1

To jedno, czego będzie mi brakować z niemowlęcych lat

Do momentu, kiedy moje dziecko chodziło do żłobka, w jakiś dziwny sposób to do mnie nie docierało. Był taki malutki, wciąż dużo płakał, bywały dni, że byłam dosłownie wykończona jego buntami, humorami, publicznymi histeriami, wchodzeniem mi pod nogi i tym wszystkim, co jest w stanie zaoferować niemowlak. Jednak w chwili, kiedy poszedł do przedszkola, coś się zmieniło.

Można by powiedzieć: wariatka. Każdy normalny rodzic marzy o tym, żeby niemowlęce lata czym prędzej minęły. Chce jak najszybciej zapomnieć o kolkach, nieprzespanych nocach, opanowywaniu małego nielogicznego potworka, modleniu się o jakąkolwiek nić porozumienia i zrozumienia. Chce mieć fajne, komunikatywne, samodzielne dziecko. A potem nagle, nie wiedzieć kiedy, przychodzi dzień, że to wszystko się kończy.

Małe stópki nagle przekształcają się w dziecięce stopy.

Pulchne rączki nagle przekształcają się w dziecięce ręce.

Zapach noworodka i niemowlęcia nagle gdzieś ulatuje.

Już nie chce być kangurowany.

Już nie chce być bujany.

Już nie chce drzemki.

Przestaje być cicho.

Patyk i huśtawka już nie są dla niego wielkim odkryciem i niesamowitą atrakcją.

Kocyk już nie jest najlepszym przyjacielem.

Mama przestaje być jego całym światem.

Dwa tygodnie w przedszkolu sprawiły, że moje dziecko nagle zrobiło się duże. Coraz rzadziej śmiesznie przekręca słowa, umie mi powiedzieć praktycznie wszystko i rozumie większość tego, co do niego mówię i o co go proszę. Czasem nawet to robi! Już nie pełza, nie raczkuje, już nawet nie chwieje się chodząc, tylko biega i skacze. Niedługo zapewne przestanie już nosić pieluchy.

Wiem, że być może jeszcze kiedyś będzie mi dane przeżyć to jeszcze raz, ale zdaję sobie sprawę, że to nawet w najmniejszym stopniu nie będzie to samo.

Jestem szczerą matką, piszę i mówię jak jest. Niemowlęce lata to udręka, zmęczenie, brak zrozumienia, irracjonalne zachcianki, potrzeby i zachowanie, frustracja i brak cierpliwości. Nie wierzyłam, kiedy inne matki mówiły mi, że o tym, co złe, się zapomina. Ale tak właśnie jest. Nie wierzę, że to mówię, ale to prawda.

Mój synek ma prawie 3 lata. Nie jest jeszcze dużym dzieckiem, ale z pewnością nie jest już maluszkiem. Nie wiem kiedy jego niemowlęctwo nagle się skończyło i ciągle nie mogę zaakceptować tego aspektu macierzyństwa.

I tak naprawdę jest tylko jedna rzecz, której będzie mi z tego okresu brakować. Tylko jedna i aż jedna: niemowlak. Cały. Ze wszystkim, co mi dał złego i dobrego.

Bo to właśnie on uczynił ze mnie osobę, którą jestem dzisiaj.

Pozostaje mi to zaakceptować, płacząc tylko czasem po cichutku w poduszkę rzewnymi łzami nad ulatującymi latami, nad zbyt szybkim rośnięciem i nieuchronnymi zmianami. Ale przecież tak już musi być, prawda?


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Ciemieniucha – tego na pewno o niej nie wiesz!

Każdy rodzic słyszał chociaż raz o problemie, jakim jest ciemieniucha. Czasami pojawia się ona raz, czasami w ogóle dziecko może jej nie doświadczyć, ale czasami jest natrętnym problemem, którego ciężko się pozbyć i który wraca jak bumerang.

Ponieważ już dwa razy z nią wygraliśmy, doszłam do wniosku, że dobrym pomysłem może być zebranie wszystkich informacji w jednym miejscu i podzielenie się naszymi doświadczeniami w tym zakresie.

Ciemieniucha jest częstą przypadłością niemowląt. Pojawia się zwykle krótko po urodzeniu i objawia się nadmiernie złuszczającą się skórą na główce, czasami też za uszami lub na brwiach. Skóra może być wtedy żółta i lekko tłustawa, ale na szczęście nie swędzi i nie daje się dziecku mocno we znaki. U nas w okresie niemowlęcym ciemieniucha pojawiła się bardzo szybko i trwała dość krótko dzięki naszej szybkiej reakcji.

Przypadłość ta spowodowana jest nadmierną produkcją gruczołów łojowych. Lekarze twierdzą, że dodatkowym czynnikiem jest tu także krążenie w organizmie dziecka hormonów, które przyjęło jeszcze w brzuchu u mamy. Główne obawy z nią związane to późniejsze łojotokowe zapalenie skóry i słabszy wzrost lub opóźnienie rośnięcia włosów. Jednak nie zbagatelizowanie tego problemu gwarantuje nam minimalizację takich zagrożeń.

Problem ciemieniuchy niemowlęcej znamy z praktyki lub teorii chyba wszyscy, jednak, co mnie bardzo zaskoczyło, choroba ta może spotkać również dzieci starsze, w wieku przedszkolnym (a nawet wczesnoszkolnym!). Tak było właśnie u nas, kiedy u mojego niespełna trzyletniego Ignasia po tak długim czasie znów zauważyłam na główce niepokojące żółte łuski. Zanim jednak udałam się do dermatologa (co by było wskazane, gdyby problem się nasilał i nie znikał), poszliśmy do fryzjera, obcięliśmy włoski (dla ułatwienia higieny) i zastosowaliśmy metody z okresu niemowlęcego, które na szczęście zadziałały (o nich za chwilę).

Co może być powodem ciemieniuchy u starszych dzieci? Okazuje się, że związana jest ona często z nieprawidłowym rozwojem gruczołów łojowych. Może być też związana z uczuleniem, co na pewno warto zweryfikować u lekarza poprzez odpowiednie testy, gdyby przypadłość nie znikała mimo stosowania odpowiednich metod. Ciemieniucha często pojawia się u wcześniaków, co po części potwierdzam, bo moje dziecko wcześniakiem nie jest, ale urodziło się pod koniec 37. tygodnia z hipotrofią urodzeniową, co w pewien sposób je do tej grupy kwalifikuje. Co ciekawe, u starszych dzieci może być też ona spowodowana spożywaniem zbyt dużej ilości laktozy, co akurat u nas mogłam wykluczyć, bo nie podaję mojemu dziecku żadnych laktozowych produktów.

Problemu można się pozbyć na kilka sposobów. Jedyną odradzaną przez lekarzy metodą jest smarowanie głowy dziecka oliwą z oliwek, która może tylko nasilić objawy i wydłużyć okres leczenia. My, działając trochę intuicyjnie i według rad znajomych, smarowaliśmy główkę Ignasia (zarówno w okresie niemowlęcym, jak i teraz) na noc dziecięcą oliwką, a rano sczesując delikatnie łuski skóry miękką szczotką dla niemowląt i myjąc dwa razy włosy dziecięcym szamponem.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Magdalena Rogala (@motheratorka.pl)

Inne, wymionie przez moje doświadczone czytelniczki sposoby walki z problemem, to:

  • codzienna pielęgnacja (mycie kilka razy dziennie płynem/ szamponem Ziaja) i wyczesywanie
  • krem dla dzieci Bepanthen Baby
  • witamina A w kremie (nałożyć grubą warstwę na 10 min przed kąpielą, po umyciu głowy wyczesać ewentualne łuski skóry)
  • olej kokosowy
  • szampon Capasal (UWAGA: trzeba uważać na oczy, bo szczypie i ma nieładny zapach)
  • olejek na ciemieniuchę Ziajka
  • Salicylol (do kupienia w aptece)

Jak widać, ciemieniucha nie jest niczym, czego należy się bać, a tym bardziej nie można sobie zarzucać, że w jakikolwiek sposób zaniedbało się higienę dziecka! Może się ona zdarzyć dzieciom w różnym wieku i z różnych przyczyn, a jednym sposobem, żeby się jej pozbyć jest szybka reakcja i w razie potrzeby wizyta u lekarza.

W tym wpisie, poza moimi własnymi doświadczeniami, posiłkowałam się wiedzą dostępną na:


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Jedyna prawdziwa wyprawka, o której nikt Ci nie powie

Kompletowanie wyprawki nie omija żadnej ciężarnej mamy. Każda prędzej czy później daje się ponieść słynnemu wiciu gniazda, kupowaniu słodkich ciuszków, pieluszek i bibelotów dla noworodka, a potem urządzaniu pokoiku lub kącika dla małego nowego lokatora. W internecie wiele jest gotowych list potrzebnych rzeczy dla mamy i maluszka, jednak do tej pory nikt nie pokusił się o napisanie czego tak naprawdę oboje będą potrzebować.

Zatem poniżej moja subiektywna lista, czyli jedyna prawdziwa wyprawka, o której nikt inny Ci nie powie.

Ubranka na 2 i 3 latka

Każda mama myśli tylko o mikroskopijnych ciuszkach, które będą jej potrzebne na pierwszych kilka miesięcy, maksymalnie do roku. Będzie ich więc miała całą masę i nie pomyśli o tym, że dziecko rośnie szybko i na potem również przydałyby się zapasy. Jest to punkt kierowany do osób, które ją odwiedzą z prezentami: warto pomyśleć o trochę większych ubrankach, które trochę poleżą w szufladzie, a w odpowiednim momencie będą jak wybawienie chroniąc napięty domowy budżet.

Zapas baterii

Każda mama wie, że najlepsze dziecięce zabawki to te wydające dźwięki (obowiązkowo z zamontowanym włącznikiem i wyłącznikiem!) i migające kolorowymi światłami. Takich zabawek wraz z wiekiem dziecka będzie coraz więcej, a baterie znikać będą jak zaczarowane. Kupienie ilości hurtowej już na starcie jest według mnie doskonałym pomysłem. Nie zapomnijcie też o mikroskopijnych śrubokrętach, które pomogą wam odkręcić te będące wymysłem szatana klapki chroniące baterie. To dużo ułatwi.

Zapas kawy i wina

Lubiłaś kawę i wino zanim zaszłaś w ciążę? Teraz polubisz je jeszcze bardziej. Kawa przyda Ci się w dzień, a wino wieczorem, kiedy będziesz potrzebować ukojenia skołatanych nerwów. Kup sobie minimum zgrzewkę wina na start i kilka opakowań kawy (i mleka, jeśli potrzebujesz). Podziękujesz mi jeszcze za tę radę.

Usługi pani sprzątającej

Gdybym drugi raz miała kompletować wyprawkę, część budżetu przeznaczonego na ten cel przeznaczyłabym na opłacenie pani sprzątającej chociaż na 3 pierwsze miesiące. Kiedy tata dziecka wraca do pracy po krótkim tacierzyńskim, a mama zostaje sama ze wszystkim na głowie, każda pomoc może być na wagę złota. To również dobry pomysł na prezent na baby shower lub przy okazji wizyty u noworodka. Ja bym skakała pod sufit z radości.

Karnet na zabiegi do spa lub kosmetyczki

To punkt, w którym wypowiadam się z własnego doświadczenia, bo krótko po porodzie urwałam się na zabieg relaksujący i był on jak światełko w tunelu dla mojego zmęczonego, matczynego ciała. Warto zawczasu zarezerwować sobie termin i czas, umawiając tatę lub babcię dziecka do opieki. To także doskonały prezent dla świeżo upieczonej mamy, która najprawdopodobniej zapomni w tym wszystkim o sobie samej i o bożym świecie. Na będzie z niego szczęśliwa.

Kontener mokrych chusteczek

O tak, mokre chusteczki to coś, czego nie doceniają bezdzietni. Ja sama nie miałam pojęcia na temat ich potęgi i szerokiego spektrum ich zastosowania. Mokrymi chusteczkami, poza buzią, pupą i rączkami malucha, można również wytrzeć wszystko inne: zabrudzoną podłogę, stół, meble, siebie, partnera, ubrania, kanapę. WSZYSTKO. I zawsze są pod ręką. Nie ma takiej ilości, której rodzic by nie zużył w okamgnieniu. Absolutny must have.

Zatyczki do uszu

Tak, nie przejęzyczyłam się. Wydaje Ci się, że to nieludzkie? Ja też bym kiedyś tak pomyślała. A jednak niestety system nerwowy matki jest tak skonstruowany, że nawet, kiedy umówi się, że to tata dziecka ma danej nocy dyżur, to ona pierwsza będzie się budzić na najdrobniejsze zakwilenie. To ona, zasnąwszy przy dźwiękach filmu wojennego, w którym wrzeszczą i zarzynają się na potęgę, obudzi się z paniką, kiedy w tymże filmie zapłacze niemowlę. A więc jeśli naprawdę chce sobie podarować choć trochę nieprzerwanego snu, niech w ramach wyprawki kupi zatyczki. Naprawdę!

Wygodne dresy i piżamy

Na urlopie macierzyńskim pierwszą połowę dnia matka spędzi w piżamie, a drugą, jak się uda, w dresie. Będą to dwa podstawowe elementy jej garderoby przez najbliższe pół roku do roku, więc dobrze jest zadbać, by były komfortowe i dostosowane do pory roku. A dbając o to, by były dobre jakościowo, można naprawdę poczuć się o wiele lepiej. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Poradnik jak nie zwariować

Ciężko go kupić, nie znam nawet żadnego konkretnego tytułu, ale święcie wierzę, że istnieje i może pomóc młodej matce zachować wewnętrzny zen, choćby nawet w krótkich momentach, kiedy nie opanuje jeszcze trudnej sztuki liczenia do dziesięciu i wychodzenia z pokoju w strategicznych momentach. To nie musi być książka. To może być osoba, płyta z muzyką, wspomniane wyżej wyjście do kosmetyczki lun spotkanie z koleżanką. Cokolwiek, byle złapać dystans. Będzie bardzo potrzebne!

Wehikuł czasu

Kliknij w obrazek i udostępnij go na Facebooku :)

Artykuł pierwszej potrzeby, choć niezwykle trudny do namierzenia i nabycia. Pomoże nam spotkać siebie samą z przeszłości i powiedzieć jej, żeby doceniała ile ma czasu i jaka jest wypoczęta nawet wtedy, kiedy sądzi, że jest zmęczona. Ale pomoże też nam z obecnych czasów docenić, ile zyskałyśmy i uświadomić sobie co to znaczy miłość, której nigdy wcześniej nie znałyśmy. Przydatny gadżet, prawda?


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Jestem matką. Jestem… suczą.

Z kobietą, która zostaje matką, dzieją się różne rzeczy, najczęściej bardzo dziwne. Ciąża, hormony i targające nią emocje są tylko początkiem, czymś w rodzaju przygotowania na to, do czego będzie ona zdolna później. Bezdzietni znajomi patrząc na nią z boku będą się zastanawiać co też najlepszego ona wyprawia. Czy przypadkiem nie zwariowała i dlaczego stała się taką, pardon my French, suczą. A ona, przy całej masie swoich zalet i niezaprzeczalnie wspaniałych cech, które nabyła, musiała również po prostu przybrać barwy wojenne. Oto kilka przykładów dlaczego tak się dzieje.

Postawa: ja wiem lepiej

W otoczeniu matki, szczególnie takiej świeżo upieczonej, każdy chce pomóc, każdy służy dobrą radą. Jednak matka w większości przypadków wykształca mechanizm obronny, dziękując mniej lub bardziej grzecznie za okazaną pomoc i twierdząc, że ona wie najlepiej, co jest dobre dla jej dziecka. A im to dziecko starsze, a wychowywanie go bardziej złożone, matka coraz bardziej wnerwia się, kiedy ktokolwiek cokolwiek jej narzuca. Lepiej więc podchodzić do takiej matki jak do jeża, a sugestie poddawać bardzo delikatnie, żeby jej skrywana skrzętnie na co dzień suczowatość nie wyszła na światło dzienne.

Postawa: dajcie mi wszyscy święty spokój

Matka śpi mało albo wcale, więc to naprawdę nie jej wina, że raz na jakiś czas musi, ale to po prostu musi wyjść z niej wredne babsko. Jest zmęczona, niecierpliwa, zgryźliwa i złośliwa, a to wszystko dlatego, że jej matczyna natura buntuje się przeciwko nocnym pobudkom, lulaniom, bujaniom i karmieniom na skraju sił i załamania. Takiej matce po prostu trzeba wybaczyć.

Postawa: moje dziecko jest nietykalne

Kiedy matka słyszy w przedszkolu lub jakimkolwiek innym miejscu o wysokim natężeniu nieletnich na metr kwadratowy, że któreś dziecko jest agresywne i w jakikolwiek sposób zagraża jej skarbowi, uruchamia mechanizm żądzy mordu w oczach, dopóki nie dowie się, że jej maluchowi nic nie jest. Jednak żądza ta mimo wszystko nie aktywuje się w żaden poważny sposób nawet kiedy okazuje się, że sprawa dotyczy jej skarbeczka. Wtedy szybko przeradza się ona w troskę i czułość, a matka-sucz ulatnia się tak szybko, jak się pojawiła.

Postawa: ile można naraz?!

Kiedy matka siedzi z dzieckiem w domu, a po pracy przychodzi mąż z pytaniem co robiła w ciągu dnia, bo przecież w domu jest pieprznik, wtedy w matce coś wybucha. Kiedy w grę wchodzi dziecko chore lub przeziębione, sprawa zaognia się jeszcze bardziej. Kiedy matka zasuwa jak może ogarniając dom, górę zakupów, odebranie dziecka z przedszkola i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze (niektóre rzeczy wie tylko matka), lepiej nie dawać znać, że się tego nie docenia, choćby i efekty nie były widoczne gołym okiem. Takie uwagi grożą śmiercią lub kalectwem.

Postawa: obudź, a zatłukę

Kiedy za ścianą u sąsiadów odbywa się impreza, a w pokoju obok śpi nie bez trudu uśpione dziecko, matka jest w stanie do upadłego walić szczotką w kaloryfer lub wręcz w drzwi niesubordynowanych sąsiadów, byle tylko ochronić się przed najgorszym. Kiedy w trakcie snu malucha matkę odwiedzą znajomi, którzy nie zechcą uszanować potrzeby ciszy, żadna znajomość nie przetrwa tej próby. Sen dziecka jest święty. Święty!

Można by tak pewnie wymieniać w nieskończoność, ale nie w tym rzecz. Z tego miejsca błagam wszystkich, którzy nawiążą kontakt z matką-suczą, matką wredną, niemiłą i opryskliwą: miejcie dla niej litość. Minie jej. Ale dopóki jej nie minie, zejdźcie z jej pola rażenia. Lepiej nie ryzykować.




2017: szok, niedowierzanie, rewolucja! + WYNIKI ANKIETY

Tego wpisu miało nie być. Sądziłam, że nikogo to nie interesuje, że techniczna strona bloga i cyferki was nie ciekawią. Jednak dwie ankiety pokazały mi, że najwyraźniej czasem warto napisać o czymś innym, niż dzieckowe perypetie i grzebanie się w zupkach i pieluszkach. Dzisiaj więc w kilku zwięzłych (postaram się!) zdaniach podsumowuję rok 2017 na blogu motheratorka.pl.

To był rok, który zaczynałam bardzo nieśmiało, z cichymi planami gdzieś z tyłu głowy i myślami, które bałam się wypowiedzieć na głos. W 2016 wchodziłam nie wiedząc jeszcze, że w styczniu zostanę nadzieją polskiej blogosfery, a w grudniu znajdę się w brązowej dziesiątce najbardziej wpływowych blogerów. To był rok, który przekroczył moje najśmielsze oczekiwania, bo startowałam w niego z trochę ponad 2 tys. fanów na facebookua na dzień dzisiejszy zgromadziłam na nim wspaniałą społeczność ponad 10 tys. niesamowitych czytelników.

W 2016 mojego bloga odwiedziło w sumie 298 247 unikalnych użytkowników, co dla mnie jest po prostu astronomiczną liczbą i mam marzenie ściętej głowy, żeby każda z tych osób dowiedziała się, jak bardzo jej za to dziękuję. Że poświęciła mi swój cenny czas.

To był rok, który spędziłam na pisaniu i myśleniu nad tym, co robić, żeby pisać coraz lepiej i coraz więcej. Zmieniłam na blogu szablon, nieustająco myślałam o nowych, ciekawych tematach, a tak naprawdę podrzucało mi je samo życie. Jeździłam na spotkania blogerów, poznawałam ludzi, którzy są największą wartością i najlepszym aspektem blogowania. W końcu, pod koniec roku założyłam gromadzącą społeczność matek grupę na facebooku, w której nie oceniamy się nawzajem, nie kłócimy się, lecz wspieramy się dobrym słowem i dobrą radą.

Dzięki Motheratorce poznałam w 2016 dwie wspaniałe osoby, które nieustająco wspierają mnie i motywują, z którymi przegadałam już wiele godzin i mam nadzieję, że jeszcze wiele godzin przed nami. Są to prowadząca bloga Brzozóweczka Ania i prowadząca bloga cała reszta Dagmara.

2016 zaskoczył mnie też nieoczekiwanym zaproszeniem na międzynarodowy zjazd blogerów parentingowych Efluent w Paryżu, gdzie towarzystwa dotrzymała mi właśnie a Dagmara, i gdzie miałam okazję poznać również Marysię z bloga Mamy gadżety, Matyldę prowadzącą bloga Segritta, Malwinę z bloga Bakusiowo, Małgosię – Lady of the house i Marlenę – Makóweczki. Wyjazd był dla mnie niesamowitym wyróżnieniem i baaardzo miłym zaskoczeniem.

Niezwykle wartościowymi doświadczeniami, które stały się moim udziałem w ubiegłym roku również dzięki blogowi było moje wystąpienie w programie Pytanie na śniadanie i mój udział w kampanii gazety Chcemy być rodzicami, #nieplodnosciniewidac. Blog stał się dla mnie miejscem, gdzie mogłam pisać o postawach i wartościach, które uważam za słuszne, mogłam nawoływać do niesienia pomocy i uświadamiać o problemach, które nie zawsze są oczywiste na pierwszy rzut oka.

W końcu, 2016 rok to dla mnie ogromne zaskoczenie w życiu prywatnym. Zrezygnowałam z pracy na etacie, zmieniłam priorytety, bardziej skupiłam się na sobie, swoich bliskich i swoim zdrowiu. Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co będzie dalej i, co najlepsze, w ogóle się tym nie martwię. Być może spróbuję pracy na własnej działalności. Być może znajdę inną pracę na etacie. Być może zdecyduję się zajść w drugą ciążę. Ale jakakolwiek nie byłaby moja decyzja, wiem, że najważniejsze, to abym podjęła ją w zgodzie ze sobą i swoją rodziną. 2017 rok będzie dla mnie rokiem bardzo dużych zmian i odważnych decyzji – o tym jestem przekonana. Ale tak długo, jak piszę tego bloga i tak długo, jak przychodzą go czytać czytelnicy, których jest coraz więcej, wiem, że będzie dobrze.

Poniżej natomiast mam dla was dwie wisienki na torcie. Pierwsza to zestawienie pięciu najpopularniejszych wpisów na moim blogu w roku 2016. Druga to podsumowanie ankiety, za wypełnienie której bardzo wam dziękuję. Wyniki niesamowicie mnie zaskoczyły!

TOP 5 wpisów nroku 2016 na blogu motheratorka.pl

Jeżeli jeszcze ich nie czytaliście, teraz jest na to czas! 🙂

  1. Macierzyństwo obrzygane tęczą i lukrem
  2. Nigdy nie wiesz kiedy zrobisz to ostatni raz
  3. Top 5 głupot, które matki robią swoim dzieciom
  4. 7 rzeczy, których nikt nie powie Ci o ciąży
  5. Rzeczy, które muszę zrobić zanim będę mieć drugie dziecko

Każdy z tych wpisów był petardą, na którą żywiołowo reagowaliście i dawaliście mi znać, że mam rację (lub czasami że jej nie mam 😉 ). I każdy z nich upewniał mnie w tym, że warto pisać prawdę, nie owijać w bawełnę i pokazywać macierzyństwo takim, jakim naprawdę jest.

Wyniki ankiety

Poniżej dowiecie się kim jest mój czytelnik i co mu się podoba. Dla mnie to bardzo cenne informacje i na pewno rok 2017 wykorzystam na wprowadzanie zmian zgodnych z waszymi preferencjami.

Nie ma się co oszukiwać. Mój czytelnik (a raczej czytelniczka) jest kobietą.

Średni wiek moich czytelniczek to 26-40 lat i ta rozpiętość bardzo mi się podoba!

Moja czytelniczka jest też przede wszystkim matką, co mnie wcale nie dziwi, przy czym zdarzają się też przypadki przyszłych mamuś, co mnie niezwykle cieszy. Na co dzień zajmuje się domem i dziećmi i pracuje na etacie, czyli bardzo podobnie do mnie. 🙂

Mieszka tak naprawdę wszędzie, zarówno na wsi, jak i w większym i mniejszym mieście, oraz za granicą. Dla mnie to chyba najlepszy wynik tej ankiety, bo pokazuje, że osiągnęłam cel, który sobie założyłam otwierając bloga.

Najwięcej moich czytelniczek ma jedno dziecko (59%), ale zdarzają się również mamy dwójki (28,9%) i trójki dzieci (3%). Ułamek z was ma nawet więcej niż trójkę (1,2%)!

Dołączyłyście do mnie w różnych momentach prowadzenia bloga, a 4,2% z was jest ze mną od samego początku.

Czytacie inne blogi (najczęściej zaglądacie do szczęślivej), ale część z was czyta tylko mojego bloga i z tego miejsca chciałam wam serdecznie podziękować za to wyróżnienie.

Na pytanie jak trafiłyście na mojego bloga zdecydowana część z was odpowiedziała, że z facebooka, co potwierdza moje przypuszczenia. Cieszy mnie jednak to, że polecają mnie wam również znajomi i inne blogerki, jak również to, że część z was odkryła mnie na instagramie, który uwielbiam (o tym będzie za chwilę). O moich wpisach również najczęściej dowiadujecie się z facebooka, ale są też takie osoby, które specjalnie wchodzą na mojego bloga, żeby sprawdzić, czy nic nowego się nie pojawiło i to jest naprawdę super!

Częstotliwość wpisów na blogu wam odpowiada. Mi również, ale zawsze mam w głowie postanowienie, że będę pisać częściej i w tym roku chciałabym, żeby efekty był naprawdę widoczne. 23,5% proszących, żebym pisała więcej, na pewno się nie zawiedzie!

Wpisy sponsorowane. Ten punkt leżał mi szczególnie na sercu, bo takie wpisy na blogu były i będą. To nie jest miejsce, żeby pisać wam o tym dlaczego się pojawiają (zrobiła to już za mnie w doskonały sposób Ania z bloga Nieperfekcyjna Mama) i o tym, że nie polecam niczego, czego sama nie używam i nie lubię. Wystarczy popatrzeć na to, że takich wpisów przez półtora roku prowadzenia bloga pojawiło się tu dziewięć, a już się komuś nie podobają. Niestety, wszystkim nie dogodzę (a wierzcie mi, staram się jak mogę!). Tak czy inaczej wynik tego pytania pozytywnie mnie zaskoczył.

Jeżeli chodzi o wpisy, które lubicie najbardziej, to są to oczywiście wpisy o macierzyństwie bez lukru – tak, jak pokazuje TOP 5. Takich wpisów i w tym roku nie zabraknie.

Najśmieszniejszym wynikiem są odpowiedzi na pytanie, czy pomogłam wam w podjęciu jakiegoś wyboru. Same zobaczcie dlaczego 🙂

Baaaaardzo pozytywnym diagramem jest ten wynikający z odpowiedzi na pytanie jak często się ze mną zgadzacie. W sumie 99,4% (WOW!!!) zgadza się ze mną czasami, prawie zawsze lub zawsze. Pięknie!

Szablon i logo bloga podobają wam się. I dobrze, bo nie planuję ich szybko zmieniać. 🙂

Mój instagram (KLIK) podoba wam się, ale jestem w szoku jak wiele z was nie ma tam w ogóle konta. Bardzo wam je polecam, bo to miłe oderwanie się od rzeczywistości i można tam znaleźć masę pięknych zdjęć i inspiracji. Wcale nie trzeba samemu ich publikować, żeby móc podglądać innych (np. mnie)!

Waszym ulubionym wpisem niemal jednogłośnie został tekst o matce, której nienawidzę. Niewiele z was wymieniło teksty, które wam się nie podobają. Niesamowity paradoks, który wyniknął z ankiety jest taki, że przeczytałam w niej kilka słów krytyki na temat tego, że trochę za często narzekam, a jednocześnie najbardziej lubicie wpisy, w których pokazuję macierzyństwo takim, jakie jest. Niestety, bez narzekania się w tym przypadku nie da!

Co do tematów, które by was interesowały, a które planuję na ten rok, to tematy pedagogiczno-wychowawcze, temat dwujęzyczności i nauki dzieci języków obcych oraz tematy zdrowotne jeżeli chodzi o mamę i o dziecko.

Na pytanie, które pojawiły się w ankiecie, odpowiem w oddzielnych wpisach. Przeczytałam też masę ciepłych słów i opinii na temat tego, co robię, i dały mi one bardzo dużo pozytywnej energii i motywacji na nowy rok! Pamiętajcie, że zawsze możecie do mnie napisać, poprosić o radę, wyżalić się. Czekam na wasze maile pod adresem motheratorka@gmail.com. A jeśli chcecie porozmawiać z mamami takie, jak ja i wy, dołączajcie do naszej grupy (KLIK).

Dziękuję wam z ten rok i z niecierpliwością czekam na to, co przyniesie kolejny!




Co robić, żeby dziecko szybko i dużo zaczęło mówić?

co robić, żeby dziecko zaczęło mówić

Chyba każdy rodzic to zna: jak tylko dziecko przychodzi na świat, z niecierpliwością oczekujemy kolejnych nowych umiejętności naszego brzdąca i oczywiście cały czas się martwimy. A to za szybko, a to za wolno, czytamy poradniki i wiecznie coś nam się nie zgadza. Nie inaczej jest z mówieniem. A ponieważ moje osobiste dziecko jak burza ruszyło z tą umiejętnością tuż po swoich drugich urodzinach, postanowiłam podzielić się moimi doświadczeniami z tego zakresu.

Tak samo jak wszystkie matki, ja też zadawałam sobie te pytania. Co robić, żeby dziecko zaczęło mówić? Jak sprawić, żeby zaczęło to robić jak najszybciej, żeby mówiło dużo i ładnie? I w sumie jakoś tak wyszło, że pytania te zadawałam sobie po cichu, nie stresowałam się szczególnie tym tematem, a intuicyjnie robiłam to, co podpowiadał mi zdrowy rozsądek.

Dużo mówiłam.

Na początku mówienie do nic nierozumiejącego noworodka i niemowlaka było dla mnie bardzo dziwne, ale każda matka na macierzyńskim mnie zrozumie: do kogoś trzeba w końcu otworzyć gębę! 😉 Ale prawda jest taka, że dziecko już od swojego przebywania w mamusinym brzuchu słucha wszystkiego, co je otacza, więc im częściej i więcej będziemy do niego mówić, tym więcej korzyści ono z tego wyciągnie. Barbara Zurer Pearson, autorka książki „Jak wychować dziecko dwujęzyczne”, którą namiętnie obecnie podczytuję w wolnych chwilach, pisze:

Dziecko uczy się języka dwutorowo. Z jednej strony, opanowuje gramatykę krok po kroku, klocek po klocku, jakby budowało wieżę (…). Dziecko analizuje wszystkie otaczające dźwięki, aby wśród nich rozpoznać dźwięki mowy. Następnie łączy ze sobą:
• głoski w sylaby,
• sylaby w słowa,
• słowa w zdania, by w końcu,
• łączyć zdania w akapity i dłuższe narracje.

Dzieci mają już w sobie mechanizm, który sprawia, że opanowują język lepiej, niż jakikolwiek dorosły. A więc tak naprawdę najlepsze, co możemy w tej sprawie zrobić, to tak naprawdę…

…wyluzować.

Jedni specjaliści piszą, że dziecko powinno zacząć mówić do trzeciego roku życia. Inni piszą, że do czwartych urodzin spokojnie ma czas. Najlepiej więc nastawić się na wszystkie możliwe opcje ze świadomością, że nasz maluch zaczyna nas rozumieć bardzo szybko – nawet wtedy, kiedy jeszcze nie potrafi nam odpowiedzieć. Dodatkowym powodem, aby nie bardzo się stresować nauką mówienia naszej pociechy, jest fakt, iż (cytat z tej samej książki):

Naukowcy szacują, że za mniej więcej połowę różnic w zdolnościach językowych u poszczególnych dzieci odpowiada dziedziczenie.

Czyli może być tak, że co byśmy nie robili, nasz maluch i tak narzuci nam swoje własne, osobiste tempo zapisane w genach. Co może działać na naszą korzyść… lub niekorzyść. Czyli na dwoje babka wróżyła! Ale ja dodatkowo pomagałam sobie i mojemu synkowi…

…czytaniem.

Od samego początku postawiłam sobie za cel, że będę Ignasiowi czytała do snu. Robiłam kilka podejść. Przy pierwszym moje dziecko stawało w łóżeczku i głośno się ze mnie śmiało. Porażka. Przy drugim wychodziło z tegoż łóżeczka wchodząc mi dosłownie na głowę i przewracając kolejne kartki z gracją i tempem właściwym tylko niemowlakowi. Porażka! W końcu przyszedł moment, że ja usiadłam obok łóżka, a on zaczął słuchać i powoli usypiać. Ten przełom nastąpił około rok temu, kiedy mały miał trochę ponad półtora roku, ale dla każdego może to być inny moment.

Pozytywne skutki czytania obserwuję właśnie teraz, kiedy moje dziecko w wieku ponad dwóch i pół lat zaczyna konstruować pełne zdania, zaskakując mnie nieraz swoim bogatym słownictwem. To naprawdę miłe uczucie, bo mam wrażenie, że zbieram obfite plony mojej pracy. Ale kolejnym elementem kluczowym było dla mnie to, że

od początku kładłam nacisk na normalne mówienie do dziecka.

Starałam się nie pieścić i nie mówić za dużo dziecięcym językiem (chociaż do dzisiaj zdarza mi się łapać na tym, że nieświadomie powtarzam śmieszne błędy mojego dziecka) i uwaga: zwracałam na to też uwagę innym osobom, które się do niego zwracały. Starałam się mówić językiem prostym, zrozumiałym dla dziecka, zadając mu dużo pytań i, jeśli była taka potrzeba, od razu na nie odpowiadając. Za każdym razem, kiedy mówiłam o czymś, co było w naszym otoczeniu, pokazywałam to palcem.

Wpuściłam moje dziecko w grupę rówieśników.

W mojej ocenie to jeden z dość mocno decydujących elementów procesu nauki mówienia. Dziecko załapuje wszelkiego rodzaju umiejętności dużo szybciej od innych dzieci – równolatków i trochę starszych. Mam wrażenie, że dzięki temu, że Ignaś poszedł do żłobka w wieku półtora roku, był niejako zmuszony, żeby zacząć się komunikować z otoczeniem. Widziałam, jak kolejno przychodził do domu z różnymi (dobrymi lub trochę gorszymi) umiejętnościami, aż w końcu zaczął do mnie mówić.

Nie poprawiałam błędów językowych w sposób oczywisty.

Ciężko mi wytłumaczyć ten punkt, więc znów posłużę się przykładem z wyżej przytoczonej książki:

Zwykle wystrzegamy się krytyki i nie przerywamy przyjacielowi w pół zdania, jeśli popełni błąd gramatyczny. Te same zachowania, które uznajemy za właściwe w rozmowie z przyjacielem, będą bardzo pomocne w kontaktach z dziećmi.
Oznacza to, że skupienie się na poprawianiu dziecięcych błędów gramatycznych wcale nie jest najważniejsze. Co więcej, badacze, którzy przyjrzeli się temu, jak często rodzice komentują wypowiedzi dziecka, wskazują, że rodzice najczęściej poprawiają treść wypowiedzi swoich dzieci, a nie ich formę. Niemal każdy rodzic łapie się na tym, że robi przeformułowania (recasts) lub tzw. zwroty (turnabouts). Dla przeformułowania punktem wyjścia jest błąd popełniony przez dziecko, np. „Ani jeden z tych ciężarówków nie działa”, następnie przychodzi kolej na rozbudowę zdania przez rodzica, np. „Och, żadna z tych ciężarówek nie działa? Zobaczmy, co da się zrobić. Jak można naprawić te ciężarówki?”. Rodzic wprowadza poprawną konstrukcję, a dziecko może (jako że słyszało już podobne przeformułowania wiele razy) poprawić się i powiedzieć „tych ciężarówek”.

Ja na początku robiłam to nieświadomie, ale w tej chwili, po lekturze książki staram się tego wyjątkowo pilnować.

Co jeszcze mówią specjaliści?

Ważne jest przede wszystkim uważne słuchanie dziecka i żywe reagowanie na jego słowne wypowiedzi. Oczywiście, że zdarza mi się nie rozumieć słów lub całych zdań wypowiadanych przez mojego synka, ale zawsze staram się drążyć tak długo i prosić go, aby powtórzył lub pokazał o co mu chodzi, aż dojdziemy do porozumienia. Ważne, aby nie wyśmiewać tego, co stara nam się przekazać dziecko, tylko cierpliwie starać się je zrozumieć.

W internetowych źródłach wyczytałam również, że dla rozwoju mowy ważne jest karmienie piersią i dopasowanie smoczków i butelek dostosowanych do wspierania rozwoju mowy (można się ponoć w tym zakresie poradzić logopedy). Co więcej, picie należy wprowadzać w kolejności najpierw zwykły kubek, a następnie słomka, pomijając całkowicie kubki niekapki. Na własnym przykładzie wszystkie powyższe argumenty niniejszym obalam, ponieważ karmiłam moje dziecko cztery miesiące przez silikonowe nakładki, a wszystko pozostałe wprowadziłam w dokładnie odwrotnej kolejności, niż to się zaleca, a obecnie mój chłopczyk pięknie mówi i idzie jak burza pod tym względem.

Oczywiście, wszystko, co opisałam, to nasze doświadczenia i u każdego mogą one wyglądać zupełnie inaczej, ale to, co mogę wam szczególnie zalecić, to lekturę książki „Jak wychować dziecko dwujęzyczne” (KLIK), w której znajdziecie dużo więcej informacji zarówno na temat wychowania dwujęzycznego, jak i nauki pierwszego języka. Ja jeszcze na pewno nieraz będę ją tu na blogu cytować.

No i luz. Mało kto zostaje niemową do końca życia. 🙂


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!