1

Jedyna prawdziwa wyprawka, o której nikt Ci nie powie

Kompletowanie wyprawki nie omija żadnej ciężarnej mamy. Każda prędzej czy później daje się ponieść słynnemu wiciu gniazda, kupowaniu słodkich ciuszków, pieluszek i bibelotów dla noworodka, a potem urządzaniu pokoiku lub kącika dla małego nowego lokatora. W internecie wiele jest gotowych list potrzebnych rzeczy dla mamy i maluszka, jednak do tej pory nikt nie pokusił się o napisanie czego tak naprawdę oboje będą potrzebować.

Zatem poniżej moja subiektywna lista, czyli jedyna prawdziwa wyprawka, o której nikt inny Ci nie powie.

Ubranka na 2 i 3 latka

Każda mama myśli tylko o mikroskopijnych ciuszkach, które będą jej potrzebne na pierwszych kilka miesięcy, maksymalnie do roku. Będzie ich więc miała całą masę i nie pomyśli o tym, że dziecko rośnie szybko i na potem również przydałyby się zapasy. Jest to punkt kierowany do osób, które ją odwiedzą z prezentami: warto pomyśleć o trochę większych ubrankach, które trochę poleżą w szufladzie, a w odpowiednim momencie będą jak wybawienie chroniąc napięty domowy budżet.

Zapas baterii

Każda mama wie, że najlepsze dziecięce zabawki to te wydające dźwięki (obowiązkowo z zamontowanym włącznikiem i wyłącznikiem!) i migające kolorowymi światłami. Takich zabawek wraz z wiekiem dziecka będzie coraz więcej, a baterie znikać będą jak zaczarowane. Kupienie ilości hurtowej już na starcie jest według mnie doskonałym pomysłem. Nie zapomnijcie też o mikroskopijnych śrubokrętach, które pomogą wam odkręcić te będące wymysłem szatana klapki chroniące baterie. To dużo ułatwi.

Zapas kawy i wina

Lubiłaś kawę i wino zanim zaszłaś w ciążę? Teraz polubisz je jeszcze bardziej. Kawa przyda Ci się w dzień, a wino wieczorem, kiedy będziesz potrzebować ukojenia skołatanych nerwów. Kup sobie minimum zgrzewkę wina na start i kilka opakowań kawy (i mleka, jeśli potrzebujesz). Podziękujesz mi jeszcze za tę radę.

Usługi pani sprzątającej

Gdybym drugi raz miała kompletować wyprawkę, część budżetu przeznaczonego na ten cel przeznaczyłabym na opłacenie pani sprzątającej chociaż na 3 pierwsze miesiące. Kiedy tata dziecka wraca do pracy po krótkim tacierzyńskim, a mama zostaje sama ze wszystkim na głowie, każda pomoc może być na wagę złota. To również dobry pomysł na prezent na baby shower lub przy okazji wizyty u noworodka. Ja bym skakała pod sufit z radości.

Karnet na zabiegi do spa lub kosmetyczki

To punkt, w którym wypowiadam się z własnego doświadczenia, bo krótko po porodzie urwałam się na zabieg relaksujący i był on jak światełko w tunelu dla mojego zmęczonego, matczynego ciała. Warto zawczasu zarezerwować sobie termin i czas, umawiając tatę lub babcię dziecka do opieki. To także doskonały prezent dla świeżo upieczonej mamy, która najprawdopodobniej zapomni w tym wszystkim o sobie samej i o bożym świecie. Na będzie z niego szczęśliwa.

Kontener mokrych chusteczek

O tak, mokre chusteczki to coś, czego nie doceniają bezdzietni. Ja sama nie miałam pojęcia na temat ich potęgi i szerokiego spektrum ich zastosowania. Mokrymi chusteczkami, poza buzią, pupą i rączkami malucha, można również wytrzeć wszystko inne: zabrudzoną podłogę, stół, meble, siebie, partnera, ubrania, kanapę. WSZYSTKO. I zawsze są pod ręką. Nie ma takiej ilości, której rodzic by nie zużył w okamgnieniu. Absolutny must have.

Zatyczki do uszu

Tak, nie przejęzyczyłam się. Wydaje Ci się, że to nieludzkie? Ja też bym kiedyś tak pomyślała. A jednak niestety system nerwowy matki jest tak skonstruowany, że nawet, kiedy umówi się, że to tata dziecka ma danej nocy dyżur, to ona pierwsza będzie się budzić na najdrobniejsze zakwilenie. To ona, zasnąwszy przy dźwiękach filmu wojennego, w którym wrzeszczą i zarzynają się na potęgę, obudzi się z paniką, kiedy w tymże filmie zapłacze niemowlę. A więc jeśli naprawdę chce sobie podarować choć trochę nieprzerwanego snu, niech w ramach wyprawki kupi zatyczki. Naprawdę!

Wygodne dresy i piżamy

Na urlopie macierzyńskim pierwszą połowę dnia matka spędzi w piżamie, a drugą, jak się uda, w dresie. Będą to dwa podstawowe elementy jej garderoby przez najbliższe pół roku do roku, więc dobrze jest zadbać, by były komfortowe i dostosowane do pory roku. A dbając o to, by były dobre jakościowo, można naprawdę poczuć się o wiele lepiej. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Poradnik jak nie zwariować

Ciężko go kupić, nie znam nawet żadnego konkretnego tytułu, ale święcie wierzę, że istnieje i może pomóc młodej matce zachować wewnętrzny zen, choćby nawet w krótkich momentach, kiedy nie opanuje jeszcze trudnej sztuki liczenia do dziesięciu i wychodzenia z pokoju w strategicznych momentach. To nie musi być książka. To może być osoba, płyta z muzyką, wspomniane wyżej wyjście do kosmetyczki lun spotkanie z koleżanką. Cokolwiek, byle złapać dystans. Będzie bardzo potrzebne!

Wehikuł czasu

Kliknij w obrazek i udostępnij go na Facebooku :)

Artykuł pierwszej potrzeby, choć niezwykle trudny do namierzenia i nabycia. Pomoże nam spotkać siebie samą z przeszłości i powiedzieć jej, żeby doceniała ile ma czasu i jaka jest wypoczęta nawet wtedy, kiedy sądzi, że jest zmęczona. Ale pomoże też nam z obecnych czasów docenić, ile zyskałyśmy i uświadomić sobie co to znaczy miłość, której nigdy wcześniej nie znałyśmy. Przydatny gadżet, prawda?


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Jestem matką. Jestem… suczą.

Z kobietą, która zostaje matką, dzieją się różne rzeczy, najczęściej bardzo dziwne. Ciąża, hormony i targające nią emocje są tylko początkiem, czymś w rodzaju przygotowania na to, do czego będzie ona zdolna później. Bezdzietni znajomi patrząc na nią z boku będą się zastanawiać co też najlepszego ona wyprawia. Czy przypadkiem nie zwariowała i dlaczego stała się taką, pardon my French, suczą. A ona, przy całej masie swoich zalet i niezaprzeczalnie wspaniałych cech, które nabyła, musiała również po prostu przybrać barwy wojenne. Oto kilka przykładów dlaczego tak się dzieje.

Postawa: ja wiem lepiej

W otoczeniu matki, szczególnie takiej świeżo upieczonej, każdy chce pomóc, każdy służy dobrą radą. Jednak matka w większości przypadków wykształca mechanizm obronny, dziękując mniej lub bardziej grzecznie za okazaną pomoc i twierdząc, że ona wie najlepiej, co jest dobre dla jej dziecka. A im to dziecko starsze, a wychowywanie go bardziej złożone, matka coraz bardziej wnerwia się, kiedy ktokolwiek cokolwiek jej narzuca. Lepiej więc podchodzić do takiej matki jak do jeża, a sugestie poddawać bardzo delikatnie, żeby jej skrywana skrzętnie na co dzień suczowatość nie wyszła na światło dzienne.

Postawa: dajcie mi wszyscy święty spokój

Matka śpi mało albo wcale, więc to naprawdę nie jej wina, że raz na jakiś czas musi, ale to po prostu musi wyjść z niej wredne babsko. Jest zmęczona, niecierpliwa, zgryźliwa i złośliwa, a to wszystko dlatego, że jej matczyna natura buntuje się przeciwko nocnym pobudkom, lulaniom, bujaniom i karmieniom na skraju sił i załamania. Takiej matce po prostu trzeba wybaczyć.

Postawa: moje dziecko jest nietykalne

Kiedy matka słyszy w przedszkolu lub jakimkolwiek innym miejscu o wysokim natężeniu nieletnich na metr kwadratowy, że któreś dziecko jest agresywne i w jakikolwiek sposób zagraża jej skarbowi, uruchamia mechanizm żądzy mordu w oczach, dopóki nie dowie się, że jej maluchowi nic nie jest. Jednak żądza ta mimo wszystko nie aktywuje się w żaden poważny sposób nawet kiedy okazuje się, że sprawa dotyczy jej skarbeczka. Wtedy szybko przeradza się ona w troskę i czułość, a matka-sucz ulatnia się tak szybko, jak się pojawiła.

Postawa: ile można naraz?!

Kiedy matka siedzi z dzieckiem w domu, a po pracy przychodzi mąż z pytaniem co robiła w ciągu dnia, bo przecież w domu jest pieprznik, wtedy w matce coś wybucha. Kiedy w grę wchodzi dziecko chore lub przeziębione, sprawa zaognia się jeszcze bardziej. Kiedy matka zasuwa jak może ogarniając dom, górę zakupów, odebranie dziecka z przedszkola i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze (niektóre rzeczy wie tylko matka), lepiej nie dawać znać, że się tego nie docenia, choćby i efekty nie były widoczne gołym okiem. Takie uwagi grożą śmiercią lub kalectwem.

Postawa: obudź, a zatłukę

Kiedy za ścianą u sąsiadów odbywa się impreza, a w pokoju obok śpi nie bez trudu uśpione dziecko, matka jest w stanie do upadłego walić szczotką w kaloryfer lub wręcz w drzwi niesubordynowanych sąsiadów, byle tylko ochronić się przed najgorszym. Kiedy w trakcie snu malucha matkę odwiedzą znajomi, którzy nie zechcą uszanować potrzeby ciszy, żadna znajomość nie przetrwa tej próby. Sen dziecka jest święty. Święty!

Można by tak pewnie wymieniać w nieskończoność, ale nie w tym rzecz. Z tego miejsca błagam wszystkich, którzy nawiążą kontakt z matką-suczą, matką wredną, niemiłą i opryskliwą: miejcie dla niej litość. Minie jej. Ale dopóki jej nie minie, zejdźcie z jej pola rażenia. Lepiej nie ryzykować.




2017: szok, niedowierzanie, rewolucja! + WYNIKI ANKIETY

Tego wpisu miało nie być. Sądziłam, że nikogo to nie interesuje, że techniczna strona bloga i cyferki was nie ciekawią. Jednak dwie ankiety pokazały mi, że najwyraźniej czasem warto napisać o czymś innym, niż dzieckowe perypetie i grzebanie się w zupkach i pieluszkach. Dzisiaj więc w kilku zwięzłych (postaram się!) zdaniach podsumowuję rok 2017 na blogu motheratorka.pl.

To był rok, który zaczynałam bardzo nieśmiało, z cichymi planami gdzieś z tyłu głowy i myślami, które bałam się wypowiedzieć na głos. W 2016 wchodziłam nie wiedząc jeszcze, że w styczniu zostanę nadzieją polskiej blogosfery, a w grudniu znajdę się w brązowej dziesiątce najbardziej wpływowych blogerów. To był rok, który przekroczył moje najśmielsze oczekiwania, bo startowałam w niego z trochę ponad 2 tys. fanów na facebookua na dzień dzisiejszy zgromadziłam na nim wspaniałą społeczność ponad 10 tys. niesamowitych czytelników.

W 2016 mojego bloga odwiedziło w sumie 298 247 unikalnych użytkowników, co dla mnie jest po prostu astronomiczną liczbą i mam marzenie ściętej głowy, żeby każda z tych osób dowiedziała się, jak bardzo jej za to dziękuję. Że poświęciła mi swój cenny czas.

To był rok, który spędziłam na pisaniu i myśleniu nad tym, co robić, żeby pisać coraz lepiej i coraz więcej. Zmieniłam na blogu szablon, nieustająco myślałam o nowych, ciekawych tematach, a tak naprawdę podrzucało mi je samo życie. Jeździłam na spotkania blogerów, poznawałam ludzi, którzy są największą wartością i najlepszym aspektem blogowania. W końcu, pod koniec roku założyłam gromadzącą społeczność matek grupę na facebooku, w której nie oceniamy się nawzajem, nie kłócimy się, lecz wspieramy się dobrym słowem i dobrą radą.

Dzięki Motheratorce poznałam w 2016 dwie wspaniałe osoby, które nieustająco wspierają mnie i motywują, z którymi przegadałam już wiele godzin i mam nadzieję, że jeszcze wiele godzin przed nami. Są to prowadząca bloga Brzozóweczka Ania i prowadząca bloga cała reszta Dagmara.

2016 zaskoczył mnie też nieoczekiwanym zaproszeniem na międzynarodowy zjazd blogerów parentingowych Efluent w Paryżu, gdzie towarzystwa dotrzymała mi właśnie a Dagmara, i gdzie miałam okazję poznać również Marysię z bloga Mamy gadżety, Matyldę prowadzącą bloga Segritta, Malwinę z bloga Bakusiowo, Małgosię – Lady of the house i Marlenę – Makóweczki. Wyjazd był dla mnie niesamowitym wyróżnieniem i baaardzo miłym zaskoczeniem.

Niezwykle wartościowymi doświadczeniami, które stały się moim udziałem w ubiegłym roku również dzięki blogowi było moje wystąpienie w programie Pytanie na śniadanie i mój udział w kampanii gazety Chcemy być rodzicami, #nieplodnosciniewidac. Blog stał się dla mnie miejscem, gdzie mogłam pisać o postawach i wartościach, które uważam za słuszne, mogłam nawoływać do niesienia pomocy i uświadamiać o problemach, które nie zawsze są oczywiste na pierwszy rzut oka.

W końcu, 2016 rok to dla mnie ogromne zaskoczenie w życiu prywatnym. Zrezygnowałam z pracy na etacie, zmieniłam priorytety, bardziej skupiłam się na sobie, swoich bliskich i swoim zdrowiu. Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co będzie dalej i, co najlepsze, w ogóle się tym nie martwię. Być może spróbuję pracy na własnej działalności. Być może znajdę inną pracę na etacie. Być może zdecyduję się zajść w drugą ciążę. Ale jakakolwiek nie byłaby moja decyzja, wiem, że najważniejsze, to abym podjęła ją w zgodzie ze sobą i swoją rodziną. 2017 rok będzie dla mnie rokiem bardzo dużych zmian i odważnych decyzji – o tym jestem przekonana. Ale tak długo, jak piszę tego bloga i tak długo, jak przychodzą go czytać czytelnicy, których jest coraz więcej, wiem, że będzie dobrze.

Poniżej natomiast mam dla was dwie wisienki na torcie. Pierwsza to zestawienie pięciu najpopularniejszych wpisów na moim blogu w roku 2016. Druga to podsumowanie ankiety, za wypełnienie której bardzo wam dziękuję. Wyniki niesamowicie mnie zaskoczyły!

TOP 5 wpisów nroku 2016 na blogu motheratorka.pl

Jeżeli jeszcze ich nie czytaliście, teraz jest na to czas! 🙂

  1. Macierzyństwo obrzygane tęczą i lukrem
  2. Nigdy nie wiesz kiedy zrobisz to ostatni raz
  3. Top 5 głupot, które matki robią swoim dzieciom
  4. 7 rzeczy, których nikt nie powie Ci o ciąży
  5. Rzeczy, które muszę zrobić zanim będę mieć drugie dziecko

Każdy z tych wpisów był petardą, na którą żywiołowo reagowaliście i dawaliście mi znać, że mam rację (lub czasami że jej nie mam 😉 ). I każdy z nich upewniał mnie w tym, że warto pisać prawdę, nie owijać w bawełnę i pokazywać macierzyństwo takim, jakim naprawdę jest.

Wyniki ankiety

Poniżej dowiecie się kim jest mój czytelnik i co mu się podoba. Dla mnie to bardzo cenne informacje i na pewno rok 2017 wykorzystam na wprowadzanie zmian zgodnych z waszymi preferencjami.

Nie ma się co oszukiwać. Mój czytelnik (a raczej czytelniczka) jest kobietą.

Średni wiek moich czytelniczek to 26-40 lat i ta rozpiętość bardzo mi się podoba!

Moja czytelniczka jest też przede wszystkim matką, co mnie wcale nie dziwi, przy czym zdarzają się też przypadki przyszłych mamuś, co mnie niezwykle cieszy. Na co dzień zajmuje się domem i dziećmi i pracuje na etacie, czyli bardzo podobnie do mnie. 🙂

Mieszka tak naprawdę wszędzie, zarówno na wsi, jak i w większym i mniejszym mieście, oraz za granicą. Dla mnie to chyba najlepszy wynik tej ankiety, bo pokazuje, że osiągnęłam cel, który sobie założyłam otwierając bloga.

Najwięcej moich czytelniczek ma jedno dziecko (59%), ale zdarzają się również mamy dwójki (28,9%) i trójki dzieci (3%). Ułamek z was ma nawet więcej niż trójkę (1,2%)!

Dołączyłyście do mnie w różnych momentach prowadzenia bloga, a 4,2% z was jest ze mną od samego początku.

Czytacie inne blogi (najczęściej zaglądacie do szczęślivej), ale część z was czyta tylko mojego bloga i z tego miejsca chciałam wam serdecznie podziękować za to wyróżnienie.

Na pytanie jak trafiłyście na mojego bloga zdecydowana część z was odpowiedziała, że z facebooka, co potwierdza moje przypuszczenia. Cieszy mnie jednak to, że polecają mnie wam również znajomi i inne blogerki, jak również to, że część z was odkryła mnie na instagramie, który uwielbiam (o tym będzie za chwilę). O moich wpisach również najczęściej dowiadujecie się z facebooka, ale są też takie osoby, które specjalnie wchodzą na mojego bloga, żeby sprawdzić, czy nic nowego się nie pojawiło i to jest naprawdę super!

Częstotliwość wpisów na blogu wam odpowiada. Mi również, ale zawsze mam w głowie postanowienie, że będę pisać częściej i w tym roku chciałabym, żeby efekty był naprawdę widoczne. 23,5% proszących, żebym pisała więcej, na pewno się nie zawiedzie!

Wpisy sponsorowane. Ten punkt leżał mi szczególnie na sercu, bo takie wpisy na blogu były i będą. To nie jest miejsce, żeby pisać wam o tym dlaczego się pojawiają (zrobiła to już za mnie w doskonały sposób Ania z bloga Nieperfekcyjna Mama) i o tym, że nie polecam niczego, czego sama nie używam i nie lubię. Wystarczy popatrzeć na to, że takich wpisów przez półtora roku prowadzenia bloga pojawiło się tu dziewięć, a już się komuś nie podobają. Niestety, wszystkim nie dogodzę (a wierzcie mi, staram się jak mogę!). Tak czy inaczej wynik tego pytania pozytywnie mnie zaskoczył.

Jeżeli chodzi o wpisy, które lubicie najbardziej, to są to oczywiście wpisy o macierzyństwie bez lukru – tak, jak pokazuje TOP 5. Takich wpisów i w tym roku nie zabraknie.

Najśmieszniejszym wynikiem są odpowiedzi na pytanie, czy pomogłam wam w podjęciu jakiegoś wyboru. Same zobaczcie dlaczego 🙂

Baaaaardzo pozytywnym diagramem jest ten wynikający z odpowiedzi na pytanie jak często się ze mną zgadzacie. W sumie 99,4% (WOW!!!) zgadza się ze mną czasami, prawie zawsze lub zawsze. Pięknie!

Szablon i logo bloga podobają wam się. I dobrze, bo nie planuję ich szybko zmieniać. 🙂

Mój instagram (KLIK) podoba wam się, ale jestem w szoku jak wiele z was nie ma tam w ogóle konta. Bardzo wam je polecam, bo to miłe oderwanie się od rzeczywistości i można tam znaleźć masę pięknych zdjęć i inspiracji. Wcale nie trzeba samemu ich publikować, żeby móc podglądać innych (np. mnie)!

Waszym ulubionym wpisem niemal jednogłośnie został tekst o matce, której nienawidzę. Niewiele z was wymieniło teksty, które wam się nie podobają. Niesamowity paradoks, który wyniknął z ankiety jest taki, że przeczytałam w niej kilka słów krytyki na temat tego, że trochę za często narzekam, a jednocześnie najbardziej lubicie wpisy, w których pokazuję macierzyństwo takim, jakie jest. Niestety, bez narzekania się w tym przypadku nie da!

Co do tematów, które by was interesowały, a które planuję na ten rok, to tematy pedagogiczno-wychowawcze, temat dwujęzyczności i nauki dzieci języków obcych oraz tematy zdrowotne jeżeli chodzi o mamę i o dziecko.

Na pytanie, które pojawiły się w ankiecie, odpowiem w oddzielnych wpisach. Przeczytałam też masę ciepłych słów i opinii na temat tego, co robię, i dały mi one bardzo dużo pozytywnej energii i motywacji na nowy rok! Pamiętajcie, że zawsze możecie do mnie napisać, poprosić o radę, wyżalić się. Czekam na wasze maile pod adresem motheratorka@gmail.com. A jeśli chcecie porozmawiać z mamami takie, jak ja i wy, dołączajcie do naszej grupy (KLIK).

Dziękuję wam z ten rok i z niecierpliwością czekam na to, co przyniesie kolejny!




Co robić, żeby dziecko szybko i dużo zaczęło mówić?

co robić, żeby dziecko zaczęło mówić

Chyba każdy rodzic to zna: jak tylko dziecko przychodzi na świat, z niecierpliwością oczekujemy kolejnych nowych umiejętności naszego brzdąca i oczywiście cały czas się martwimy. A to za szybko, a to za wolno, czytamy poradniki i wiecznie coś nam się nie zgadza. Nie inaczej jest z mówieniem. A ponieważ moje osobiste dziecko jak burza ruszyło z tą umiejętnością tuż po swoich drugich urodzinach, postanowiłam podzielić się moimi doświadczeniami z tego zakresu.

Tak samo jak wszystkie matki, ja też zadawałam sobie te pytania. Co robić, żeby dziecko zaczęło mówić? Jak sprawić, żeby zaczęło to robić jak najszybciej, żeby mówiło dużo i ładnie? I w sumie jakoś tak wyszło, że pytania te zadawałam sobie po cichu, nie stresowałam się szczególnie tym tematem, a intuicyjnie robiłam to, co podpowiadał mi zdrowy rozsądek.

Dużo mówiłam.

Na początku mówienie do nic nierozumiejącego noworodka i niemowlaka było dla mnie bardzo dziwne, ale każda matka na macierzyńskim mnie zrozumie: do kogoś trzeba w końcu otworzyć gębę! 😉 Ale prawda jest taka, że dziecko już od swojego przebywania w mamusinym brzuchu słucha wszystkiego, co je otacza, więc im częściej i więcej będziemy do niego mówić, tym więcej korzyści ono z tego wyciągnie. Barbara Zurer Pearson, autorka książki „Jak wychować dziecko dwujęzyczne”, którą namiętnie obecnie podczytuję w wolnych chwilach, pisze:

Dziecko uczy się języka dwutorowo. Z jednej strony, opanowuje gramatykę krok po kroku, klocek po klocku, jakby budowało wieżę (…). Dziecko analizuje wszystkie otaczające dźwięki, aby wśród nich rozpoznać dźwięki mowy. Następnie łączy ze sobą:
• głoski w sylaby,
• sylaby w słowa,
• słowa w zdania, by w końcu,
• łączyć zdania w akapity i dłuższe narracje.

Dzieci mają już w sobie mechanizm, który sprawia, że opanowują język lepiej, niż jakikolwiek dorosły. A więc tak naprawdę najlepsze, co możemy w tej sprawie zrobić, to tak naprawdę…

…wyluzować.

Jedni specjaliści piszą, że dziecko powinno zacząć mówić do trzeciego roku życia. Inni piszą, że do czwartych urodzin spokojnie ma czas. Najlepiej więc nastawić się na wszystkie możliwe opcje ze świadomością, że nasz maluch zaczyna nas rozumieć bardzo szybko – nawet wtedy, kiedy jeszcze nie potrafi nam odpowiedzieć. Dodatkowym powodem, aby nie bardzo się stresować nauką mówienia naszej pociechy, jest fakt, iż (cytat z tej samej książki):

Naukowcy szacują, że za mniej więcej połowę różnic w zdolnościach językowych u poszczególnych dzieci odpowiada dziedziczenie.

Czyli może być tak, że co byśmy nie robili, nasz maluch i tak narzuci nam swoje własne, osobiste tempo zapisane w genach. Co może działać na naszą korzyść… lub niekorzyść. Czyli na dwoje babka wróżyła! Ale ja dodatkowo pomagałam sobie i mojemu synkowi…

…czytaniem.

Od samego początku postawiłam sobie za cel, że będę Ignasiowi czytała do snu. Robiłam kilka podejść. Przy pierwszym moje dziecko stawało w łóżeczku i głośno się ze mnie śmiało. Porażka. Przy drugim wychodziło z tegoż łóżeczka wchodząc mi dosłownie na głowę i przewracając kolejne kartki z gracją i tempem właściwym tylko niemowlakowi. Porażka! W końcu przyszedł moment, że ja usiadłam obok łóżka, a on zaczął słuchać i powoli usypiać. Ten przełom nastąpił około rok temu, kiedy mały miał trochę ponad półtora roku, ale dla każdego może to być inny moment.

Pozytywne skutki czytania obserwuję właśnie teraz, kiedy moje dziecko w wieku ponad dwóch i pół lat zaczyna konstruować pełne zdania, zaskakując mnie nieraz swoim bogatym słownictwem. To naprawdę miłe uczucie, bo mam wrażenie, że zbieram obfite plony mojej pracy. Ale kolejnym elementem kluczowym było dla mnie to, że

od początku kładłam nacisk na normalne mówienie do dziecka.

Starałam się nie pieścić i nie mówić za dużo dziecięcym językiem (chociaż do dzisiaj zdarza mi się łapać na tym, że nieświadomie powtarzam śmieszne błędy mojego dziecka) i uwaga: zwracałam na to też uwagę innym osobom, które się do niego zwracały. Starałam się mówić językiem prostym, zrozumiałym dla dziecka, zadając mu dużo pytań i, jeśli była taka potrzeba, od razu na nie odpowiadając. Za każdym razem, kiedy mówiłam o czymś, co było w naszym otoczeniu, pokazywałam to palcem.

Wpuściłam moje dziecko w grupę rówieśników.

W mojej ocenie to jeden z dość mocno decydujących elementów procesu nauki mówienia. Dziecko załapuje wszelkiego rodzaju umiejętności dużo szybciej od innych dzieci – równolatków i trochę starszych. Mam wrażenie, że dzięki temu, że Ignaś poszedł do żłobka w wieku półtora roku, był niejako zmuszony, żeby zacząć się komunikować z otoczeniem. Widziałam, jak kolejno przychodził do domu z różnymi (dobrymi lub trochę gorszymi) umiejętnościami, aż w końcu zaczął do mnie mówić.

Nie poprawiałam błędów językowych w sposób oczywisty.

Ciężko mi wytłumaczyć ten punkt, więc znów posłużę się przykładem z wyżej przytoczonej książki:

Zwykle wystrzegamy się krytyki i nie przerywamy przyjacielowi w pół zdania, jeśli popełni błąd gramatyczny. Te same zachowania, które uznajemy za właściwe w rozmowie z przyjacielem, będą bardzo pomocne w kontaktach z dziećmi.
Oznacza to, że skupienie się na poprawianiu dziecięcych błędów gramatycznych wcale nie jest najważniejsze. Co więcej, badacze, którzy przyjrzeli się temu, jak często rodzice komentują wypowiedzi dziecka, wskazują, że rodzice najczęściej poprawiają treść wypowiedzi swoich dzieci, a nie ich formę. Niemal każdy rodzic łapie się na tym, że robi przeformułowania (recasts) lub tzw. zwroty (turnabouts). Dla przeformułowania punktem wyjścia jest błąd popełniony przez dziecko, np. „Ani jeden z tych ciężarówków nie działa”, następnie przychodzi kolej na rozbudowę zdania przez rodzica, np. „Och, żadna z tych ciężarówek nie działa? Zobaczmy, co da się zrobić. Jak można naprawić te ciężarówki?”. Rodzic wprowadza poprawną konstrukcję, a dziecko może (jako że słyszało już podobne przeformułowania wiele razy) poprawić się i powiedzieć „tych ciężarówek”.

Ja na początku robiłam to nieświadomie, ale w tej chwili, po lekturze książki staram się tego wyjątkowo pilnować.

Co jeszcze mówią specjaliści?

Ważne jest przede wszystkim uważne słuchanie dziecka i żywe reagowanie na jego słowne wypowiedzi. Oczywiście, że zdarza mi się nie rozumieć słów lub całych zdań wypowiadanych przez mojego synka, ale zawsze staram się drążyć tak długo i prosić go, aby powtórzył lub pokazał o co mu chodzi, aż dojdziemy do porozumienia. Ważne, aby nie wyśmiewać tego, co stara nam się przekazać dziecko, tylko cierpliwie starać się je zrozumieć.

W internetowych źródłach wyczytałam również, że dla rozwoju mowy ważne jest karmienie piersią i dopasowanie smoczków i butelek dostosowanych do wspierania rozwoju mowy (można się ponoć w tym zakresie poradzić logopedy). Co więcej, picie należy wprowadzać w kolejności najpierw zwykły kubek, a następnie słomka, pomijając całkowicie kubki niekapki. Na własnym przykładzie wszystkie powyższe argumenty niniejszym obalam, ponieważ karmiłam moje dziecko cztery miesiące przez silikonowe nakładki, a wszystko pozostałe wprowadziłam w dokładnie odwrotnej kolejności, niż to się zaleca, a obecnie mój chłopczyk pięknie mówi i idzie jak burza pod tym względem.

Oczywiście, wszystko, co opisałam, to nasze doświadczenia i u każdego mogą one wyglądać zupełnie inaczej, ale to, co mogę wam szczególnie zalecić, to lekturę książki „Jak wychować dziecko dwujęzyczne” (KLIK), w której znajdziecie dużo więcej informacji zarówno na temat wychowania dwujęzycznego, jak i nauki pierwszego języka. Ja jeszcze na pewno nieraz będę ją tu na blogu cytować.

No i luz. Mało kto zostaje niemową do końca życia. 🙂


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




5 rzeczy, które możesz zrobić, aby Twoje dziecko Ci ufało

zaufanie dziecka

Zaufanie między rodzicem a dzieckiem jest bardzo wrażliwą kwestią. Wydawać by się mogło, że od narodzin małego człowieka jest ono nam dane raz na zawsze i nie trzeba nic robić, żeby je utrzymać. Że nie trzeba się starać. Tymczasem relacja oparta na zaufaniu to dla dziecka fundament jego istnienia, a każde nasze potknięcie może to zaufanie nadwyrężyć. Wystarczy chwila nieuwagi, a maluch na dłuższy czas może je do nas stracić.

Dziecko ufne to dziecko radosne, odważniejsze i bardziej otwarte. Co więc możemy zrobić, żeby krok po kroku budować relacje, które będą temu sprzyjać?

Słuchanie

Słuchanie tego, co dziecko chce nam powiedzieć nie opiera się tylko na interpretacji jego poszczególnych słów, ale przede wszystkim na zrozumieniu potrzeb i przekazów, które się za tymi słowami kryją. Czasami maluch swoją złość potrafi wyrazić bardzo raniącymi nas słowami, takimi jak „Nie kocham cię już!” albo „Jesteś głupia!”. W takich sytuacjach trzeba spróbować porozmawiać z małą istotą mówiąc jej co my sami w takich sytuacjach czujemy i zastanowić się, jak możemy taką sytuację rozwiązać. Dobrym sposobem jest też pokazywanie pozytywnych uczuć w odpowiedzi na te negatywne.

Prawdomówność

Tak samo jak w relacjach dorosłych, tak i w relacji rodzic – dziecko kluczowym warunkiem zaufania jest prawdomówność. Ważne, żeby na pytania dziecka odpowiadać w miarę możliwości zgodnie z prawdą i w taki sposób, aby dziecięcy rozumek był w stanie pojąć, co do niego mówimy. Jeżeli pytań jest cała masa, warto zrobić wysiłek i zachować cierpliwość. W zamian za każdą wyczerpującą odpowiedź maluch obdarzy nas swoją ufnością i głębokim przeświadczeniem, że rodzice wiedzą wszystko. A to dopiero jest coś! 🙂

Konsekwencja

Nie składajmy dziecku obietnic bez pokrycia. Czasami łatwo na szybko coś obiecać, żeby załagodzić sytuację, a potem o tym zapomnieć licząc na to, że maluch ma krótką pamięć. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że dziecięca pamięć jest zadziwiająco dobra i skuteczna. Jeżeli chcemy więc być obdarowywani zaufaniem i życzymy sobie, aby maluch wierzył nam w to, co mu mówimy i co mu obiecujemy, bądźmy konsekwentni, a na pewno to doceni.

Szacunek i akceptacja

Uczucia i potrzeby dziecka nie mogą być przez nas traktowane pobłażliwie czy z przymrużeniem oka. Emocje są emocjami bez względu na to, czy wyraża je osoba trzydziesto, osiemdziesięcio czy pięcioletnia. Jeżeli więc podchodzimy do nich poważnie, a jednocześnie okazujemy maluchowi miłość poprzez przytulanie go, mówienie mu, że go kochamy, i dawanie mu poczucia bezpieczeństwa, możemy być pewni, że jego zaufanie do nas będzie pełne i niezachwiane.

Poczucie bezpieczeństwa i bliskość

To dwa elementy zaufania, które są ze sobą absolutnie nierozerwalne. Jeżeli damy dziecku odczuć, że jest bezpieczne, że przy nas nic mu nie grozi, nic mu się nie może stać, że się nie zgubi, to ono uwierzy nam na sto procent bez żadnego marginesu błędu. Jeżeli damy dziecku bliskość w codziennych relacjach, to nie będzie miało powodu, żeby nam nie zaufać.

A co jeżeli nagle zaczniemy mieć wątpliwości, że w przestrzeni publicznej, na wyjeździe, podczas samodzielnego wyjścia czy w jakiejkolwiek innej sytuacji stracimy kontrolę na dosłownie jedną chwilę, podczas której nasz dziecko zniknie nam z oczu lub po prostu się zgubi? W jaki sposób możemy dać mu poczucie bezpieczeństwa i bliskości w momencie, kiedy i je, i nas, ogarnie panika? Już od dłuższego czasu zadawałam sobie pytanie czy wystarczyłaby zwykła bransoletka z imieniem i numerem telefonu i stwierdziłam, że nie.

Odpowiedzią na moje wątpliwości stał się świetny smartwatch dla dzieci CALMEAN, który odkryłam całkiem niedawno. A ponieważ Ignaś rośnie i rozwija się w niesamowitym tempie, już teraz postanowiłam się zaopatrzyć w taki lokalizator GPS, który z jednej strony mógłby być atrakcyjnym gadżetem dla żądnego tego typu atrakcji młodego umysłu, a z drugiej dawałby nam obojgu poczucie, że mama zawsze jest obok.

To jedno małe urządzenie nie tylko pomoże nam poprzez lokalizator GPS z WiFi zlokalizować gdzie jest dziecko. Ma również w sobie budzik i telefon (posiada swój własny numer, na który możemy dzwonić). Można z niego korzystać zarówno w mieście i na otwartej przestrzeni, jak i w pomieszczeniach zamkniętych. Do wyboru mamy niebieską, różową i żółtą wersję kolorystyczną, które dzięki delikatnym, bajkowym wzorkom i odpowiedniemu rozmiarowi świetnie pasują nawet na najmniejsze rączki.

Dla mnie to rozwiązanie idealne, które i mi, i mojemu dziecku, daje poczucie bezpieczeństwa.

Na lokalizator GPS dla dziecka CALMEAN mam teraz dla was na hasło motheratorka20% rabat 20%. Rabat obowiązuje do 22 grudnia włącznie.

Wpis powstał we współpracy z marką Calmean.




Jak przetrwać bunt dwulatka i trzylatka

jak przetrwać bunt dwulatka i trzylatka

Moje dziecko ma dwa lata i siedem miesięcy. Jest więc niemal dokładnie w połowie swojej drogi od bycia zbuntowanym dwulatkiem, do bycia zbuntowanym trzylatkiem. I o ile bunt dwulatka przebiegał dość standardowo, to znaczy było trochę ryku, uciekania, odpowiadania „nie” na każde zadane pytanie („Chcesz kanapkę z serkiem czy z szyneczką? Nie!!!”), o tyle bunt trzylatka jest już większą ciekawostką.

Trzylatek na każdym kroku MUSI podkreślić swoją niezależność. Różnica między nim a dwulatkiem jest taka, że umie już powiedzieć prawie wszystko, ale jego mikro-rozumek nadal jest praktycznie taki sam. Będzie się więc upierał, żeby dać mu coś, czego nie masz, czego akurat nie może lub na co jest za mały. Będzie płakał i krzyczał tak długo, że zamiast się tym przejmować, zaczniesz się śmiać z bezradności. Ale zanim całkiem się poddasz, mam kilka stuprocentowo działających rad jak można ten okres przetrwać.

Kup bilety na Malediwy. W jedną stronę.

Albo minimum na pół roku. Sama dla siebie. Rewelacyjny sposób na rozwiązanie praktycznie każdego problemu! Jego jedynym mankamentem może być koszt biletów lotniczych. Ale kiedy już stwierdzisz, że stać Cię na to szaleństwo, przekonasz się, że nie ma lepszego sposobu, żeby przetrwać bunt dwulatka lub trzylatka!

Medytuj z mnichami tybetańskimi.

To sposób świetny na sytuacje, w których po raz trzydziesty podczas dziesięciominutowej podróży samochodem słyszysz to samo pytanie albo, co gorsza, ten sam ryk o coś, czego akurat nie masz. Świetnie sprawdza się też na każdą chwilę, kiedy masz 5 minut, żeby wyjść z domu, a Twój dwulatek lub trzylatek właśnie zażyczył sobie chrupka, biszkopta, kanapkę, ciasteczko, musik, lubisia lub cokolwiek innego, albo właśnie z diabolicznym śmiechem ucieka przed Tobą na golasa dookoła domu. Jedyne, co Cię wtedy uratuje, to zen. Ewentualnie…

…kup zatyczki do uszu.

Równie świetna metoda! Idealna na każde poranne marudzenie, każdy wieczorny ryk, każdy jęk i wszystko, co sprawia, że czujesz, że się w sobie gotujesz. Kiedy znowu słyszysz te pozbawione logiki i sensu błagania o inny soczek, inny kocyk, inną zabawkę lub innego pluszaka, i dochodzi do momentu w którym ani Ty, ani dziecko nie wiecie już o co tak naprawdę chodzi, zatyczki rozwiążą sprawę. W 3 sekundy.

Chodź do toalety. Tak często, jak się da.

Kto Ci udowodni, że Twój pęcherz akurat nie jest pełny, albo że natura znów nie wezwała Cię czym prędzej tam, gdzie nawet król chodzi piechotą? No nikt! Kiedy więc wyczuwasz kryzys, śmiało zostaw z nim na pastwę losu tatę lub babcię dziecka, czym prędzej ulatniając się do tego jedynego w okolicy spokojnego miejsca. Przetrwaj w nim najgorsze, a kiedy wyczujesz, że zaogniona sytuacja już się ułagodziła, wróć jak gdyby nikt nic. Genialne!

Naucz się czarować i wykopywać.

Kiedy do picia ma być ten jeden soczek, którego akurat nie kupiłaś, a picie w tym konkretnym kubku, który akurat myje się w uruchomionej zmywarce. Kiedy do jedzenia ma być ta konkretna rzecz, której akurat nie ma w domu. Kiedy do ubrania ma być ta konkretna bluzka, która akurat leży oblana herbatą i wysmarowana dżemem w brudowniku. Kiedy znikąd pomocy, a od godziny Twój trzylatek jak mantrę powtarza płacząc przeraźliwie to jedno zdanie: „Ja ścieeeee inneeeeee!!!…”, wtedy pozostaje Ci już tylko jedno rozwiązanie. Musisz to „inne” wykopać z podziemi albo wyczarować. Ewentualnie możesz wrócić do punktu pierwszego.

POWODZENIA!!!


Jeżeli czytasz mojego bloga i choć trochę podobają Ci się moje wpisy, poświęć, proszę, dosłownie chwilkę na wypełnienie ankiety (KLIK). Pomoże mi ona w poznaniu Ciebie i Twoich preferencji oraz w rozwijaniu i ulepszaniu bloga. Dziękuję!