1

Glut w przedszkolu wasza mać.

chore dziecko w przedszkolu

Ten schemat znamy chyba wszyscy: w poniedziałek puszczamy do przedszkola zdrowe dziecko, we wtorek jeszcze ok, w środę jeszcze jak cię mogę, w czwartek rano jakby trochę zatkany po nocy nosek, w piątek regularny glut i początki kaszlu. W weekend liczymy na cud, który przeważnie nie nadchodzi.

Co poszło nie tak? Gdzie popełniliśmy błąd?! Dziecko zawsze ciepło ubrane, uszy osłonięte, nie przewiało go, nie przemarzł. Otóż, moi kochani, nasze myślenie jest błędne. To nie my popełniliśmy błąd.

Kilka dni temu na moim fanpage’u przetoczyła się dyskusja na temat oddawania chorych dzieci do przedszkoli i żłobków.

Przeziębione dziecko w wieku przedszkolnym, zmora rodziców. Bo znowu trzeba brać urlop lub zwolnienie i nie wiadomo co…

Gepostet von Motheratorka.pl am Donnerstag, 28. September 2017

W komentarzach pojawiło się wiele słów poparcia dla mojej postawy, ale też masa arcyciekawych aspektów tego dylematu, które skłoniły mnie do trochę szerszego spojrzenia na sprawę.

L-4 a pracodawca

Ciężka sprawa, bo zwolnienia lekarskie, czy to na siebie, czy na dziecko, nigdy nie są w pracy mile widziane. Kiedy bierzemy je na siebie, to jeszcze pół biedy, bo przynajmniej nikogo nie zarazimy. Ale kiedy, nie daj Boże często, bierzemy je na dziecko, od razu stajemy się mniej wartościowym pracownikiem. Nie dość, że nas nie ma, to jeszcze na odległość też nie mamy jak popracować, bo nasz chory maluch jest słabszy tylko w teorii. W rzeczywistości pochłania tyle naszego czasu i energii, co w zdrowej wersji, tylko że z glutem do pasa. A to też nie wszyscy rozumieją.

Sama pracuję na etacie i wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, kiedy moje dziecko miało półtora roku. Wiem jak jest cholernie ciężko. Ale z dzisiejszej perspektywy wiem też, że dobry pracodawca zrozumie naszą sytuację, a zły nie jest wart tego, żeby poświęcać dla niego zdrowie naszego dziecka.

Hipokryzja rodziców

Ten aspekt boli mnie najbardziej. Wielokrotnie obserwowałam w szatniach, żłobkowej i przedszkolnej, rodziców, którzy udawali, że nic się nie dzieje. Teksty typu „No coś ty, nie wygłupiaj się!” czy „Ojej, zakrztusiłeś się?” wygłaszane do duszącego sie od mokrego kaszlu dziecka, to nie legenda miejska czy opowiadane z ust do ust anegdotki, tylko smutna rzeczywistość. Pod wspomnianym wyżej postem moje czytelniczki w komentarzach dołożyły do tego jeszcze oddawanie dziecka do przedszkola na antybiotyku i leku przeciwgorączkowym, a nawet wręczanie przedszkolnym nauczycielkom leków i uciekanie co sił w nogach. Na usta cisną mi się wszelkie możliwe przekleństwa i jednocześnie olbrzymie współczucie dla traktowanych w ten sposób dzieci.

Jest katar i katar

Żeby była jasność. Nie zostawiam dziecka w domu, kiedy raz lub dwa wytrę mu rano nosa, lub kiedy odkaszlnie po nocy. Nie jestem głupia i ślepa, znam swoje dziecko na tyle, żeby nie robić również z pań w przedszkolu i z pozostałych rodziców idiotów – nazywajmy rzeczy po imieniu. Katar alergiczny nie jest zielony i gęsty. Kaszel alergiczny nie jest mokry i nie pochodzi z głębi płuc lub oskrzeli. Mówimy sobie, że to przedszkole powinno zadbać o przyjmowanie pod swój dach zdrowych dzieci. Ale w czasach, kiedy każdy lekarz wyda zaświadczenie o zdrowiu dziecka bez względu na stan tego zdrowia, przedszkole może tylko rozłożyć ręce. Wśród lekarzy panuje przekonanie, że przeziębienie, nawet silne, jest naturalnym stanem zdrowia dziecka żłobkowo-przedszkolnego. To do nas, rodziców, należy wykazanie się zdrowym rozsądkiem i ocena sytuacji na korzyść naszego brzdąca. To my znamy go na tyle, żeby wiedzieć, kiedy naprawdę warto otoczyć go opieką w domowym zaciszu.

Chore dziecko w przedszkolu

Jest zagrożeniem dla pozostałych dzieci. Mój synek (lat 3 i pół) ma dość wysoką odporność, ale kiedy puściłam go do przedszkola zdrowego po tygodniowej kwarantannie i po trzech dniach zaczął smarkać, doskonale wiedział, które dziecko go zaraziło. A to tylko taki delikatny przykład. Często rodzicom brakuje świadomości, że to, co dla ich dziecka jest niegroźnie wyglądającym przeziębieniem, dla innego dziecka może się skończyć zapaleniem płuc lub oskrzeli i, co gorsza, wizytą w szpitalu. Jedno dziecko przyjmie w domu bez problemu wszystkie leki, a drugie stanowczo ich odmówi, a jedynym rozwiązaniem będzie podawanie mu ich właśnie w placówce służby zdrowia. Choroba dziecka to ogromne koszty, nie tylko finansowe.

Na koniec muszę się wam do czegoś przyznać.

Kiedy moje dziecko chodziło jeszcze do żłobka, a ja już tak bardzo byłam zmęczona jego ciągłymi chorobami i zostawaniem w domu, przez krótki czas miałam takie podejście, że w dupie z tym wszystkim. Że dopóki nie będzie miał temperatury, będzie chodził. A był to czas, kiedy moje dziecko nie umiało jeszcze mówić o swoim samopoczuciu i o swoich potrzebach. Dość niedawno to on sam uświadomił mnie w jakim wtedy byłam błędzie. Obudził się rano, niby bez gorączki, ale z zatkanym nosem, niby nic wielkiego. Powiedział mi „Mamusiu, źle sie czuję, nie chcę dziś iść do przedszkola”  i widziałam po nim, że mówi prawdę. Został w domu cały tydzień i mam wewnętrzne poczucie, że dobrze zrobiłam.

Kiedy słyszę hasło „glut w przedszkolu”, brzmi ono dla mnie jak największa obelga. Taka, że ma się tylko ochotę dodać „…wasza mać!”. Rodzic, który świadomie oddaje chore dziecko do przedszkola nie ma szacunku nie tylko do innych rodziców i do nauczycielek w przedszkolu, ale przede wszystkim nie ma szacunku do własnego dziecka.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




10 powodów dlaczego tak bardzo nie znoszę cudzych dzieci

Nigdy nie lubiłam cudzych dzieci. Patrzyłam na nie na ulicy i napawały mnie odrazą. Kiedy spotykałam dzieci znajomych, unikałam jak ognia kontaktu i rozmowy z nimi. Mówiłam sobie: moje takie nie będzie. Moje będzie inne! No i faktycznie. Jest.

Dziś, mając swoje dziecko, nadal nie lubię cudzych dzieci. Wnerwiają mnie niebotycznie i na ulicy omijam je szerokim łukiem. Za co, zapytacie. Czym mi tak podpadły? Oto kilka poważnych przewinień.

Cudze dzieci nie robią awantur w miejscach publicznych.

Ile razy zdarzyło wam się, że podczas wizyty w sklepie wasze dziecko głośnym krzykiem i płaczem próbowało wam wyjaśnić, że właśnie TA bzdeta jest mu niezbędna do życia, a świadkiem tej sceny była inna mama ze swoim grzecznym aniołkiem, patrząca na was współczującym wzrokiem? Czy tego aniołka w takim momencie da się lubić?

Cudze dzieci zawsze robią to, o co proszą je rodzice.

W szatni w przedszkolu inne dzieci na zawołanie przebierają się, w trzy sekundy są gotowe. Moje dziecko? Musi obejrzeć wszystko dookoła, opowiedzieć mi milion mega ważnych rzeczy, jeszcze to, jeszcze tamto. Już nie wspomnę o tym jak magicznie mój głos przestaje być słyszalny, kiedy proszę o posprzątanie pokoju lub umycie zębów. A cudze dzieci robią to bez mrugnięcia okiem!

Cudze dzieci ładnie jedzą.

Skąd wiem? Obserwuję je w różnych knajpach, w których zdarza nam się bywać. Podczas gdy moje dziecko albo totalnie nie akceptuje zawartości swojego talerza, albo, co gorsza, całe otoczenie jest ciekawsze niż to, że trzeba zjeść, cudze dzieci bez marudzenia zjadają, co mają do zjedzenia, a potem w nagrodę biegną się pobawić.

Cudze dzieci zasypiają gdziekolwiek.

Moje dziecko ma dwa miejsca do spania: własne łóżko i samochód, ewentualnie łóżeczko turystyczne. Mowy nie ma, żeby zasnął na kanapie (zwłaszcza cudzej, poza domem), na obcym łóżku, żeby tak po prostu „padł”. Musi mieć swój rytuał. A cudze dzieci? O, one nie mają najmniejszego problemu z tym, żeby zasnąć gdziekolwiek i jakkolwiek.

Cudze dzieci robią to, przeciwko czemu moje dziecko wiecznie się buntuje.

Kiedy chcą pojeździć rowerkiem, zakładają kask. Kiedy kąpią się w basenie, zakładają kółko i rękawki. Przykładów mogłabym wymieniać bez liku. Cudze dzieci po prostu akceptują, że pewne rzeczy robi się tak i tak. Moje jakimś dziwnym sposobem wiecznie jest z tym wszystkim na bakier.

Cudze dzieci nie oglądają bajek.

Nie wiem jak to się dzieje, ale co nie rozmawiam z innymi rodzicami, wiecznie słyszę, że ich dziecko nie ogląda bajek. Serio?! Jestem ostatnim rodzicem na tej ziemi, którego dziecko ogląda bajki?!!!

Cudze dzieci nie budzą się w nocy i nigdy się nie budziły.

Cudze dzieci po ukończeniu dwóch miesięcy zaczęły przesypiać całe noce, podczas gdy ja budziłam się do swojego po dwadzieścia razy. Zawsze słyszałam od innych rodziców: „To Ty jeszcze wstajesz w nocy? Moje już dawno przesypia!” – no i powiedzcie sami. Czy takie dzieci można lubić?

Cudze dzieci wcześnie zasypiają wieczorem i długo śpią rano.

Moje idzie spać o 20:00 i wstaje o 6:00. Idzie spać o 21:00 i wstaje o 6:00. Idzie spać o 22:00 i o której wstaje? Możecie zgadywać. Cudze dzieci nie tylko dają rodzicom luz i życie wieczorem, ale też dają im się wyspać, zwłaszcza w weekend. Za to nienawidzę je najbardziej.

Cudze dzieci umieją się same bawić.

„Moje dziecko? Jak je posadziłam, tak siedziało i się bawiło!” – nie zliczę, ile razy już to słyszałam. No cóż. Moje dziecko, jak je posadziłam, to nie usiedziało nawet sekundy. A do zabawy w 90% przypadków potrzebowało i potrzebuje towarzystwa. Co poszło nie tak?!

Cudze dzieci szybko się odpieluchowały.

Odpieluchowanie. Temat rzeka. Ileż to ja się nasłuchałam historii o tym, jak półtoraroczne dziecko lub dwulatek zrezygnował z pieluchy, bo rodzic się zaparł i je nauczył. A niech was wszyscy diabli!

Nie znoszę tych małych, idealnych paskudników. Zawsze psują mi humor. Waszych dzieci też nie lubię. No chyba, że chociaż jeden z powyższych punktów was nie dotyczy. To co innego. Wtedy mamy szansę nawet się zaprzyjaźnić!


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!




Za tę jedną rzecz Twój mąż ZAWSZE Ci podziękuje

za co mąż dziękuje

My, mamuśki, jesteśmy wiecznie zagonione i zestresowane. Mam wrażenie, że cała odpowiedzialna część rodzicielstwa spada na nas, podczas gdy tatusiowie wiecznie mają ubaw.

To my pilnujemy wszystkich terminów, spotkań w przedszkolu, wizyt u lekarza, dawek lekarstw, dopasowania ubioru dziecka do pogody, itp., itd. To my czuwamy w nocy. To my dbamy, żeby lodówka była pełna, a brzuchy najedzone. To nam zależy, żeby ubrania były wyprane i żeby nikomu w szufladzie na majtki nie zabrakło majtek. W tym samym czasie nasi partnerzy udają, że śpią, kiedy w nocy trzeba wstać do dziecka, doskonale się bawią, kiedy nadchodzi pora wieczornego wyciszania się i snu, nie słuchają nas, kupują dzieciom słodycze i często po prostu nie ogarniają.

Co się w tym czasie dzieje w nas?

W matkach, kobietach zestresowanych, zmęczonych, starających się to wszystko trzymać w kupie, rośnie frustracja. Co wtedy robimy? Wylewamy ją na ojców naszych dzieci. Mamy do nich pretensje, że są beztroscy, że obowiązki nie są podzielone po równo, że oni zawsze mają lepiej, że mają lżej.

Następny etap po zarzutach to przeważnie wymagania.

Może byś wreszcie zrobił TO, TO i TO?!

Ta śrubka leży tu nieprzykręcona od pół roku!

Ile Cię jeszcze będę musiała prosić o jedno i to samo?!

Której z nas chociaż raz się tak nie ulało? W którym domu nie było chociaż jednej kłótni o podział obowiązków nad dzieckiem? Tym, gdzie nie było, zazdroszczę. Tym, gdzie było, przybijam piątkę. To się zdarza, wiadomo. Dziecko generuje w dorosłym człowieku takie emocje, o które wcześniej nawet się nie podejrzewał. Padają słowa, których nie chcemy. A potem żałujemy.

Ale czy nie jest trochę tak, że my, mamusie, jesteśmy gdzieś tam w głębi do całej tej odpowiedzialności, ogarniania, zarządzania domowym ogniskiem zaprogramowane? Że tak naprawdę chcemy tego i nie wyobrażamy sobie bez tego życia? Przecież historia pokazuje, że to oni chodzili na polowania, a my w tym czasie ogarniałyśmy jaskinię. To oni chodzili na wojnę, a my w tym czasie zostawałyśmy z dziećmi w domu.

Wiem, że to mało feministyczny pogląd, nie każdemu się spodoba. Trudno. Ale to właśnie te przemyślenia sprawiły, że znalazłam sposób na to, żeby uniknąć takich spięć i kłótni. Nie zawsze działa, bo jeszcze sama nie umiem go zawsze stosować, ale się uczę. Wiecie, co robię? Odpuszczam mu.

Gryzę się w język.

Nie mówię tego, co mogłabym powiedzieć. Nie zarzucam i nie obwiniam. Po prostu odpuszczam.

Nie jest łatwo, bo czasami aż się cisną na usta kolejne pociski. Ale któregoś razu mój mąż zorientował się, że nauczyłam się przemilczeć kolejny kryzys. I wiecie co? Podziękował mi za to. I spożytkował ten czas, kiedy mogliśmy się kłócić, ale tego nie robiliśmy. Zrobił taką pierdołę, ale śmiać mi się z niej chciało strasznie.

Jakiś czas temu sprezentowałam mu trymer do brody. Długo go o tę brodę męczyłam. Że za długa, że kuje, że nie lubię. Żeby ją zgolił. Już prawie był skłonny, żeby to zrobić, ale odpuściłam. A jak odpuściłam, to nawet ją polubiłam! No i stąd wziął się trymer, bo niech chociaż chłopak wygląda jak człowiek.

No więc on wziął ten trymer, zamknął się w łazience, modzi tam coś, modzi, w końcu wychodzi i mówi:

Patrz, Kochanie! Nie dość, że tacy jesteśmy zgodni, to jeszcze jakiego masz przystojniaka!

No i właśnie tacy oni są. Możemy drzeć z nimi koty, walczyć, naprostowywać ich do swoich reguł, a przychodzi jedna chwila i jesteśmy rozłożone na łopatki.

Sztuka odpuszczania jest trudna do opanowania. Ale ten moment, kiedy nam się udaje, a nasz związek na tym zyskuje, wart jest wszystkich wysiłków. Czasem pomaga też trymer. 😉

Swoją drogą, trymer to Braun 7in1 Face & Body Trimming Kit i, jak twierdzi mój mąż, takiego dobrego nigdy nie miał. A brodę nosi od 5 lat, uwierzycie?! W każdym razie (ja się na tym nie znam) podobno cuda robi, podcina wąsy, modeluje brodę, no i, zgodnie z tym, co sama usłyszałam z jego ust i co potwierdzam, bo widziałam, od razu brodacz robi się przystojniejszy.

Wpis powstał we współpracy z marką Braun.




10 największych prawd i mitów na temat przedszkoli

Ze względu na to, że mój wpis Pierwszy rok żłobka: prawdy i mity cieszy się bardzo dużym powodzeniem, a po komentarzach widzę, że dużo moich czytelniczek myśli też o przedszkolu, postanowiłam stworzyć jego drugą część. Moje dziecko do przedszkola chodzi od stycznia tego roku i kiedy do niego poszło, miało dwa lata i osiem miesięcy.

Historia tego, jak Ignaś poszedł do przedszkola, jest krótka i dość śmieszna. Stało się to w trakcie drugiego roku jego chodzenia do żłobka. Od dawna miałam upatrzone przedszkole, do którego chciałam go posłać – blisko domu, prywatne z dopłatami z gminy (czyli czesne sporo niższe), z bardzo dobrymi opiniami. Jednak za późno zorientowałam się, że mogliśmy wziąć udział w rekrutacji już wcześniej i kiedy zaczęłam się interesować, było już za późno. A na następny rok rekrutacji miało nie być ze względu na wstrzymanie reformy dotyczącej sześciolatków w pierwszych klasach.

Postanowiłam więc iść i osobiście na kolanach błagać, żeby moje dziecko zostało przyjęte. 😉 Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że błagać nie muszę, ponieważ poprzedniego dnia dla jego rocznika zostało utworzone kilka miejsc. Momentalnie podjęłam decyzję, z bólem serca powiadomiłam nasz ukochany żłobek, i od początku roku Ignaś został dumnym przedszkolakiem.

Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy. Poniżej kilka najpopularniejszych prawd i mitów, z którymi spotkałam się nie tylko poprzez własne doświadczenie, ale także rozmawiając z koleżankami, których dzieci chodzą do państwowych przedszkoli.

Chodzenie do przedszkola ma pozytywny wpływ na rozwój dziecka

PRAWDA

Rolą przedszkola jest nie tylko zajęcie dziecku czasu, zorganizowanie mu zabaw, czy po prostu opieka nad nim, kiedy rodzice pracują, ale przede wszystkim przygotowanie go do następnego etapu, jakim jest szkoła podstawowa. Przedszkole daje dziecku kontakt z rówieśnikami, umiejętność odnajdywania się i funkcjonowania w grupie, w której panują określone zasady, do których trzeba się dostosować. Moim zdaniem rodzicowi samodzielnie bardzo ciężko jest tak zorganizować dziecku czas i atrakcje, aby dać mu to samo, co daje przedszkole.

W przedszkolach państwowych są przepełnione grupy

PRAWDA, ALE

Nie wszędzie. Oczywiście, zdarzają się miejsca, gdzie grupy są bardzo duże, ale to, czy będzie w nich panować „prawo dżungli” zależy od umiejętności nauczycielek. Agresywne dzieci i problemy wynikające z konfliktów w grupie mogą się zdarzyć wszędzie, chociaż faktem jest, że w przedszkolach prywatnych grupy są trochę mniejsze, wobec czego zapanowanie nad grupą jest trochę łatwiejsze. Na pewno warto sprawdzić liczebność grup przedszkolnych w naszej okolicy i zastanowić się, czy jest to kryterium, którym się będziemy kierować przy wyborze przedszkola.

Prawo oświatowe stosuje się tylko do przedszkoli państwowych

MIT, ALE

Przepisy prawa oświatowego obowiązują przedszkola państwowe i prywatne, ale nie w takim samym zakresie. Takie same wymagania dotyczą obu typów przedszkoli w zakresie bezpieczeństwa i higieny, wykształcenia nauczycieli, podstawy programowej i prawa dziecka do korzystania z pomocy psychologiczno-pedagogicznej. Pozostałe wytyczne można znaleźć pod tym linkiem.

W przedszkolu prywatnym podejście do dzieci jest indywidualne

PRAWDA, ALE

Ponownie, wszystko zależy od nauczycielek. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że doświadczyłam indywidualnego podejścia i olbrzymiego serca włożonego w opiekę nad moim dzieckiem w żłobku, który był placówką państwową, i tego samego doświadczam teraz w prywatnym przedszkolu. W przedszkolu panie zawsze zgłaszają mi wszelkie mniejsze i większe problemy, razem zastanawiamy się jak im zaradzić, przy wszelkich problemach zdrowotnych od razu dostaję telefon, nie mam tez najmniejszych zarzutów w zakresie higieny i dbałości o to, czy moje dziecko dostaje jedzenie zgodne z dietą wyznaczoną przez lekarza. Informację zwrotną na temat zachowania mojego dziecka otrzymuję regularnie, a na koniec semestru dostałam na papierze opinię psychologiczno-pedagogiczną. Olbrzymim plusem w naszej sytuacji było również to, że mogliśmy się zdecydowac na przedszkole jeszcze przed odpieluchowaniem, a przedszkole od razu powiedziało nam, że będzie nas w nim wspierać. Natomiast kwestia indywidualnego podejścia nie do końca zależy do tego, czy przedszkole jest prywatne, czy państwowe.

Prywatne przedszkola są droższe od państwowych

PRAWDA

To prawda i jest to oczywiste, natomiast, jeżeli zależy nam na prywatnym przedszkolu, możemy spróbować znaleźć trochę tańsze, na przykład z dopłatami z gminy, ze względu na przepełnienie okolicznych przedszkoli państwowych. Plus większych opłat jest też taki, że zwykle pokrywają one zarówno wyżywienie, jak i zajęcia dodatkowe, a przedszkole funkcjonuje również w okresie wakacyjnym, bez potrzeby korzystania z dyżurów. Minus jest taki, że w momencie, kiedy dziecko nie chodzi do niego ze względu na chorobę lub wyjazd, również musimy płacić. Często też przedszkola prywatne sa otwarte do późniejszych godzin niż państwowe.

Zadaniem przedszkola jest wychowywanie

MIT

To rodzice wychowują dziecko, a zadaniem przedszkola jest jedynie wspomaganie ich w tym procesie, a przede wszystkim zapewnienie dziecku dobrej zabawy. Nie możemy mieć do przedszkola pretensji o problemy wychowawcze, jakie mamy z naszymi dziećmi.

Przedszkole to przechowalnia

MIT

Tak jak w przypadku żłobka, tak tym bardziej w przypadku przedszkola chciałabym jasno i wyraźnie powiedzieć: nie znam większego mitu. Jakbym się nie wysilała, ile bym w to nie włożyła pieniędzy, czasu i energii, nie jestem w stanie zapewnić mojemu dziecku tylu zajęć i atrakcji, które ma w przedszkolu. Ostatnimi czasy Ignaś wręcz niechętnie stamtąd wychodzi, bo do ostatnich chwil jest czymś zajęty. Od września zaczyna też dodatkowy angielski i judo (tak, jestem okropna matką i zabieram mojemu dziecku dzieciństwo!), co mnie strasznie cieszy.

Dziecko w przedszkolu choruje

PRAWDA

Nie da się zaprzeczyć, że chorób w środowisku tak dużej liczby dzieci nie da się uniknąć, zwłaszcza w sezonie zimowym. Doświadczenie moje i kilku innych rodziców pokazuje jednak, że dzieci żłobkowe chorują w przedszkolu znacznie mniej od rówieśników, którzy do żłobka nie chodzili. Często jest też tak, że najgorsze jest pierwsze pół roku. Ignaś tej zimy zachorował poważniej dwa razy, z czego tylko raz była potrzeba antybiotyku. Z każdym rokiem jest coraz lepiej!

Są dzieci, które nie nadają się do przedszkola

MIT

Często spotykam się z opiniami typu: nie udało nam się przetrwać adaptacji, moje dziecko nie nadaje się do przedszkola. Jestem matką egzemplarza wyjątkowo wrażliwego i niechętnego do jakiegokolwiek dostosowania się do jakichkolwiek reguł. Oczywiście, że bywało ciężko, z płaczem rano, tekstami typu „Nie idziemy dzisiaj do przedszkola” i „Ja nie lubię przedszkola!”, ale to wszystko minęło. A bez względu na wszystko moje dziecko wychodzi z przedszkola uśmiechnięte i zadowolone, i to jest dla mnie najważniejsze. Jeżeli dziecko jest zdrowe i na co dzien nie ma żadnych większych, poważnych problemów, nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby nie chodziło do przedszkola.

Prywatne przedszkole jest lepsze od państwowego

MIT

Ten mit zostawiłam sobie na sam koniec. Nieprawdą jest, że przedszkola prywatne są lepsze od państwowych. I mówię to ja, matka dziecka chodzącego do przedszkola prywatnego, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni. Absolutnie wszystko zależy od zaangażowania i chęci nauczycielek, od miejsca, w którym znajduje się przedszkole, od wytycznych i regulaminu, który w nim panuje. Przy wyborze przedszkola warto kierować się opiniami i doświadczeniem rodziców, których dzieci tam chodzą lub chodziły, a także warto sprawdzić:

  • Czy w przedszkolu jest czysto i czy ta czystość jest utrzymywana
  • Czy istnieje możliwość zapewnienia posiłków dla alergików (jeżeli ich potrzebujemy)
  • Czy nauczycielki w przedszkolu dbają o higienę dzieci (mycie zębów, buzi, zmiana brudnych ubrań, podcieranie pupy, itp.)
  • Czy przy przedszkolu jest plac zabaw
  • Jaka jest oferta zajęć dodatkowych i ile się za nie płaci

Mam nadzieje, że rozwiałam chociaż trochę wątpliwości. Z chęcią poznam też wasze doświadczenia z przedszkolami!


Przeczytaj też:




Mamo małego dziecka, przestań się obwiniać!

Moje dziecko ma dziś trzy lata, ale ten czas, kiedy było bardzo małe, jest we mnie wciąż żywą raną. Urodzone z za małą (wg wyznaczonych nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo kiedy standardów) wagą. Z olbrzymimi problemami przy karmieniu piersią. Ciągłe podejrzenia o nie wiadomo co ze strony lekarzy, rodziny i otoczenia. Wiecznie żywy koszmar, który powoli wymazuję ze swojej pamięci.

Niesamowite jest to, że kiedy u siebie na fanpage’u przypominam wpisy z tamtego okresu: o karmieniu, o depresji poporodowej, o tym, czego nikt nie powie wam o macierzyństwie, czy nawet żartobliwy wpis o całej prawdzie o ciąży, za każdym razem młode matki piszą mi:

Właśnie tak jest! Sama prawda!

Przeszłam przez to samo!

Piszesz to, jakbyś była mną!

Czyli coś w tym jednak jest. A ja powoli, powoli, zaczynam podejrzewać, że odpowiedzialna jest za to tylko i wyłącznie jedna teoria: my, matki małych dzieci, o wszystko się obwiniamy. Wmawiamy sobie, że wszystkie problemy, jakie mamy z dziećmi, to nasza wina, że to my same jesteśmy za to odpowiedzialne.

Prawda natomiast jest zgoła inna.

Niestety, moje własne doświadczenie i doświadczenie wielu znanych mi matek pokazuje, że olbrzymi wpływ ma presja otoczenia. Znajome matki, które zawsze powiedzą Ci: „Masz z tym problem? Serio? Bo u mnie to wszystko jest idealnie!”, dobijając Cię i każąc Ci się zastanawiać, co takiego złego robisz, skoro u niej jest perfecto, a Ty z niczym sobie nie radzisz.

Kolejne na tej liście są poradniki, np. mój ulubiony „Pierwszy rok życia dziecka” i reszta z tej serii. Wiecznie czytasz i porównujesz. Nie waży tyle, ile powinno. Nie obraca się wtedy, kiedy powinno. Nie siada wtedy, kiedy powinno. Nie pełza, nie raczkuje, nie chodzi WTEDY, KIEDY POWINNO!!! A kto do cholery wyznaczył tak precyzyjnie te tygodnie i miesiące, kiedy cokolwiek POWINNO się wydarzyć?!

Ja miałam tak wielka presję na kolejnych etapach rozwoju mojego dziecka, że chodziłam z nim na rehabilitacje i załamywałam ręce, kiedy cokolwiek działo się nie po mojej myśli. Mój synek NIC nie robił wtedy, kiedy według poradników i stron internetowych powinno się to dziać. Dziką histerią reagował też na pierwsze próby założenia mu kasku (a wyobraźcie sobie spojrzenia mijanych na rowerze babć i innych mamuś, bo DLACZEGO ON NIE MA KASKU?!), nie radził sobie z rowerkiem biegowym, kiedy jego rówieśnicy już na nim śmigali, i długo nie chciał się odpieluchować.

I wszystkie te sytuacje skończyły się tak samo.

Po prostu przyszedł na to moment odpowiedni dla niego. To on sam powiedział, że chce kask, któregoś ranka wsiadł na rower biegowy i któregoś dnia przestała mu się podobać pielucha. I żadne moje nerwy, obwinianie się i presja otoczenia nic nie zmieniły.

Ostatnim czynnikiem, który sprawia, że matki małych dzieci o wszystko się obwiniają, jest niestety rodzina, a w szczególności dziadkowie. Dziadkowie są wspaniali, zawdzięczamy im często bardzo wiele, opiekują się wnukami, kochają je i rozpieszczają. Kochamy dziadków, i sami ze swoimi mamy zwykle wspaniałe wspomnienia. Ale bywa, że to właśnie dziadkowie mają do nas pretensje. O to, jak wychowujemy nasze dziecko. O to, że jako matki nie siedzimy z nim trzy lata w domu, tylko posyłamy je do żłobka. O to, że za krótko karmimy piersią. I o całą masę innych rzeczy, które oni robili inaczej, które „za ich czasów” wyglądały inaczej.

Mamo małego dziecka, przestań się obwiniać.

Ty i Twoje dziecko macie tylko jedno życie, tylko jedną wspólna drogę i wspólny czas. To od Ciebie zależy jak je wychowasz, jaki pokażesz mu świat. Czy będziesz karmić piersią, czy poślesz je do żłobka lub przedszkola, czy zostaniesz z nim na dłużej w domu.

Wiem, że to jest strasznie trudne do zaakceptowania, ale spróbuj sobie powiedzieć, że żadne dziecko nie mieści się w normach wyznaczonych przez poradniki, lekarzy czy innych specjalistów od siedmiu boleści. A Twoje znajome wcale nie wychowują dzieci lepiej, nie są idealne i nie mają dzieci, które nie sprawiają żadnych problemów. A jeśli twierdzą, że tak jest, to kłamią.

Nie obwiniaj się, bo zaszkodzisz sobie i swojemu dziecku. Daj sobie luz, ciesz się macierzyństwem. Te chwile masz tylko raz, one już nie wrócą. Chyba ma to trochę sensu?…


Spodobał Ci się ten wpis? Zobacz też:




Jak odpieluchować dziecko w weekend

jak odpieluchować dziecko w weekend

Teorię odpieluchowania i metody na to, jak skutecznie je przeprowadzić, wszystkie matki znają jeszcze zanim ich dziecko przyjdzie na świat. Taka sama byłam i ja. W zasadzie odkąd moje dziecko skończyło rok – półtora, już o tym myślałam, i nie była to miła myśl. Nie oszukujmy się – ta myśl spędzała mi sen z powiek.

Oczywiście mogło być gorzej. Mogłam mieć do odpieluchowania bliźniaki. Albo trojaczki. Los był jednak dla mnie łaskawy i na pierwszy ogień dostałam jedno dziecko. No, to będzie z górki – pomyślałam. W jakimż byłam błędzie!

Kiedy przyszedł, w moim odczuciu, idealny moment, wyposażyłam się we wszystkie niezbędne gadżety: majtki treningowe, zwykłe majtki mające zachęcić użytkownika wzorkami w najulubieńsze bajki, tematyczne książeczki, filmiki na Youtube’ie, kolorowy papier toaletowy, wszelkiej maści nocniki, nakładki, a nawet dziecięcy pisuar (!!!).

Uzbrojeni w masę cierpliwości, wyrozumiałości i pokłady dobrej woli, podjęliśmy tę nierówną walkę. Robiliśmy dwa podejścia do tematu. Za pierwszym razem sami, za drugim z dużym wsparciem i kibicowaniem pań przedszkolanek. Tłumaczyliśmy, wyjaśnialiśmy, o co chodzi, jak to się robi, gdzie to się robi, dlaczego to się robi. Przeczytaliśmy milion poradników, zużyliśmy kilometry ręcznika papierowego, a z nerwów zostały nam tylko strzępy.

I co? I nic.

Mimo że delikwent teorię rozumiał doskonale, ba, był nawet chętny, żeby przełożyć ją na praktykę, na chwilowych dobrych chęciach się skończyło. Za drugim razem nabawił się wręcz wstrętu do nocnika i na długi czas nie chciał mieć z nim nic wspólnego.

Co w takiej sytuacji może, a nawet musi zrobić zrozpaczony rodzic? Po pierwsze może sobie zadać pytanie, czy kiedykolwiek widział osiemnastolatka sikającego w pieluchę. No właśnie. Po drugie musi dać na wstrzymanie. Odpuścić. Olać (nomen omen) sprawę. I najważniejsze: poczekać. Słowo klucz. POCZEKAĆ.

Pisały mi to doświadczone czytelniczki. Mówili mi to doświadczeni znajomi. Nie wierzyłam. Moje dziecko miało skończone regulaminowe dwa lata, kiedy to żłobek, przedszkole i cała reszta otoczenia zaczynają na nie patrzeć krzywym okiem, no bo jak to: MA JUŻ DWA LATA I SIKA W PIELUCHĘ???!!! WSTYD I HAŃBA!!! A matka, jak to matka, zaczyna się standardowo zastanawiać co jest do licha nie tak i z nią, i z jej dzieckiem.

W takiej sytuacji słyszy się zwykle świetne rady (na inne jest się oczywiście głuchym).

Bo to trzeba być cierpliwym, a Ty nie jesteś!

Bo to trzeba się zaprzeć, trzeba wytrzymać!

Bo Ty leniwa jesteś, chciałabyś żeby to się stało za jednym zamachem, a tak się nie da!

Gówno prawda.

Gdybym drugi raz miała zabrać się za odpieluchowanie, kompletnie odpuściłabym wszelkie próby „na siłę”. Bo to nie rodzic wyznacza dziecku, kiedy jest na to gotowe. To dziecko samo Ci powie, że już chce. Bo będzie miało dosyć pieluchy. Bo będzie widziało, że inne dzieci już nie noszą. Bo po prostu poczuje, że już teraz da radę. Dziecięca intuicja jest po prostu magiczna.

Jak to u nas wyglądało?

Szybko i bezboleśnie. W piątek przed tegoroczną Wielkanocą (miesiąc przed trzecimi urodzinami mojego dziecka) panie w przedszkolu powiedziały mi, że wreszcie została pozytywnie i z sukcesem rozpatrzona propozycja skorzystania z kibelka. Cały stuff już mieliśmy w domu, przed nami były trzy wolne dni, więc niewiele myśląc stwierdziliśmy, ze skorzystamy z pomyślnych wydarzeń i pociągniemy temat w domu. Bo przecież co mamy do stracenia.

Pierwszego dnia umyliśmy podłogę kilka razy, tłumacząc za każdym razem, że trzeba wołać. Drugiego dnia Ignaś już wołał, ale dwa razy zrobił to za późno. I to były ostatnie dwa razy, kiedy trzeba było go przebrać z tego powodu. Po miesiącu obserwacji zrezygnowaliśmy z pieluchy na drzemkę i na noc.

Tak po prostu.

Bez spinania się, bez nerwów, bez stresu. Bo był gotowy.

Dlatego wszystkim zmartwionym tym tematem rodzicom, zastanawiającym się co robią źle i co trzeba zmienić, z całą mocą odpowiadam: NIC. Po prostu poczekajcie. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, będziecie wiedzieć.

Podpisano: mądra życiowo Motheratorka.


Zapraszam do grupy mam, w której radzimy sobie, pomagamy i jesteśmy dla siebie przyjazne: KLIK. Czekam tam na Ciebie z niecierpliwością!