1

Macierzyństwo obrzygane tęczą i lukrem

DSCN2146

Mam dosyć. Autentycznie mam dosyć, rzygam, nie mogę patrzeć. Mam dosyć wszechobecnego idealnego macierzyństwa. Internetowego i medialnego wyczyszczonego, wychuchanego, ekologicznego, pięknego życia z dzieckiem na sesjach zdjęciowych jak do magazynu Vogue. Słabo mi, kiedy obserwuję szerzenie mitu macierzyństwa bez skazy, bez problemów i bez wad. Macierzyństwo obrzygane tęczą i lukrem – to nie dla mnie.

Trzeba to powiedzieć raz, jasno i wyraźnie: to nie jest prawda, życie takie nie jest. A jeśli jest, to bardzo, ale to bardzo sobie współczuję, bo najwyraźniej coś jest ze mną nie tak.

Moje życie takie BYWA. I to jest piękne, ale…

…zacznijmy od tego, kto w ogóle nazwał ciążę stanem błogosławionym. To wspaniałe, że w środku kobiety rozwija się nowe życie. Cud poczęcia i narodzin jest czymś niesamowitym, ale nie oszukujmy się: mało która kobieta czuje się w tym czasie jakby ją ktoś pobłogosławił. Wymiotuje, nie toleruje większości zapachów, czuje się jak napompowana guma balonowa albo wypluty ogryzek jabłka, a wszystko to wieńczy poród, który, jak głosi znane porzekadło, jest tylko początkiem bólu i cierpienia związanego z macierzyństwem.

Są w tym wszystkim piękne dni, jak z pięknej reklamy telewizyjnej i jeszcze piękniejszych kont instamatek. Ale te dni to nie codzienność, a nawet nie większość. Te dni to czasem połowa, a czasem mniejszość. Każda ciężarna i każda matka ma prawo do kryzysów, płaczu i załamania.

Kocham moje dziecko nad życie, miłością wielką i szaleńczą. Płaczę z tęsknoty, kiedy go nie ma, rozczulam się nad jego nowymi umiejętnościami, uwielbiam obserwować jak zasypia i zaduszać go uściskami i buziaczkami kiedy się budzi. Ale nie jestem idealna i historia mojego macierzyństwa też nie zaczęła się w idealny sposób.

A przecież społeczeństwo i media mówią, że matka ma być perfekcyjna, że ma nie narzekać, tylko cieszyć się czasem spędzanym z rodziną, partnerem i dzieckiem. Bo to i tak więcej niż zasłużyła. To wszystko prawda ale…

…matki z depresją poporodową uśmiechają się na zdjęciach i rodzinnych spotkaniach. To tylko przykład, ale jakże obrazowy. Czy to, że nie widać problemów, oznacza, że ich nie ma? Czy to, że inne mamy pokazują pozornie idealne życie oznacza, że my nie mamy prawa do gorszych chwil? Czy ja jako matka mam pokazywać tylko tęczę i lukier, a całą resztę zamiatać pod dywan wynosząc moje macierzyństwo na piedestał i robiąc z siebie boginię domowego ogniska i perfekcyjną panią domu tylko dlatego, że urodziłam dziecko i założyłam rodzinę? Czy, jak niektóre celebrytki, mam się mianować specjalistką od dzieci i wychowania już w trakcie pierwszej ciąży?

Ja wolę pokazać, że każde macierzyństwo ma prawo o ten piedestał solidnie rąbnąć.

Nie ubieram swojego dziecka na spacer i do żłobka w stylizacje, modne i drogie ubrania. Zakładam mu  wtedy sprany, wygodny dres z Lidla i czapkę po starszym synku koleżanki, którą akurat sobie upodobał i nie chce tej super-na-czasie-i-bardzo-trendy czapki, w którą całkowicie bez sensu zainwestowałam grube pieniądze. W domu chodzi na bosaka lub w skarpetkach, a nie w ślicznych kapciuszkach w skandynawskim stylu, na które zareagował stanowczym sprzeciwem.

Pozostając przy skandynawskim stylu, moje mieszkanie nie jest utrzymane w tak modnej teraz jasnej kolorystyce. Podłogi są ciemnobrązowe, a kanapa i łóżko są z łatwo ścieralnej i prostej w czyszczeniu alcantary. Mojemu mieszkaniu daleko jest do sterylności, co utrudnia mi robienie idealnych zdjęć na instagrama. Ze zdjęcia roweru, który dostałam od męża na urodziny musiałam wyciąć wielki błotnik samochodowy zawalający balkon i solidnie rozjaśnić filtrem kawałek niewypranego dywanika, który niestety wszedł w kadr.

 

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Magdalena Rogala (@motheratorka.pl)

Ulubione zabawki mojego dziecka nie są drewniane i nie są też biało-szaro-beżowe. Są plastikowe i kolorowe, a najchętniej Ignaś bawiłby się tylko niezliczonymi ilościami metalowych resoraków i innych samochodów, które tworzą jego wielką kolekcję poupychaną po kątach i w każdym możliwym regale. Zabawek nie trzymamy w białych papierowych workach, które jeszcze kilka miesięcy temu zostałyby przez moje dziecko pogryzione i zjedzone, a na dzień dzisiejszy ich jedynym losem byłoby przebicie przez śrubokręt (tak, zdarza mi się dać synkowi do zabawy śrubokręt i młotek, taka ze mnie zła matka). Kupiliśmy po prostu dwa duże i praktyczne plastikowe pudła z Ikei.

Ignaś je słodycze, uwielbia galaretki i jajka z niespodzianką, a dzień bez ciasia jest dniem straconym. Dietę bez glutenu i bez laktozy wprowadziłam tylko i aż dlatego, że było podejrzenie alergii. Dużo wody pije dlatego, że soki nie bardzo mu podchodzą, a nie dlatego, że to mądre i wszędzie promowane. Wyjada nam z talerzy frytki i zapiekanki, a jego posiłki nie nadają się do uwieczniania i publikowania, bo daleko im do bezparówkowej i bezcukrowej perfekcji.

Uf, długo by tak jeszcze. O tym, że w wieku ponad dwóch lat nosi pieluchę, a ja nie mam nerwów, żeby się jej pozbyć. Że robi karczemne awantury, kiedy coś mu się nie podoba, a ja nie mam sił, żeby z nim walczyć. Porażka goni porażkę.

Pod moim wpisem o ostatnich razach w życiu dziecka pojawił się komentarz:

Prawdę mówiąc, dla mnie trochę dołujący ten wpis. 🙁 Spodziewałam się czegoś innego.

Jeżeli nas, matki, dołuje naturalna kolej rzeczy i życie, którego nieodzownym elementem jest to, że coś się kończy, a coś zaczyna, to jak będziemy reagować na większe problemy? Jeżeli pokazanie, że macierzyństwo ma nie tylko blaski, ale i cienie, jest takie trudne to…

…to ja tym bardziej będę to podkreślać. Że jestem matką, ale jestem słaba. Że nie mam cierpliwości, że nie chce mi się, że mam dość i jestem zmęczona. Że mam prawo narzekać, płakać, krzyczeć i przeklinać. Że mój dom, moja rodzina i mój sposób wychowywania dziecka nie są idealne. I idę o zakład, że większość z nas to robi. Gatunek ludzki został bardzo dziwnie skonstruowany przez ewolucję, bo dał nam w prezencie młode osobniki, które formę dojrzałą osiągają nie w ciągu kilku tygodni lub miesięcy, lecz w ciągu lat, od osiemnastu do nawet ponad czterdziestu, w zależności od tego, jak trudny jest dany przypadek. Matki innych gatunków wypychają pisklaki z gniazda i po prostu o nich zapominają, a matki gatunku ludzkiego wypychają i płaczą, a co się po drodze nawściekają i najedzą nerwów, to ich.

Urodzenie i wychowanie dziecka na człowieka to długi i trudny proces, pełen wzlotów i upadków. Ale o ile wzloty są piękne i chwalebne, o tyle o upadkach milczymy i udajemy, że nie istnieją. Otóż istnieją i niemożliwe jest rodzicielstwo bez nich. Nie dla mnie. Nie zawsze. Ten brak snu, to ciągłe zmęczenie, ta nieustająca potrzeba, żeby poza byciem matką pozostać też kobietą i CZŁOWIEKIEM. To wszystko we mnie krzyczy. I jest cholernie trudne.

Bo o tym, co się dzieje z relacją pomiędzy kobietą i mężczyzną kiedy pojawia się dziecko, nikt wam nie powie. A dzieje się czasami bardzo źle. Bo ciągłe nerwy o zdrowie, o jedzenie, o zachowanie dziecka nie pozwalają na spokojne życie. I to nieprawda, że ktoś ma grzeczne i kochane dziecko, które nie robi bałaganu i nie sprawia problemów, a tylko Twoje jest inne. Nie istnieje coś takiego jak gładkie i bezproblemowe wychowanie dziecka, nie wierzę w to.

Nie pokazujmy tego cholernie perfekcyjnego macierzyństwa. Nie oszukujmy siebie i innych, że takie jest nasze życie. Nie dawajmy innym matkom odczuć, że są gorsze. Nie ma czegoś takiego jak gorsza matka czy gorszy rodzic, bo wszyscy mamy gorsze dni, tygodnie i miesiące. Ale to nie czyni nas gorszymi.

Wiecie, jacy wtedy jesteśmy? Normalni.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Nigdy nie wiesz kiedy zrobisz to ostatni raz

20140731_133215

Dzieci rosną za szybko – to banał, który wszyscy znamy. Pierwszy rok życia dziecka to petarda, pięć rozmiarów ubrań, skoki rozwojowe, masa nowych umiejętności, ale też brak snu, zmęczenie totalne i gonitwa, która sprawia, że niektórych chwil nie zauważamy, przelatują, przegapiamy je. A przecież macierzyństwo składa się z samych ostatnich razów.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni Twoje dziecko ugryzie Cię w palec bezzębnym dziąsełkiem.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni będziesz podtrzymywać chwiejną główkę noworodka.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni Twój maluch będzie pachniał tym wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju zapachem tuż po narodzeniu.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni weźmiesz go na ręce i pobujasz jak niemowlaka.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni odezwiesz się do niego i nie usłyszysz odpowiedzi.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni założysz mu pieluszkę rozmiar 1 i buciki niechodki.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni popełźnie i poraczkuje.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni zakwili niemowlęcym płaczem.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni będzie ssać swoje stopy.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni zrobisz mu mleko na dobranoc.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni weźmiesz na spacer wózek.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni to, co powinno być w pieluszce, wyląduje na Tobie.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni założysz dziecku ubranko w tym konkretnym rozmiarze.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni wstaniesz w nocy, żeby dać mu pić.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni zmienisz mu pieluchę.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni wypchnie językiem zawartość buzi.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni będzie potrzebować Twojej pomocy w chodzeniu, jedzeniu, ubieraniu się.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni na swój śmieszny sposób powie dane słowo.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni zaśnie w dzień.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni będzie się bawić ulubioną zabawką.

Następnego dnia będzie już zupełnie inaczej.

Za godzinę, za minutę, za moment Twoje dziecko będzie już zupełnie inne, będziesz poznawać je na nowo i na nowo definiować swoje macierzyństwo.

Nigdy nie wiesz, kiedy po raz ostatni… będzie ten ostatni raz. Dlatego łap chwile. Ciesz się nimi. Płacz ze szczęścia, ciesz się swoim dzieckiem i śmiej się razem z nim. Tych dni nic Ci nie wróci. A to są najpiękniejsze chwile Twojego życia.

O łzach, trudnych momentach, problemach i wszystkim, co było nie tak, zapomnisz. Ale te ostatnie razy zapisz w pamięci i nie pozwól im uciec. To one tworzą wspomnienia.




Jestem słaba w macierzyństwie

20151103_123335

Ponad dwa lata jestem matką, a tyle wciąż jest rzeczy, których nie wiem o macierzyństwie, o moim dziecku i o wychowywaniu. Wciąż jestem słaba w te klocki, wolno się uczę, wciąż nie jestem ideałem i nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się nim być. Szczerze w to wątpię i zaczynam nabierać przekonania, że to naprawdę nie ma sensu.

Codzienna rutyna, ciągłe gonienie za berbeciem, przygotuj śniadanie, bo am, przygotuj obiad, bo am, przygotuj podwieczorek, bo am, przygotuj kolację, bo am – są dni, kiedy mnie to dobija, oszaleć można. Bo nie mam już siły biegać, bo tyle trzeba zrobić, bo góra prania przy pralce i góra talerzy w zlewie.

Ciągle lepkie łapki, brudna buzia, więc trzeba wyczyścić, dziesięć razy zmienić koszulkę i pięć razy spodenki, a góra prania rośnie. Nie zawsze jest humor na zmianę pieluchy, u jednej lub u drugiej strony, a tu jeszcze trzeba opanować wierzganie kopytkami i uciekanie po całym domu połączone niejednokrotnie z zalaniem całej okolicy.

Odpieluchowanie też nam nie idzie, nigdy nie jest dobry moment i przeraża mnie ta perspektywa. Trzeba to będzie zrobić weekendowo. Ale jeszcze nie teraz.

Powinien już jeść sam, a ja wciąż go karmię, bo nie umiem gładko przejść do etapu samodzielności i nie umiem przełknąć totalnego brudu i jedzenia rozsypanego i rozmazanego wszędzie dookoła.

Chaos nie do ogarnięcia, bałagan totalny, zabawki są wszędzie. Zdarza mi się na nich usiąść lub zasnąć, bo przestaję je zauważać. Nie zdążam posprzątać, bo po wieczornych zabiegach pielęgnacyjno-usypiających padam na twarz, cycki i wszystko inne. Wstawiam pranie i zasypiam. Moja ulubiona funkcja pralki? Ponowne płukanie i odwirowanie.

Czasem chodzę na łatwiznę. Kiedy tylko mogę, korzystam z pomocy mamy – w sprzątaniu, w gotowaniu, w opiece. Pozwalam mojemu dziecku zasnąć tam, gdzie jest, bez przebrania, bez położenia do łóżeczka, bez rytuału usypiania.

Brakuje mi cierpliwości, zdarza mi się podnieść głos, nie być konsekwentną, zapominać o jakichkolwiek zasadach. Dawać słodycze, puszczać bajki na tablecie, walczyć o chwilę spokoju, przeklinać pod nosem.

Zdarza mi się liczyć do dziesięciu i okazuje się, że to i tak za mało żeby się uspokoić i nabrać dystansu. Ten dystans to moja bolączka, wciąż o niego walczę, ale i tak wciąż mam chwilę, kiedy wychodzę z siebie.

Nieprzespane noce dają mi w kość, po tych ponad dwóch latach spanie od 22:00 do 7:00 ciurkiem jest nadal luksusem dostępnym tylko wtedy, kiedy moje dziecko jest u dziadków.

Ale kiedy wraca, wszystko to jest nieważne. Kiedy się przytula i daje mi buziaczka, zapominam o wszystkim. Kiedy tęsknię i po tygodniu lub dwóch mam go znów przy sobie, jestem matką roku.

Płaczę, bo tak bardzo mi go brakowało, a jednocześnie żal mi, że jego wspaniałe wakacje już minęły i za chwilę żłobek. Wiem, że powinien być ze mną, bo nic mu nie zastąpi chwil z rodzicami, i jestem rozdarta.

Jestem słaba w macierzyństwie. Ale ta dojmująca tęsknota i radość, kiedy znów jesteśmy razem uświadamia mi, że to kompletnie nie ma znaczenia. Dzisiaj, teraz, tutaj, dla mojego dziecka jestem kimś specjalnym. Chcę o tym zawsze pamiętać.




Pierwsze urodziny – wielka chwila!

DSCN3530

Jeszcze rok temu miałam męża, dziecko i pracę. Miałam spokojne życie. I mimo że ten spokój był pozorny, bo przy rocznym dziecku, pełnoetatowej pracy i czasem dość wymagającym mężu (no dobra, w rzeczywistości jest mega wyrozumiały i łagodny jak baranek!) roboty bywa co nie miara, postanowiłam coś jeszcze zmienić. Coś, czego mi brakowało, co stanowiłoby dodatkowy element tej układanki, a jednocześnie moją odskocznię i moją pasję.

To właśnie tak narodził się pomysł, żeby coś w życiu zmienić, żeby w tej codzienności pojawiło się coś jeszcze, co da mi motywację i siłę do działania, co da mi jeszcze więcej satysfakcji niż to, co miałam do tej pory. W ten sposób narodziło się moje drugie dziecko: mój blog.

Czym jest dla mnie to miejsce?

Tu dzielę się wszystkim, co związane z moim macierzyństwem, z radościami i smutkami, z frustracjami i powodami do zadowolenia. Tu staram się dawać rady i dzielić moim niewielkim, ale czasem przydatnym doświadczeniem, polecać to, co się w moim matczynym życiu przydało i co ułatwiło mi życie.

Nie piszę tego dla siebie, bo gdybym chciała tak robić, opróżniłabym jedną z szuflad w szafie i do niej wkładałabym zapisane dzień po dniu kartki papieru. Wszystko, co tu jest, wszystkie wpisy, recenzje, komentarze, kategorie, zdjęcia, zakładki, wtyczki facebooka i instagrama są tylko i wyłącznie dla was, moich czytelników. Każdy z tych elementów przemyślałam tak, żeby było wam tu dobrze i wygodnie, żebyście tu wracali, dzielili się ze mną swoimi spostrzeżeniami, pisali do mnie, lajkowali i udostępniali moje wpisy, zostawali ze mną na blogu i fanpage’u. Bez was to miejsce nie ma sensu. Bez waszych głosów i znaków, że wam się podoba to, co robię, nie wiem czy tu jesteście i co o tym myślicie.

Blog to mozolna praca.

Ten rok upłynął mi na pisaniu, myśleniu nad tym w jakie to wszystko ubrać słowa, co polecać i co powiedzieć, jak to ująć żebyście nie uciekli po pierwszym zdaniu. Mam wrażenie, że dość często mi się to udawało. Te 365 dni spędziłam na uczeniu się jak prowadzić bloga, na czytaniu książek o tym, jeżdżeniu na konferencje i spotkania, czytaniu masy artykułów i w końcu na wielkiej metamorfozie wyglądu i stylu. Nie chodzę na kompromis, mówię wam wprost co myślę i czasem za to obrywam, a czasem mnie chwalicie, co jest dla mnie po prostu niesamowite. Nie zliczę ilości głosów, które przez ten rok mówiły do mnie: jesteś jak ja, jesteś w mojej głowie, to dobrze, że mówisz o tym na głos, brakuje w sieci takich blogów.

Dużo mnie to kosztowało.

Każde kolejne wyznanie, im bardziej bolesne, im bardziej prywatne, tym trudniejsze było dla mnie, żeby się nim z wami podzielić. Moim papierkiem lakmusowym był mój mąż. Teraz się z tego śmieję, ale im bardziej był przeciwny publikacji danego tematu, tym lepiej na niego reagowaliście i tym bardziej dziękowaliście mi za niego! Za najlepsze wpisy możecie więc podziękować właśnie jemu! 😉

Ta rocznica, każdy znak od was, 7500 osób na facebooku i ponad 1500 na instagramie, 165 983 osób, które od 31 lipca 2015 zawitały na blogu, 355 354 odsłon tego bloga, tytuł jednej z nadziei polskiej blogosfery, to wszystko dla mnie olbrzymia nagroda i motywacja do działania. Chcę lepiej i więcej, chcę się rozwijać i być coraz lepsza w tym, co robię.

Co przyniesie mi kolejny rok?

Nie wiem. Życie jest piękne, a przede mną na pewno wiele dobrego. Będę dalej szła tą ścieżką, którą idę teraz. Być może nieraz sama siebie zaskoczę, być może wy, moi czytelnicy, mnie zaskoczycie. Być może życie mnie zaskoczy. Na to liczę!

Za kilka dni kończę 31 lat. Nie świętuję tej okazji huczną fetą, ale dam wam o tym znać, prześlę symboliczny kawałek tortu i zdmuchnę świeczkę. Czego sobie życzę? Żebyście w codziennym pośpiechu i pędzie znaleźli dla mnie chwilę. Dali znać co u was, zajrzeli do mnie, byli moim wsparciem.

Na pewno na blogu pojawią się w pewnym momencie zmiany. Już teraz myślę o dodaniu nowych kategorii, o wprowadzeniu nowych tematów, ale to jeszcze nie ten moment, jeszcze nie wiem jak to ubrać w słowa.

Moimi wielkimi marzeniami blogowymi na ten drugi rok, ale i na kolejne lata są sukcesy takie jak udział w Gali Twórców Roku, który będziecie mogli mi zapewnić swoimi głosami tylko wy, moi czytelnicy, udział w Blog Forum Gdańsk 2017 i obecność w jednej z trzech dziesiątek corocznego rankingu, który tworzy Tomek Tomczyk na swoim blogu jasonhunt.pl, choćby nawet na dziesiątym miejscu tej brązowej. To marzenia, o których może nie powinnam mówić głośno, ale, hej, nigdy nie wierzyłam w przesądy. Wierzę, że się uda.

Dziękuję wam za ten rok. Dziękuję też sobie. I już się cieszę na kolejny.

Będziecie tu ze mną?

DSCN6140




Synku, tylko nie idź na wojnę!

weapon-424772

72 lata temu synowie szli walczyć w powstaniu. 72 lata temu córki dostały rano wiadomość, że łączniczki mają być gotowe do mobilizacji. 72 lata temu wszystkie matki płakały, bo bały się o życie swoich dzieci. Bo nikt nie zasłużył na taki los – by zginąć w walce o coś tak oczywistego, jak wolność.

Czym różnią się dzisiejsze czasy od tamtych? Powoli zacierają się różnice. To, co kiedyś było grą komputerową, filmową rzeczywistością czy zabawą na podwórku, dziś zaczyna być dla nas, matek z bogatą wyobraźnią, coraz bardziej realne.

Kiedy chociaż przez chwilę dopuszczę do siebie ten strach, obezwładnia mnie on totalnie, utrudnia mi oddychanie, sprawia, że serce boli, że aż trudno mi się poruszać. Nie chcę, żeby moje dziecko żyło w świecie, w którym wojna to nie tylko element lekcji historii. Nie chcę, żeby mój syn kiedykolwiek zmuszony był sytuacją do aktów przemocy i agresji. Nie chcę, żeby musiał stanąć w obronie kraju, który przecież tak bardzo kocham. Ale jeszcze bardziej kocham moje dziecko. I chcę, żeby żyło.

Nie boję się o siebie.

Boję się o niego. To jest znak naszych czasów. Czasów terroryzmu. Czasów Nicei, Brukseli, Paryża i Monachium. Z każdym kolejnym zamachem ta myśl coraz bardziej mnie przeszywa: a co, jeśli kiedyś to dotknie mojego dziecka? A co, jeśli to on będzie kolejnym małym powstańcem w czasach, w których wojna to już nie tylko okopy i bagnet na broń? Gdyby 1 sierpnia 1944 istniały telefony komórkowe, matki wydzwaniałyby do swoich synów co chwila, słysząc tylko głuchy sygnał. Wydzwaniałyby, żeby chociaż przez chwilę posłuchać ich poczty głosowej. Wysyłałyby smsy bez odpowiedzi.

My, matki, żyjemy w coraz większym terrorze.

Matki synów w szczególności. W terrorze terroryzmu, któremu nie możemy pozwolić, aby obezwładnił nasze ciała i umysły, któremu nie możemy pozwolić na wygraną. Ale czujemy z dnia na dzień, że nasze dzieci przestają żyć w bezpiecznym świecie. Że podróż samolotem przestaje być po prostu szybkim i wygodnym rozwiązaniem. Że wybór miejsca na wakacje ogranicza się do zaledwie kilku w miarę bezpiecznych krajów europejskich. Że zwykłe wyjście do centrum handlowego i wybranie się w każde trochę bardziej zatłoczone miejsce staje się dla nas wyzwaniem. To nie jest świat naszego dzieciństwa, w którym wojna i brak poczucia bezpieczeństwa istniały tylko w opowieściach naszych dziadków.

Kiedy w lutym byłam w Rzymie, zdecydowałam, że nie pójdę na plac św. Piotra na żadne zgromadzenie z tych, które się tam wtedy odbywały. W czasie tegorocznych wakacji nad polskim morzem w małej miejscowości, w której wypoczywaliśmy całą rodziną, w ośrodku naprzeciwko naszego pensjonatu wypoczywały rodziny z dziećmi, w których kobiety ubrane były stroje, które jako jedyny kontakt ze światem zapewniały mały „lufcik” na oczach. Czy czułam niepokój? Zbędne pytanie, chociaż przecież każdy na tym świecie ma prawo do dowolnego ubioru i dowolnego wyznania. Ale ten jeden ubiór i to jedno wyznanie kojarzą się już dość jednoznacznie. Tak samo jednoznacznie, jak w momencie, kiedy jadę metrem, a obok mnie staje ciemnoskóry mężczyzna, a ja, od stóp do głów oblana potem, wysiadam na najbliższej stacji, która bynajmniej nie jest moją stacją docelową.

Podejmując decyzję o posiadaniu dziecka zgadzasz się na to, że już zawsze twoje serce będzie poza twoim ciałem. (Elizabeth Stone)

Moje serce nie chce wojny, terroryzmu i strachu. Ale niepokój o dziecko będzie we mnie już zawsze, bez względu na czasy, bez względu na okoliczności.

Synku, tylko nie idź na wojnę.

Rób w życiu wszystko, co chcesz, tylko proszę Cię, nie idź na wojnę. Miej marzenia, spełniaj je, kochaj i bądź kochany. Nie bój się wierzyć w to, w co chcesz wierzyć. Nie bój się swoich przekonań. Nie bój się podróżować, zwiedzać świat, uczyć się i mieć szerokie horyzonty.

Wystarczy, że ja się boję. Bardzo.




Okaż miłość. Pokaż ciało!

DSCN6173

Kiedyś byłam piękna. Szczupła. Smukła. Miałam płaski brzuch, gładkie uda, jędrny biust. Która z nas, matek, tak nie myśli? Która z nas nie patrzy z lekką nutką zazdrości na nastolatki i bezdzietne dwudziestolatki, które na plaży z dumą prężą się z bikini wyczekując przy brzegu na przystojnych ratowników? Która z nas idąc za taką gibką i młodą niunią w szortach krótszych niż ustawa przewiduje nie ma przed oczami swoich własnych wyborów zakupowych, które sprawiły, że stolik z szortami ominęła szerokim łukiem na rzecz z roku na rok coraz dłuższych spodenek, coraz dłuższych spódnic, pareo, namiotów i innych elementów, które coraz mocniej zakrywają jej kobiecość?

Kiedyś ważyłam ponad 10 kg mniej niż dzisiaj. To były czasy, kiedy miałam 18 lat, zdawałam maturę i uważałam, że świat należy do mnie. I należał. Jeździłam, gdzie chciałam, robiłam, co chciałam, nikogo nie słuchałam, ale też powoli sobie dojrzewałam. Dziś jestem 12 lat starsza, bogatsza w doświadczenia, ale widzę też jak przez ten czas zmieniło się moje ciało. Mój Boże, ile bym dała, żeby znów być tamtą nastolatką bez grama tłuszczu! Ale jest jedna rzecz, której bym za to za nic w świecie nie oddała: moje dziecko.

To jest trudny proces.

To jest długotrwały proces. To jest w końcu proces, który wymaga od nas, matek, dużego wysiłku i poświęcenia. Ale jeżeli nie zaakceptujemy, jeżeli nie pokochamy naszych ciał, tych ciał po ciąży, po porodzie, po cesarce, z rozstępami, cellulitem i całym tym inwentarzem, który ciąża, poród i połóg dały nam w gratisie, będzie nam niezwykle ciężko. Będzie nam ciężko założyć kostium i wyjść na plażę, będzie nam ciężko pójść na basen, będzie nam ciężko dobrze się bawić i zapomnieć o naszych kompleksach. A warto o nich zapomnieć i mieć je w głębokim poważaniu! Warto nie dla siebie, tylko dla naszych bliskich. Dla męża, który, wierzcie mi na słowo, nie chce ich widzieć i ich nie widzi. Dla dziecka, dla którego radosna i aktywna mama jest o niebo lepsza niż ta siedząca w kącie, zasłonięta milionem warstw, zawstydzona kobieta. Dla wspomnień.

Nie jestem fit i nie zawsze żywię się zdrowo.

Nie znoszę biegania i aerobiku, w lepszych okresach zdarza mi się chodzić na basen i pilates, ewentualnie odstawić cukier i białe pieczywo, które jednak kocham miłością ogromną i nie umiem długo ich sobie odmawiać. Jestem daleka od ideału, nie żyję w tak modnym ostatnimi czasy rytmie slow. Ale lubię siebie i swoje życie, i uczę się akceptować i lubić swoje ciało.

To jest proces.

Proces godzenia się i kłócenia z samą sobą. To jest płacz, kiedy siadam i widzę, że z przodu wypływa mi trochę brzucha, a z boku wypływa mi trochę czego innego. To nie jest atrakcyjne i zdaję sobie z tego sprawę, ale tak długo, jak długo będę się nad sobą użalać, nie będę szczęśliwa, a moje otoczenie będzie to odczuwać.

Najpiękniejszym momentem tegorocznych wakacji był moment, kiedy wstałam z ręcznika, zdjęłam koszulkę, zostałam w samym kostiumie i zaczęłam się po prostu bawić z moim dzieckiem nie patrząc na ludzi dookoła i nie myśląc o tym, że w takiej czy innej pozycji obnażę niedoskonałości mojego ciała. One są i będą, nie oszukujmy się. Skoro widzę je ja, widzą je też inni. Ale szczerze? Mam gdzieś co o nich myślą, bo liczy się tu i teraz, liczy się moment, kiedy moje dziecko  jest szczęśliwe, bo przyniosłam mu w wiaderku wodę z morza, bo bawiłam się z nim przy brzegu, bo razem spędzaliśmy czas. I drugi moment, kiedy w krótkich szortach i obcisłej bluzce na ramiączka, bo to akurat miałam pod ręką, wskoczyłam na rower i we trójkę popędziliśmy spontanicznie przez las. Dawno już tak dobrze się nie bawiłam. Mój celulit i rozstępy zniknęły dokładnie w tamtej chwili, zniknęły z mojego życia i z mojego słownika. Nie ma ich. Nie istnieją.

Ktoś z boku może powiedzieć, że takie kompleksy są śmieszne. Że przecież dobrze wyglądam. Że z czym ja się chcę godzić.

Żadne kompleksy nie są śmieszne.

Żadne też nie są łatwe, bo dopóki są w nas, to są naszym problemem, z którym my same musimy się zmagać. Ale czy jakiekolwiek dziecko powiedziało kiedykolwiek: „Pamiętam, jak świetnie się bawiliśmy, kiedy mama siedziała na kocu za parawanem!” albo „Moje najlepsze wspomnienie to siedzenie w pokoju, kiedy mama nie chciała wyjść, bo było zbyt gorąco na długie spodnie!” No nie.

Nie nauczymy swoich dzieci, zarówno córek, jak i synów, lubić swojego ciała, jeżeli same nie będziemy lubić własnego. Nie nauczymy ich nie porównywać się do innych ludzi, jeżeli same będziemy to nieustannie robić. Nie stworzymy fantastycznych wspomnień, nie damy im pięknego, beztroskiego dzieciństwa i nie nauczymy ich samoakceptacji, jeżeli same nie będziemy się akceptować. Nasze dzieci, to nasze lustro – odbiją wszystko, co im pokażemy. Niech więc będą jak zwierciadło Ain Eingarp z Harry’ego Pottera, które odzwierciedlało najskrytsze pragnienia, najpiękniejsze rzeczy, do których człowiek może w życiu dążyć. I pokażmy im te właśnie pragnienia.

DSCN6188

DSCN6189_1


Zapraszam do grupy Matki, mamy, mamusie – motherujemy życie, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!