1

Kąpiele w fontannie – czy na pewno wiesz, co grozi Twojemu dziecku?

fontanny miejskie kąpiel dzieckaMieszkam w Warszawie – mieście, gdzie w każde wakacje dostępnych jest dla dzieci multum atrakcji. Płatnych i bezpłatnych. Również takich, które pozwalają dziecku się ochłodzić, a rodzicom odetchnąć w upalne dni. A mimo to rok w rok, zwłaszcza w te najgorętsze dni, obserwuję chlapiące się w fontannach dzieciaki pilnowane przez zadowolonych opiekunów.

Czy mnie to dziwi? Nie bardzo, bo dość naturalne jest to, że skoro miasto udostępnia wodne przestrzenie publiczne takie jak fontanny, to siłą rzeczy będą do nich lgnąć dzieci. Nie rozumiem, po co tworzy się takie miejsca, skoro nie można z nich korzystać, ale na to nie mam wpływu.

Na co natomiast mam wpływ?

Mogę wam opowiedzieć co w tej wodzie pływa, co grozi waszemu i mojemu dziecku jeśli się w niej wykąpie i co mnie skłoniło do tego, żeby napisać o tym właśnie teraz.

O temacie myślę intensywnie od kilku lat, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby pochylić się nad nim bardziej. Nie przyszło mi to do głowy do momentu, kiedy natknęłam się na facebooku na poniższe zdjęcie.

Źródło: fanpage Hejted – Zielona Góra

Działa na wyobraźnię, prawda? Tym bardziej boli mnie serce, kiedy przechodząc codziennie koło miejskiej fontanny widzę tłumy kąpiących się w niej dzieci.

Co musimy wiedzieć o miejskich fontannach?

Jeśli kiedykolwiek spotkaliście się z tym tematem, przeczytaliście pewnie, że obieg w fontannach jest zamknięty. Co to tak naprawdę oznacza? Ano oznacza to tyle, że raz zapełniona fontanna korzysta cały czas z tej samej wody, w której dzięki kąpielom zwierząt (psów, kotów, ptaków) i bezdomnych (jak widać na powyższym obrazku), resztkom alkoholu wlanego tam przez nocnych imprezowiczów i dziennych piwkowiczów, oraz sinicom i glonom, razem z naszymi dziećmi kąpią się:

  • bakterie coli
  • bakterie gronkowca
  • bakterie salmonelli
  • pasożyty
  • zarodniki grzybów i pleśni
  • szkodliwe dla zdrowia środki chemiczne

Wspomniane środki chemiczne służą oczyszczeniu wody w fontannie, ale nie jest to takie oczyszczanie jak w basenach. Nie służy ono bezpieczeństwu człowieka, zwłaszcza małego, którego układ odpornościowy jest jeszcze za słaby w zderzeniu z atakiem tego typu środków. Czystość fontann często sprowadza się do efektu wizualnego. Woda w nich nie jest uzdatniana i dezynfekowana, nie podlega też kontroli Sanepidu, ani żadnej innej kontroli.

Fontanna na placu Europejskim w Warszawie

Nie tylko picie wody z fontanny zagraża zdrowiu, lecz także jej kontakt ze skórą.

Odpowiedzialność za stan fontann, za oficjalny zakaz kąpieli w nich lub jego brak spoczywa na zarządcach i właścicielach obiektów. Jeżeli świadomie kąpiemy się w miejscu, w którym regulamin tego zabrania, możemy zapłacić karę do 250 zł. Może ją na nas nałożyć straż miejska zgodnie z art. 55 kodeksu wykroczeń.

Są miejsca podobne do fontann, w których dzieci mogą się śmiało pluskać, ponieważ takie jest ich przeznaczenie. W upalne dni w wielu miastach stawiane są kurtyny wodne, budowane są wodne place zabaw oraz tak zwane „pluskowiska”. W Warszawie można je znaleźć przy Multimedialnym Parku Fontann na Podzamczu oraz przy skwerze Grzegorza Ciechowskiego na Targówku. Trochę dalej, ale nadal w okolicy Warszawy, mamy dwa wodne place zabaw, w Błoniu i w Grodzisku Mazowieckim. Jeśli chodzi o zbiorniki wodne, kapiele dozwolone są w Jeziorku Czerniakowskim i w Zalewie Zegrzyńskim. W lecie otwartych jest wiele otwartych basenów i kąpielisk, więc naprawdę jest w czym wybierać.

A na koniec wisienka na torcie.

Zadałam sobie trud spisania chorób, które mogą być konsekwencją kąpieli w fontannie. Niech ta lista zadziała na waszą wyobraźnię. A jeśli na własnej skórze doświadczyliście nieprzyjemności będących konsekwencją kąpieli w fontannie, napiszcie do mnie. Może razem uda nam się zbudować większą świadomość olbrzymiej szkodliwości, jaką to za sobą niesie.

  • podrażnienia skóry
  • wysypki alergiczne
  • biegunki
  • choroby układu pokarmowego
  • choroby dróg oddechowych, w tym ostre zapalenie płuc
  • zapalenie spojówek
  • zapalenie uszu
  • grzybice stóp
  • choroby odzwierzęce
  • stany zapalne skóry
  • zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych

Mam nadzieję, że przemówiłam do waszej wyobraźni. Będę wdzięczna każde udostępnienie tego tekstu, ponieważ napisałam go nie po to, aby przekonywać osoby, które doskonale to wszystko wiedzą, ale aby dotarł do tych, którzy tej świadomości nie mają.


Źródła, którymi posiłkowałam się zbierając informacje, i w których przeczytacie więcej na ten temat:

edziecko.pl; parenting.pl; dziecko.trojmiasto.pl; tustolica.pl; metrowarszawa.gazeta.pl; nowosci.com.pl; elblag.eu




Jak rozmawiać z dzieckiem o niepełnosprawności?

jak rozmawiać z dzieckiem o niepełnosprawności

Czy widząc osobę niepełnosprawną czujesz zakłopotanie? Nie zawsze wiesz, jak się w stosunku do niej zachować? Zastanawiasz się, jak przekazać dziecku czym jest niepełnosprawność i nie wiesz, jak z nim o tym rozmawiać?

Niepełnosprawność urasta do rangi olbrzymiego problemu tylko w naszych, dorosłych głowach. Wystarczy popatrzeć na eksperyment, który przeprowadziła francuska fundacja, aby przekonać się, że dziecko nie traktuje osoby niepełnosprawnej ani w sposób gorszy, ani lepszy:

To dla nas, dorosłych, temat niepełnosprawności jest niezwykle trudny. Jak ognia boimy się stwierdzeń typu „inny nie znaczy gorszy”, bo w zasadzie nie bardzo wiemy jak je wyjaśnić i jak pociągnąć temat. Ale kiedy zostajemy rodzicami, a mały człowiek zaczyna zadawać coraz więcej pytań, nie możemy unikać odpowiedzi. Zwłaszcza kiedy dotyczą tematów tak trudnych, jak ten.

Co więc możemy zrobić, aby zaspokoić dziecięcą ciekawość i na luzie przybliżyć im ten temat? Jak rozmawiać z dzieckiem o niepełnosprawności?

Znajdź bajki, w których pojawia się element niepełnosprawności

Do codziennych czytanek w ciągu dnia lub przed snem całkiem naturalnie możesz wprowadzić bajki, w których pojawia się temat niepełnosprawności. Oczywiście aktywność ze strony rodzica nie musi, a wręcz nie może się tutaj kończyć na „odbębnieniu” czytania. Bajka może być początkiem do dłuższej rozmowy, w której my będziemy zadawać dziecku pytania, a ono nam. W ten bardzo naturalny sposób możemy pokazać maluchowi, że nie wszyscy ludzie są tacy sami i jest to zupełnie normalne.

Takimi bajkami są na przykład „Leon i jego nie-zwykłe spotkania”, „Przygody Fenka – nowy kolega” czy „Duże sprawy w małych głowach”.

Pokaż dziecku jak to jest

Przy okazji różnych zabaw bardzo łatwo można pokazać dziecku jak wygląda świat niepełnosprawnych. Świat niewidomych – poprzez zgadywanie czym jest przedmiot bez patrzenia na niego lub zabawienie się w przewodnika rodzica, który ma zasłonięte oczy. Świat osób niemych – poprzez pokazywanie czego się chce tylko za pomocą gestów. Możemy zapoznać dzieci z alfabetem Braille’a i z różnymi innymi elementami życia osób niepełnosprawnych, tak jak zrobiła to pani Ania, prowadząca zajęcia Czytamisie w warszawskim Białołęckim Ośrodku Kultury, w których niedawno braliśmy z Ignasiem udział:

Możemy też pokazać dziecku w przestrzeni publicznej, że istnieją elementy takie jak rampy, oznakowania, miejsca parkingowe czy windy przeznaczone dla osób niepełnosprawnych. Na pewno na co dzień nie zwraca na nie uwagi.

Dostosuj język do wieku dziecka

To bardzo ważny aspekt rozmów na tak poważne tematy. Zbyt skomplikowane tłumaczenia mogą sprawić, że dziecko przestraszy się i zniechęci. Warto więc mówić prosto, odpowiadać na ciekawskie pytania krótko i zwięźle, a także unikać słów nacechowanych negatywnie („kaleka”, „upośledzony” itp.).

Traktuj niepełnosprawność jak coś normalnego

Kiedy idąc z dzieckiem po ulicy lub bawiąc się na placu zabaw spotkacie osobę niepełnosprawną, nie mów mu, aby nie patrzyło, nie powstrzymuj od zadawania pytań, bo to całkowicie naturalne. Zaspokój ciekawość malucha w możliwie przystępny sposób, wyjaśniając dlaczego ta osoba się porusza lub porozumiewa w taki sposób.

Podkreślaj elementy wspólne, a nie różnice. Mów o tym, jakie dziecko ma wspólne zainteresowania z osobą niepełnosprawną, co lubią podobnego robić, jak spędzają czas w zbliżony do siebie sposób. Może lubią to samo jeść lub oglądać te same bajki? Tłumacz dziecku, że niepełnosprawność nie stoi na przeszkodzie do różnych aktywności.

Nie bagatelizuj – nie unikaj odpowiedzi na pytania

To najgorsze, co możesz zrobić. Pokażesz tym samym, że jest to temat wstydliwy, o którym nie warto rozmawiać. A przecież to nasza postawa jest dla dziecka wzorcem do naśladowania. Jeżeli bez oporów odpowiemy na pytania, pokażemy, że jesteśmy otwarci , to dziecko również przyjmie taką postawę. Jeżeli okażemy szacunek osobom niepełnosprawnym, nasze dzieci też go okażą.

Mam nadzieję, że zainspirowałam was do rozmów na ten temat ze swoimi dziećmi.

Mnie zainspirowały do tego wspomniane warsztaty Czytamisie organizowane przez warszawski Białołęcki Ośrodek Kultury. Jeżeli jesteście z tych okolic, to serdecznie was zachęcam do udziału, ponieważ zachęcają one do bardzo wartościowego spędzenia czasu z dzieckiem. Czytamisie to seria comiesięcznych spotkań, z których każde poświęcone jest innej tematyce. Spotkania podzielone są na dwie grupy wiekowe 3-4 oraz 5-6 lat, a prowadząca, Ania Hajzik-Jurlewicz, wykorzystuje w nich elementy muzykoterapii, logorytmiki, dramy i arteterapii. Ale nade wszystko przez ponad godzinę panuje tam przemiła, rodzinna atmosfera, w której rodzice razem z dziećmi rozmawiają, słuchają, bawią się i uczą o rzeczach, które czasami w życiu trudno zrozumieć. A na dodatek zajęcia są darmowe, wystarczy się zapisać i przyjść 🙂

Więcej informacji na ich temat znajdziecie na stronie Białołęckiego Ośrodka Kultury, o tutaj: KLIK! A ja już dzisiaj zachęcam was do udziału i spędzenia ze swoim dzieckiem naprawdę wyjątkowego czasu.

dziecko i niepełnosprawność

Autorką zdjęć jest Ewa Przedpełska dla Białołęckiego Ośrodka Kultury.




Ustąp ciężarnej, do cholery!

ustąp ciężarnejCiąża to nie choroba. Chciała, to ma. Gdzie się pcha?! Niech stoi i czeka, jak inni! Kiedyś rodziła w polu, a następnego dnia szła zbierać ziemniaki!

Żyjemy w XXI wieku. Mamy akcje takie jak „Odmienny stan, odmienne traktowanie” Anny Majewskiej czy #jestemwciąży Nicole Sochacki-Wójcickiej. Mamy naklejki w Rossmannie i placówkach zdrowia mówiące o tym, że ciężarne obsługiwane są w pierwszej kolejności. Mamy kasy pierwszeństwa dla ciężarnych, miejsca parkingowe dla ciężarnych. A mimo to nadal, nieustająco napotykamy na obojętność, a nawet wrogość wobec kobiet w ciąży.

Dlaczego poruszam ten temat?

Po mojej przygodzie przy kasie w Lidlu i poście, który spontanicznie opublikowałam na moim fanpage’u, ruszyła lawina komentarzy.

Dziewczyny, mamy i ciężarne, piszą w nich o zachowaniach ludzi w stosunku do ciężarnych. Najgorzej reagują starsi ludzie. Ci sami starsi ludzie, którzy nie mają oporów, żeby poprosić nas o ustąpienie miejsca w komunikacji miejskiej czy o powiedzenie, o której przyjedzie tramwaj, bo nie mogą dojrzeć na rozkładzie. Luz, nie mam z tym problemu i zawsze, jak tylko mogę, pomagam. Ale przykro mi, kiedy czytam, że ciężarne w mało wybredny sposób odsyłane są przez nich po wolne miejsce w autobusie czy w kolejce do młodszych. Że mają pretensje o to, z jakiej racji mają kogokolwiek przepuszczać. Wyzywają od młodych kurew z życzeniem, oby się kaleka urodziła (sic!).

Inni, młodsi, w obecności ciężarnej nagle tracą wzrok, wpatrują się uparcie w telefon lub książkę. Czasami wręcz biegną, żeby stanąć przed nią w kolejce! Zahaczając o brzuch nawet nie przeproszą i mają świetne wymówki, żeby nie ustąpić pierwszeństwa: spieszy im się, są zmęczeni, im się należy bardziej. Osobiście również doświadczyłam podobnych sytuacji, na przykład w kolejce do pobrania krwi, gdzie mimo wyraźnej naklejki mówiącej o tym, że ciężarne mają pierwszeństwo, grupa emerytów oburzyła się, gdzie ja się pcham.

Przykłady można by mnożyć i mnożyć.

I jest to tym bardziej przykre, że robi się ich coraz więcej. Od zeszłego roku mamy w Polsce ustawę, zgodnie z którą ciężarnej należy się bezwzględne pierwszeństwo w placówkach zdrowia. Nie sądzę jednak, żeby wszędzie była ona przestrzegana, zwłaszcza przez pacjentów. Pozytywne reakcje można policzyć na palcach jednej ręki, i to najczęściej w tych samych miejscach, takich jak wspomniany Rossmann, czy placówki LuxMedu.

Oczywiście, można by uważać, że kobieta w ciąży niczym się nie różni od przeciętnego człowieka.

A jednak wiedza medyczna świadczy na niekorzyść tej teorii. Po pierwsze układ krwionośny ciężarnej jest dużo bardziej obciążony niż przeciętnego człowieka. Z tego powodu pojawiają się u niej obrzęki i jest podatna na tracenie przytomności. Podczas długotrwałego stania jej serce jest bardzo obciążone. Jej odporność spada do poziomu odporności małego dziecka. Co gorsza, wraz z dodatkowymi kilogramami i rosnącym brzuchem, środek ciężkości ciała ciężarnej przesuwa się, więc dużo trudniej jest jej utrzymać równowagę. (źródło: wywiad z @mamaginekolog). Długie stanie może być u niej również przyczyną wolniejszego wzrostu płodu, zwiększać ryzyko powikłań ciąży, takich jak stan przedrzucawkowy, przedwczesny poród i urodzenie zbyt małego dziecka. (źródło: mamotoja).

Zresztą wystarczy trochę wyobraźni.

Czy widząc kobietę w ciąży wiemy, czy ciąża ta przebiega bezproblemowo? Czy nie ma powikłań, cukrzycy ciążowej, anemii i innych problemów, których na pierwszy rzut oka nie widać? Nie potrzebujemy mieć w oczach rentgena, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że w środku tej kobiety jest mały, bezbronny człowiek, którego swoją bezmyślnością możemy narazić na fatalne skutki.

Uderza mnie też mocno diametralna różnica pomiędzy traktowaniem w komunikacji miejskiej kobiet z dziećmi i kobiet w ciąży. Podczas gdy rzadko kiedy widzę, jak ludzie sami z siebie ustępują tym drugim, te pierwsze nie mają żadnego problemu, żeby zdobyć miejsce siedzące. A tak naprawdę w jednym i drugim przypadku z grę wchodzą dwie osoby, dwa odrębne byty: małe, bezbronne dziecko i odpowiedzialna za nie matka.

Mam nadzieję, że ten wpis dotrze do jak największej ilości ludzi, zwłaszcza takich, którzy na swoim sumieniu mają te najmniej przyjemne zachowania w stosunku do ciężarnych i teksty typu „ciąża to nie choroba” czy „jej się nie należy”. Do takich ludzi apeluję o rozsądek i wyobraźnię.

Wszystkich innych nawołuję do zachowań takich, jak moje: do zachęcania ciężarnych, aby głośno upominały się o swoje prawa. Bo sama na swoim przykładzie wiem, że im samym często jest albo głupio, albo nie mają już po prostu siły użerać się z kolejnymi idiotycznymi komentarzami ignorantów.

A wy, ciężarne, walczcie o swoje! Należy wam się jak psu buda!


Zapraszam do grupy Matki, mamy, mamusie – motherujemy życie, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




5 największych MITÓW na temat kataru u dzieci

leczenie kataru u dziecka

Kiedy po raz pierwszy doświadczyłam kataru u mojego niespełna rocznego dziecka, ogarnęła mnie zgroza. Leczenie kataru u dziecka totalnie mnie przerażało. Zanim do tego doszło, żyłam w naiwnym przeświadczeniu, że może jakimś cudem mnie to ominie. Że moje dziecko nabyło żelazną odporność już w momencie porodu, a ja nie będę musiała się zmagać ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Chyba nie muszę dodawać, w jakim byłam błędzie. I ile jeszcze tych błędów popełniłam po drodze, zanim jako tako nauczyłam się co tak naprawdę pomaga, a co szkodzi mojemu dziecku podczas moich prób pomagania mu podczas kataru.

Dlatego dzisiaj, nauczona swoimi doświadczeniami, mam dla was kilka nieoczywistych, a dość popularnych mitów na temat kataru u dzieci. Poniższą wiedzę podparłam prezentacją i opinią pediatry Łukasza Dembińskiego, którego miałam niekłamaną przyjemność posłuchać w tym właśnie temacie podczas organizowanego przez markę Disnemar Baby spotkania, którego byłam również prowadzącą.

Leczenie kataru u dziecka można załatwić antybiotykiem

Żyjemy w kraju, gdzie niestety wciąż, zarówno wśród wielu lekarzy, jak i wśród rodziców małych dzieci, pokutuje przekonanie, że antybiotyk jest lekiem na wszystko. W związku z tym pozwolę sobie przytoczyć słowa doktora Dembińskiego wypowiedziane podczas naszego spotkania:

Podanie dziecku przez lekarza antybiotyku jest dla lekarza porażką.

Antybiotyki nie tylko osłabiają organizm i florę jelitową na czas przyjmowania ich i przez jakiś czas po odstawieniu, ale też, w dłuższej perspektywie, trwale osłabiają odporność organizmu małego dziecka. Jeżeli więc nie ma prawdziwych podstaw, aby antybiotyk podać, powinniśmy się z tym wstrzymać i stosować alternatywne metody leczenia.

Z zakatarzonym dzieckiem nie można chodzić na spacery i należy trzymać je w cieple

Nie tylko można chodzić na spacery, ale wręcz należy to robić. Zimne powietrze obkurcza naczynia krwionośne i sprawia, że dziecku łatwiej się oddycha. W czasie kataru dobrze jest też wietrzyć pokój dziecka (o ile aktualny poziom smogu nam na to pozwala…) i utrzymywać w nim temperaturę w okolicach 20 – 22 stopni.

Katar u dzieci nie ma żadnych konsekwencji

Nie jest prawdą, że katar leczony trwa tydzień, a nieleczony siedem dni i że nie ma różnicy, czy zadbamy w tym czasie o drożność nosa i komfort dziecka, czy nie. Powikłania po katarze mogą nie tylko prowadzić do zapalenia uszu lub zatok. Mogą także być u dziecka przyczyną stresu, spadku apetytu, nawracających infekcji, słabszego rozwoju wzrostu, wad zgryzu i zaburzeń logopedycznych, a u niemowlaków również wzdęć i kolek.

Kolor wydzieliny zawsze oznacza konkretną przyczynę kataru

Może oznaczać, ale nie musi. Nigdy z góry nie możemy założyć, że dany kolor kataru wynika tylko z jednego powodu. I tak, wodnisty katar może być spowodowany zarówno alergią, jak i infekcją wirusową. Katar zielony lub żółty może być objawem infekcji bakteryjnej, ale też nie zawsze. Dlatego za każdym razem, kiedy katar trwa już dłuższy czas i wzbudza nasze podejrzenia, należy skonsultować go z zaufanym lekarzem, aby postawił on odpowiednią diagnozę i zalecił odpowiednie środki.

Nieużywanie wody morskiej nie ma wpływu na przebieg leczenia kataru

Nie jest to prawdą z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze woda morska jest dużo skuteczniejsza od kropli do nosa czy środków w aerozolu. Po drugie jej zadaniem jest rozrzedzenie i wypłukanie wydzieliny z nosa, spłukanie zanieczyszczeń i alergenów, a to z kolei hamuje rozwój bakterii. Woda morska nie tylko wspomaga leczenie kataru, ale ma też działanie profilaktyczne, prewencyjne.

Tak się złożyło, że odkąd Ignaś jest na świecie, korzystam z wody morskiej Disnemar Baby. Polecali mi ją lekarze, był to również pierwszy wybór farmaceutów w aptekach, a dodatkowo zawsze miałam łatwość kupienia jej przy okazji zakupów np. w Rossmannie. Disnemar jako jedyny rozpyla się w sposób na tyle delikatny, że moje dziecko nie ucieka od niego i nie irytuje się, a dodatkowo rozpylenie ma na tyle duży zasięg, że psiknąć można w dowolnej pozycji dziecka – zarówno leżącej, siedzącej, jak i stojącej. Tym bardziej było mi miło, kiedy marka ta odezwała się do mnie z prośbą poprowadzenia spotkania na temat małych nosków i kataru, na którym mogłam posłuchać doktora Dembińskiego.

KONKURS

I tym bardziej cieszę się, że przy okazji tak ciekawego tematu mam dla was również konkurs z bardzo prostym pytaniem i bardzo fajnymi nagrodami. Żeby wygrać jeden z trzech zestawów nagród, składających się z kołderki dla dziecka z motywem foczki (naprawdę dużej, idealnej zarówno dla niemowlaka, jak i dla starszaka), dwóch opakowań Disnemar Baby oraz pluszowej maskotki – foczki, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Jak przekonać oporne dziecko do toalety noska?

Odpowiadać możecie pod tym wpisem w komentarzach, pod konkursem u mnie na fanpage’u (który pojawi się jutro) lub pod postem na Instagramie. Trzy najbardziej kreatywne odpowiedzi zostaną nagrodzone zestawem nagród:

Udział w konkursie jest jednoznaczny z akceptacją regulaminu.

Serdecznie zapraszam!

 

leczenie kataru u dziecka

Wpis powstał we współpracy z marką Disnemar Baby.




Jak w trzech prostych krokach wychować sobie małego brudaska

pielęgnacja uszu dzieckaJeżeli macie już dość swoich czystych, zadbanych dzieci, co kosztuje Was oczywiście masę wysiłku i nerwów, chciałabym Wam dzisiaj zaproponować doskonałą alternatywę. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że czyste dzieci są przereklamowane. A wychowanie małego brudaska ma same zalety, dla nas i dla dziecka.

Zero wysiłku. Po prostu sobie żyjemy, nie przywiązując uwagi do higieny i pielęgnacji naszych dzieci.

Wychowanie bliżej natury. Unikamy chemii, farmaceutyków i innych specyfików.

Dobra odporność i konserwacja. Troszkę codziennego brudku daje naszym dzieciom naturalną barierę ochronną.

A więc do dzieła! Jeśli macie ochotę do mnie dołączyć w tym eksperymencie, na swojej liście koniecznie umieśćcie:

1. Olanie regularności i rytuałów

Wystarczy kilka prostych zabiegów. Nie uczymy dzieci, aby myły ręce po przyjściu do domu i skorzystaniu z toalety. Nie uczymy ich również mycia zębów rano i wieczorem, a także po posiłkach. Nie kąpiemy ich wieczorem. Proste? Proste. Przecież dla dziecka nie ma znaczenia czy konkretne czynności odbywają się regularnie i o tych samych porach, oraz czy odbywają się w ogóle. Fajne jest też na przykład mycie dziecka na siłę, kiedy tego nie chce. Z tym że należy wziąć pod uwagę, że to czarny szlak. Tylko dla zawodowców.

2. Przegrzewanie dziecka

To doskonała metoda, popularna zwłaszcza teraz w zimie, nie tylko na zapocenie, lecz również na zaczerwienienia, potówki, ciemieniuchę i obopólną chorobę nerwową. Do tego możemy dołożyć na przykład niepranie przepoconych ubranek, bo przecież nie są brudne. I od razu kilka chwil spokoju więcej! A że śmierdzą? Cóż, niech się dziecko od małego uczy jak się zlać z otoczeniem na przykład w komunikacji miejskiej.

3. Nie dbanie o czystość uszu dziecka

Działanie tak zwane „utajone”. Niby nie widać efektów i nie od razu, ale fundujemy dziecku kolejną warstwę miłego brudku, i to w formie głęboko utajonej. No mistrzostwo świata. No i po raz kolejny oszczędzamy. Nie musimy kupować żadnych dziecięcych środków do czyszczenia uszu. W zasadzie możemy się nie przejmować, że sprawimy, że dziecko będzie gorzej słyszeć, a w konsekwencji doprowadzi to nawet do niedosłuchu. A jeśli dołożymy do tego jeszcze nie czyszczenie dziecku nosa, które może doprowadzić do zapalenia ucha, to mamy piękny przepis na wspaniałego brudaska.

A jeśli znacie jeszcze więcej dobrych sposobów na wychowanie sobie brudaska i na zyskanie dzięki temu oszczędności i wolnego czasu, koniecznie dajcie mi znać!

I mam nadzieję, że dobrze się rozumiemy.

A jeżeli bardzo jednak nie chcecie mieć brudaska podatnego na choroby, możecie na przykład zadbać o jego uszy, które moim zdaniem są bardzo wrażliwą częścią ciała dziecka i najważniejszym elementem powyżej listy, nagminnie zaniedbywanym przez rodziców. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że nieprawidłowa higiena uszu może prowadzić do poważnych problemów zdrowotnych i uszkodzenia ucha – do nawracających infekcji, wspomnianego już niedosłuchu i stanów zapalnych. Ból ucha u dziecka może promieniować nawet do szczęki i głowy, będąc jednym z najbardziej uciążliwych rodzajów bólu.

Co do woskowiny, która często uznawana jest przez nas za coś brudnego i nieestetycznego, ma ona funkcje nawilżającą, natłuszczającą i, paradoksalnie, działa antybakteryjnie. Jednak zbyt intensywne i nieprawidłowe jej usuwanie może być przyczyną nadmiernego wydzielania się woskowiny.

Jak więc możemy pielęgnować uszy, żeby nie zaszkodzić, a pomóc dziecku?

Po pierwsze, mechanicznie czyścimy tylko małżowinę zewnętrzną. Możemy to robić co trzy do czterech dni. Należy pamiętać, że czyszczenie uszu za pomocą patyczków higienicznych jest niewłaściwą praktyką.

Po drugie, uszka dziecka możemy przetrzeć delikatnie ręcznikiem po kąpieli, jeżeli trochę woskowiny wydostanie się na zewnątrz.

Po trzecie, do regularnej higieny uszu zamiast patyczków higienicznych możemy stosować spray do uszu, który ułatwi oczyszczanie ucha. Takim preparatem może być  używany przez nas Ceruclear dla niemowląt (od 6. miesiąca życia), dzieci i dorosłych, który pomaga usunąć zanieczyszczenia i zapobiega nadmiernemu gromadzeniu się woskowiny.

I, co równie ważne, nie zapominamy o sobie! Ceruclear jest zalecany dla dzieci powyżej 6. miesiąca życia i oczywiście dla dorosłych. Jak widać testowaliśmy go i na sobie, i na młodszym osobniku, i na dwóch pluszakach, które również wyraziły zainteresowanie, i wszyscy byli bardzo zadowoleni z efektów. 😉

A więc pamiętajcie. Brudaskom mówimy nie. Czystość wskazana. Zawsze i wszędzie!

Wpis powstał dzięki poczuciu humoru marki Ceruclear.




Państwowy żłobek – syf i patologia???

Chyba wszyscy rodzice w Polsce mają świadomość jak ciężko jest dostać się do państwowego żłobka. Chyba każda mama pragnąca wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim wie, co to znaczy martwić się, czy uda się zapewnić dziecku dobrą opiekę na czas jej nieobecności. O żłobkach państwowych krążą różne opinie i ja już swoją po części wyraziłam (link do wpisu o prawdach i mitach nt. żłobków), natomiast dziś chciałabym jasno i wyraźnie powiedzieć:

Nie wyobrażam sobie dla mojego dziecka lepszej opieki niż państwowy żłobek.

Kiedy okazało się, że mój jedynak dostał się do żłobka mimo powszechnie panującej opinii, że jedynacy w żłobkach państwowych nie mają szans, uważałam, że złapałam pana Boga za nogi. Nie stać nas było z mężem na żłobek prywatny (kliknięcie w link przeniesie was do wpisu Ani na temat jej doświadczeń ze żłobkiem prywatnym), który w naszej okolicy kosztował w granicach 1400 – 1700 zł za miesiąc bez względu na frekwencję, ani tym bardziej na nianię, której wynagrodzenie kalkulowaliśmy na minimum 2000 zł. Są to koszty, które nawet, jeżeli małżeństwo zarabia więcej niż średnią krajową, ale ma na przykład do spłaty kredyt za mieszkanie, są po prostu niewyobrażalne.

Oczywiście, że miałam pełno obaw, które starałam się studzić czytając opinie w internecie. Przestraszyłam się trochę, kiedy zobaczyłam sam żłobek, do którego się dostaliśmy, bo wyglądał trochę jak relikt PRL-u (w tej chwili trwa tam już remont). Stary budynek, wykładziny PCV, stylistyka sprzed kilkudziesięciu lat. Ale pierwsze wrażenie szybko zostało przyćmione przez zatrudniony tam personel, przez wszystkie zasady i reguły przedstawione rodzicom na pierwszym spotkaniu oraz przez przypadkowo spotkaną panią z Sanepidu kontrolującą tenże żłobek. Pani powiedziała, że gdyby miała oddać swoje dziecko do żłobka, to właśnie do tego, ze względu na panującą tam czystość i dbałość o jakość jedzenia. W żłobku nie podawano parówek, a dwa razy w tygodniu był wyrabiany własnej produkcji ser, co absolutnie podbiło moje serce.

Jakie było moje dziecko w państwowym żłobku?

Zadbane.

Przez półtora roku, kiedy Ignaś chodził do żłobka, miał swoje lepsze i gorsze okresy adaptacyjne. Wiadomo, jak ciężko jest wyjaśnić półtorarocznemu – dwuletniemu dziecku co się dzieje, dlaczego tu zostaje, dlaczego nie będzie z nim mamy. Jednak moje dziecko zawsze było przez ciocię przytulone, otoczone troską i uwagą. Co było dla mnie ważne, zawsze wychodziło ze żłobka zadowolone i z uśmiechem na ustach, mimo wielu trudnych poranków z płaczem i rozżaleniem. Widziałam po nim, że jest mu tam autentycznie dobrze.

Czyste.

Żłobkowe ciocie cały czas przypominały rodzicom o zostawianiu w szafce dwóch zmian czystych ubrań dla dziecka. Faktycznie, moje dziecko nigdy nie wychodziło ze żłobka brudne. Ignaś nigdy nie wychodził do mnie z napompowaną pieluchą. Nawet kiedy ciocie widziały już, że po niego jesteśmy, prosiły, żeby chwilę zaczekać, bo trwa zmiana pieluszki. Zwracały uwagę na wszelkie zmiany na ciele, problemy skórne i inne sprawy, które nas jako rodziców mogły zaniepokoić.

Zdrowe.

Były choroby, była masa chorób z glutem, kaszlem i antybiotykiem. Pierwsze pół roku chodzenia do żłobka wyglądało u nas tak, jak wszędzie: tydzień w żłobku, dwa – trzy tygodnie w domu. Było ciężko, ale wiedziałam, że to naturalna reakcja na wejście w grupę rówieśników. Jednak poza tego typu chorobami i przeziębieniami moje dziecko nie przyniosło do domu nic. Nie było ani ospy, ani rotawirusa, ani owsików, ani żadnych innych pasożytów. Żłobek wymagał od rodziców dzieci nieobecnych ponad pięć dni zaświadczenia od lekarza o stanie zdrowia dziecka. Nie przyjmował ani dzieci bez zaświadczenia, ani z wyraźnymi objawami choroby.

Najedzone.

Oczywiście, że pierwszym, o co moje dziecko prosiło po wyjściu ze żłobka, było coś do jedzenia. Tak ma do dzisiaj, nawet już w przedszkolu, jako trzyipółlatek. Ale wiem, że moje dziecko posiłki zjadało w żłobku w całości nieprzymuszane do tego. Wiem też, że mu smakowało, a dodatkowo, kiedy była taka potrzeba, miał dostosowaną do siebie dietę bez laktozy i glutenu.

Boli mnie, kiedy niesłusznie oskarża się państwowe żłobki o to, że są siedliskiem zarazy, syfu i patologii. Kiedy przenosząc dziecko do przedszkola płakałam żegnając się ze żłobkowymi ciociami, usłyszałam od nich: „Pani nie płacze. Wie pani, że jemu lepiej niż u nas nigdzie nie będzie.”. I było w tym bardzo wiele prawdy. To właśnie państwowy żłobek zapewnił mojemu dziecku najlepszą opiekę, serce i troskę, jaką mogłam sobie wymarzyć. I nie pozwolę powiedzieć na takie żłobki złego słowa.