

Jesteś z tym sama

Mąż, partner, chłopak może być najwspanialszy, pomocny i wspierający, we wszystkim Cię wyręczający, ale jedno jest pewne: nie pomoże Ci w karmieniu piersią, nie zastąpi Cię w tym. Jesteś z tym kompletnie sama. Dla mnie ta presja była zbyt duża.

Macierzyństwo zaczęło mnie cieszyć w momencie, kiedy zaczęłam karmić moje dziecko paskudną butelką i obrzydliwym mlekiem modyfikowanym. To wtedy właśnie odetchnęłam pełną, nomen omen, piersią. Najwyższa pora przestać piętnować i obarczać winą matki, które podejmują decyzję o karmieniu butelką w którymkolwiek momencie swojego macierzyństwa. Lepiej po prostu dać im słowa wsparcia i potwierdzenia, że to one decydują co jest najlepsze i dla nich, i dla ich dziecka.

Karmiłam piersią cztery miesiące, od początku karmiłam też butelką. Moje dziecko żyje, ma się dobrze, jest fantastycznym chłopczykiem z końską odpornością i olbrzymią radością życia.

A na pytanie: „Karmisz?” proponuję odpowiedź: „Nie, głodzę.”.

Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Dlaczego matka porzuca dziecko?

dlaczego matka porzuca dziecko

Całkiem niedawno przejeżdżałam obok okna życia, koło którego zdarza mi się być dość często. Zawsze patrzę na nie z nadzieją, że będzie puste i moja nadzieja jeszcze nigdy się nie zawiodła. Ale za każdym razem, kiedy na nie patrzę, moja wyobraźnia funkcjonuje na zdwojonych obrotach. Co się stanie z dzieckiem, które się w nim znajdzie? Jakie będą jego losy? Ale przede wszystkim patrzę na to z perspektywy matki i zastanawiam się co mogła czuć porzucając własne dziecko.

Przechodząc depresję poporodową miałam czasem takie myśli: trzasnąć drzwiami i nie wrócić. Wyjść i pojechać daleko. Jednak za każdym razem, kiedy spojrzałam na mojego malusieńkiego synka, kiedy spojrzałam sobie w lustrze w oczy, kiedy spojrzałam na moje życie z góry, odrzucałam czym prędzej takie głupie pomysły jak natrętną muchę. Myślę, że nie byłam jedyna.

W dzieciństwie miałam koleżankę, którą wychowywał tata. A że dzieci nie owijają w bawełnę i pytają wprost, szybko dowiedziałam się, że jej mama wyjechała, że żyje, ale z nią nie mieszka, że czasem dzwoni, ale już od dawna nie jest przy swojej córce. Nie mogłam tego zrozumieć. Moje naiwne dziecięce spojrzenie na świat kazało mi wierzyć, że mama zawsze jest gdzieś obok. Że nawet, jeżeli rodzice się rozstają, to co jak co, ale mama to ktoś, kto JEST. A tutaj ojciec, z pełną świadomością tego, że matka po prostu uciekła, pełnił wszystkie jej funkcje. Dopiero dzisiaj wiem jak cholernie ciężko musiało mu być i jaki kawał dobrej roboty odwalał. Moja koleżanka miała dużo szczęścia.

Dziecko, a szczególnie niemowlę porzucone przez matkę czuje, jakby umarło coś, co jest jego częścią. Utrata kontaktu malutkiego dziecka z matką jest porównywalna do zagrożenia życia, a porzucony maluszek odczuwa śmiertelny strach. Z psychologicznego punktu widzenia miłość i obecność matki jest dla dziecka warunkiem koniecznym do rozwoju. Porzucone dziecko wolno przybiera na wadze, źle nawiązuje kontakt z drugim człowiekiem, często ma wzmożone napięcie mięśniowe, nawiązuje kontakt z przedmiotami lub własną ręką, odgradzając się od świata dorosłych. Co w takim razie musi kierować matką, aby skazała swoje noszone 9 miesięcy dziecko na taki los? Dlaczego matka porzuca dziecko?

Paradoksalnie matki z depresją poporodową są najrzadszymi przypadkami porzucenia własnych dzieci. Najczęściej kieruje nimi samotność, brak wsparcia i brak głosu, który powie im: „Dasz radę!”. Kierują się brakiem pracy, brakiem pieniędzy i warunków życiowych, w których mogłyby zapewnić swojemu maluszkowi godny byt. Inne z kolei zostawiają dziecko z ojcem w pogoni za innym życiem, za karierą, za czymś lepszym, a, zdawałoby się, nieosiągalnym. Są również ofiary gwałtów, które nie chcą wychowywać dziecka, z którym wiążą się tak traumatyczne wspomnienia.

Czy którykolwiek z tych powodów jest usprawiedliwieniem? Czy dziecko, które prędzej czy później dowie się o tym, że jest porzucone, będzie się czuło lepiej tylko dlatego, że powód porzucenia je przekona? Czy dzięki temu jego samotność będzie mniej odczuwalna, jego pewność siebie nagle wzrośnie, poczuje się bardziej potrzebne? Nie, nic takiego się nie wydarzy. Dlatego dla mnie nie istnieje podział tych powodów na lepszy lub gorsze.

Istnieje w społeczeństwie pewien rodzaj przyzwolenia na odwrotną sytuację, kiedy to ojciec zostawia matkę z dzieckiem. W sądzie to właśnie matce, niejako z automatu, przyznaje się opiekę nad dzieckiem. Jednak to nie ojciec nosi je w swoim łonie, to nie on je karmi, to nie do niego na początku swojego istnienia niemowlę przywiązane jest tak mocno, że uważa się za jego część. Myślę, że to właśnie z tego wynika ta różnica.

Mamo, która być może trafisz na ten tekst, bo przejdzie Ci przez myśl, żeby zostawić swoje dziecko: proszę, nie rób tego. Nie ma takiej możliwości, żebyś była na tym świecie zupełnie sama, na pewno są w Twoim otoczeniu ludzie, których możesz poprosić o pomoc. Jeżeli nikt nie powiedział Ci, że dasz radę, to ja Ci to mówię teraz: dasz. Jesteś silna, wierzę w Ciebie. Jeżeli naprawdę sądzisz, że nikogo nie masz, napisz do mnie. Razem pomyślimy co zrobić. Tylko musisz w to uwierzyć.

A kiedy już podejmiesz tę najtrudniejszą na świecie decyzję, która będzie Cię kosztować wiele smutku, tęsknoty, łez i wyrzutów sumienia, daj swojemu dziecku chociaż cień szansy. Zostaw je w szpitalu lub w oknie życia. Ale pamiętaj: skrzywdzisz i dziecko, i siebie. A kiedy znów będę przejeżdżała koło tego okna, pęknie mi serce.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!